Coronawirus zmienił nasze życie na wielu płaszczyznach. Jak się na szczęście z czasem okazało, statystycznie, niewielu z nas ma zdrowotne problemy z powodu zakażenia, a fala umieralności, którą nas straszono nie jest powodem do paniki. Natomiast wszyscy odczuwamy skutki decyzji ‘około pandemicznych’.
Myślę, że po wielu latach i setkach naukowych analiz głośno zostanie powiedziane, że panika była na wyrost. Póki co borykamy się z próbą wywiązywania się z nałożonych obostrzeń, często niewykonalnych.
Czy zmieniacie np. maseczkę za każdym razem jak jest wilgotna?
Takie jest zalecenie WHO i Ministerstwa Zdrowia, punkt 4.
Już nie pytam o to czy je w ogóle nosicie, bo w Tajlandii akurat wszyscy noszą (chociaż nie zawsze na twarzy;).
Gdybym miała moją maseczkę zmieniać na nową jak tylko zrobi się wilgotna to przy tajskich upałach musiałabym to robić co 2 min. To tylko jeden z przykładów nierealnych nakazów i zaleceń. Czy WHO lub polskie Ministerstwo Zdrowia o tym nie wie ???
Z takimi problemami boryka się obecnie cały świat. Zostawiając jednak analizy tego co słuszne i potrzebne, a co bezcelowe i nierealne, skupię się na nauczaniu w dobie wirusa, bo o tym jest ten post.
Jak wygląda sytuacja wirusowa w Tajlandii?
Pierwsze zarażone osoby w Tajlandii pojawiły się w styczniu tego roku. W ciągu 7 miesięcy kraj, w którym mieszkam zanotował 3400 przypadków, zmarło w tym czasie 58 osób, natomiast wyzdrowiało 3230. Dla ponad 60 mln państwa te liczby to promil w porównaniu do normalnej sytuacji bez coronawirusa.
Dla porównania (według danych WHO) w 2018 roku w Tajlandii na grypę i zapalenie płuc zmarło 44 500 osób, co stanowi około 9% ogólnych zgonów w tym roku. Więcej informacji o liczbach i przyczynach zgonów znajdziecie tutaj:
https://www.worldlifeexpectancy.com/thailand-influenza-pneumonia
Napisze więc, że praktycznie – coronawirusa w Tajlandii nie ma. Chociaż może wiele osób stwierdzi, że bagatelizuje sprawę, ale liczby mówią same za siebie.
Covidu może i nie ma, ale obostrzenia są i to całkiem duże.
Stan wyjątkowy i godzina policyjna
Długo Tajlandia mówiła wirusowi MAI PEN RAI, to taka typowa tajska odpowiedź na każdy problem (w luźnym tłumaczeniu – wszystko OK, nie ma problemu). Dopiero pod koniec marca rządzący generał uznał, że trzeba pokazać wirusowi i poddanym kto tu sprawuje władzę. No i pokazał. Najpierw ogłosił stan wyjątkowy, natychmiast zamknięto wtedy szkoły i zamknięto granice. Po około tygodniu dodał godzinę policyjną od 22 do 4 rano (chyba dlatego, że wirus jest groźniejszy nocą), a potem dorzucił jeszcze zakaz sprzedaży alkoholu (no i koniec z robieniem domowych płynów do dezynfekcji).
Turyści
Granice są cały czas zamknięte dla turystów, co spowodowało niemalże tragedię ekonomiczną. Z jednej strony Tajowie płaczą, że zyski spadają, z drugiej boją się jak ognia otwarcia granic bo to te straszne farangi (czyt. obcokrajowcy) przynoszą covid 19 (tak straszą media).
Maseczki
Cały czas musimy w miejscach publicznych chodzić w maseczkach. Do dużych sklepów, szkół, banków, parków bez maseczki nie wejdziesz. Inaczej sytuacja wygląda już na ulicach, w mniejszych sklepach, czyli tam gdzie nie ma kontroli. Maseczka niby jest, ale pod brodą, na plecach, na ramieniu, wisi na uchu – no gdzieś w pobliżu, żeby nikt się nie czepiał. Chociaż właściwie nikt się nie czepia, NIE ma policjantów, którzy tylko czekają, żeby wlepić mandat.
Tak właśnie noszą maseczki nasi uczniowie, i wcale im się nie dziwię. Spróbujcie chodzić z zakrytą twarzą przez cały dzień w temp. 30st. A … jeszcze maseczka nie może być wilgotna – przypominam zalecenia WHO!
Dla uczniów nowa sytuacja oznaczała przede wszystkim przedłużone wakacje. Normalnie szkoły kończą się pod koniec marca i nowy rok szkolny zaczyna w połowie maja. Tym razem wakacje trwały ponad 3 miesiące i rok szkolny zaczęliśmy 1 lipca.
W tajskich szkołach, w klasach mamy po 40 – 50 uczniów uznano, że to za dużo aby utrzymać nakazany dystans 2 metrów. Zdecydowano, że 50% uczniów uczy się w szkole, reszta online.
Szkoły miały ogarnąć całą sytuację, oczywiście zupełnie do tego NIE PRZYGOTOWANE. Dyrektorzy radzili sobie z tym nakazem różnie.
Np. w naszej szkole połowa uczniów siedziała w klasie, a druga W TYM SAMYM CZASIE była w domu i uczestniczyła w lekcji online. Bardzo szybko okazało się, że takie uczenie jest niewykonalne. Nauczyciel nie jest w stanie efektywnie prowadzić lekcje dla dwóch różnych grup, więc robiło się zajęcia głównie dla tych co byli przed tobą, a od czasu do czasu zagadało się do tych w domach. Nikt nie był w stanie kontrolować, czy ci online w 100% tam są i słuchają. Zaraz się okazywało, że słaby internet, że kamera lub mikrofon nie działa lub nawet jeśli jest, to nie wie co ma robić.
Za tydzień była zamiana i do szkoły przychodzili ci domowi, najczęściej zupełnie nieprzygotowani bo nie wiedzieli co się działo na lekcji.
Pomysły z innych szkół to przykładowo uczniowie podzieleni na pół siedzą w dwóch różnych klasach i jeden nauczyciel ich uczy. Do jednych mówi bezpośrednio, a do drugich przez komputer. Jak się pojawiają problemy techniczne to ewentualnie może biegać między klasami;)
Zapowiadało się, że ta parodia uczenia potrwa co najmniej jeden semestr, a może nawet cały rok. Na szczęście Tajowie poszli po rozum do głowy i po miesiącu okazało się, że wszyscy uczniowie już są w szkole. Co ciekawe nauczanie online i planowanie jak to ma przebiegać poprzedzone było tygodniowym szkoleniem i próbami, natomiast jego zniesienie odbyło się po cichu. O zmianie nikt nas nawet nie poinformował. Pewnego dnia zastaliśmy komplet w klasie i tak już zostało, na szczęście.
Trwają natomiast inne pandemiczne parodie. Codziennie rano odbywa się ‘poranne strzelanie w czoło’, czyli mierzenie temperatury, nikt bez maseczki się nie przemknie. Trzeba jeszcze skanować odpowiednie apki i się zapisywać (po co im te tony papierów??).
Więcej informacji o naszym życiu i pracy w Tajlandii znajdziecie tutaj https://www.facebook.com/Rajscy/
Statystyki odwiedzin strony (dane Google Analytics)
Unikalni użytkownicy:
Wszystkie wyświetlenia strony: