Wenecja, Bolonia… 5 zasłużonych

0

Paul Bowles opisując swoje podróże i życie w Tangerze pisał, że wśród ludzi, którzy odwiedzają to miasto czasem trafi się jeden podróżny, dla którego, tak jak dla samego pisarza, „biały mur na końcu jednej ze ślepych uliczek będzie obietnicą jakiejś wiedzy tajemnej”, a „pieśń muezina dobiegająca nagle z minaretu sprawi zaś, że coś się w nim zmieni”*. Uważam, że jest to charakterystyka każdego z nas, kto podczas swojej podróży, lub pozornie przypadkowej wizyty w jakimś mieście, kraju bądź regionie nagle zdaje sobie sprawę z niesamowitej z nim więzi. Nasze ulubione miejsca nigdy nie stają się nimi z przypadku. Każde ulubienie niesie ze sobą jakąś historię, emocje, wspomnienie lub poczucie zmiany. Ziemia po której stąpamy odciska na naszych stopach swój ślad, tak jak i my odciskamy na niej nasz, a miejscom, jak ludziom, nieraz coś zawdzięczamy. Dlatego też moja lista 5 ulubionych włoskich miejsc jest też listą 5 zasłużonych, w których coś się we mnie zmieniło, zakończyło, rozpoczęło, w których zostawiłam część siebie, zabrałam wspomnienia i pocztówki, i w końcu, do których żywię tak różne uczucia.


I – WENECJA
Miasto przemijania, w którym wszystko pozostaje niezmienne. Wenecja to moje miasto-akumulator, dlatego też wracam do niej, kiedy tylko mogę. Każde miejsce emanuje pewną energią, która w mniejszym lub większym stopniu współgra z tą emitowana przez nas. W ten oto sposób, moja współgra z tą wenecką. O Wenecji można pisać w nieskończoność, bo jest to miasto o wielu twarzach, które ukazują się z czasem tylko wyjątkowo czujnym oczom. Jednak przede wszystkim jest to miasto, w którym:

– jeśli Spritz. to tylko na Campo Santa Margherita, albo popijany w plastikowym kubeczku przy jednym z brzegów laguny. Przed oczami rozpościera się niczym niezmącona ciemność wody, tylko gdzieniegdzie widać pojedyncze światła mieniące się na lido i majestatyczny kościół Santa Maria della Salute oświetlany dodatkowo przez księżyc. Rytm weneckiej nocy dyktowany jest wówczas przez gwałtowne uderzanie fal o brzeg i skrzypienie wprowadzonych w bujanie, uśpionych na wodze vaporetto;

– jest tylko jedna Piazza (pozostałe to Campi), a ulice to nie vie jak w większości włoskich miast, tylko calli. Niby logiczne, ale rzadko kto rzeczywiście zdaje sobie z tego sprawę;

– niektóre latające po Piazza San Marco mewy są wielkości psów i jedzą involtini (w tym wypadku zrollowany kawałek pizzy z mozzarellą, sałatą i do wyboru z tuńczykiem, indykiem itp). Gdyby ktoś zastanawiał się dlaczego w ciągu dnia nie powinno się jeść niczego spacerując po placu św. Marka, to dlatego ze sprawne i głodne mewy chętnie zapolują na twoją przekąskę wyrywając ci ją z reki;

– znajduje się Konsulat Honorowy Polski. A dokładnie przy calle San Paternian czyli dwa kroki od sławnego mostu Rialto. Konsulat otwarty jest tylko 2 godziny dziennie, ale i tak pełni raczej tylko funkcje reprezentatywne naszego kraju głównie podczas wydarzeń kulturowych;

Inne wpisy na temat Wenecji znajdziecie tutaj.

 

II – BOLONIA
Miasto do którego udało mi się pojechać na wymianę studencką i w którym mieszkam do tej pory. “Tutaj nas jeszcze nie było”, powiedziałam, gdy po raz pierwszy wjechaliśmy do Emilii-Romanii. Region ten, oprócz uniwersytetu bolońskiego, nie kojarzył mi się z niczym i przez to nie miałam wobec niego żadnych wymagań ani wyobrażeń. Wrześniowe słońce było wyjątkowo upalne, a ulice centrum zakurzone. Zgubiliśmy się, wiec zdecydowałam się wejść do jednej z restauracji i zapytać o drogę. Wprowadzono mnie na zaplecze, gdzie właścicielka otworzyła laptop i zadzwoniła do męża pytając o wskazówki. Po chwili dołączyli do nas kelner z kucharzem, i wszyscy razem jednocześnie powoli pokazywali mi na mapie ulicę, w którą powinnam skręcić. Ucieszyłam się i zdziwiłam jednocześnie. Miałam szczęście i poczułam, że pobyt w tym mieście okaże się dla mnie wyjątkowo dobry. Bolonia to stolica Emilii-Romanii, w której koniecznie powinniśmy się wspiąć na jedna z krzywych wież, aby z góry w całej krasie podziwiać panoramę miasta, i zaraz potem wyjrzeć przez okienko przy via Piella na ostatni z kanałów, które niegdyś przeszywały cale miasto. Bolonia jest niefotogeniczna, niezbyt urzekająca, ale przytulna. Jest mieszanką wielu nacji i języków, a przede wszystkim miastem arkad, czyli hulaj dusza, zapominaj parasola i kapelusza.

O Bolonii pisałam też tutaj.

III – AREZZO I VENERE
Serce Toskanii, to tutaj dzięki uprzejmości włoskich przyjaciół udało mi się spędzić pierwszego włoskiego Sylwestra i stanąć twarzą z twarz ze stereotypem włoskiej zimy i brakiem ogrzewania. Był szary dzień pierwszego dnia stycznia. W drodze do Anghiari nieco zboczyliśmy z trasy i wjechaliśmy na mały parking. Gdy zatrzymaliśmy się, siedziałam dalej w samochodzie nieco zdziwiona ,bo przygotowałam się na nieco dłuższą podróż. “Chodź, coś ci pokażę”, powiedział i wysiadł. Posłusznie odpięłam pasy i podążyłam za nim. Ziemia była mokra i delikatnie zapadałam się stawiając kolejne kroki. Doszliśmy do brzegu rzeki, a mój ówczesny towarzysz podróży wskazał na znajdujący się w odległości kilku metrów most. “Widzisz?”, spytał. Widziałam. Wpatrywałam się w ukrytą nieco za mgłą budowle doszukując się w niej czegoś wyjątkowego. Most był prosty, kamienny, zbudowany w surowym stylu. Mimo chęci, nie dostrzegłam w nim niczego szczególnego i spojrzałam pytająco na towarzysza. Ten rozbawiony, wydawał się być zadowolonym z zagadki przed jaką mnie postawił. Zapytał czy niczego mi nie przypomina, ja jednak z tylu głowy słyszałam jeszcze rytm muzyki sylwestrowej nocy i poddałam się. Nie wiedziałam. Otóż most, w który przyszło mi się wpatrywać to wybudowany w XIII wieku Ponte Buriano, znajdujący się w odległości kilku kilometrów od Arezzo. Jak mówią, to prawdopodobnie ów most znajduje się w tle obrazu Leonarda da Vinci przy lewym ramieniu Mony Lisy.

Inne wpisy na temat Toskanii znajdziecie tutaj.

 

IV – SYCYLIA
Zapierająca dech w piersiach kraina, która już z lotu ptaka trochę straszy i przyciąga za sprawa dymiącej Etny. Godne uwagi są przede wszystkim małe miasteczka (w których to raczej ty jesteś obiektem zainteresowania miejscowych), wraz z lokalnymi festiwalami, świętami i obchodami, jak np Festival della Canzone di Mineo, w którym bierze udział większość mieszkańców miejscowości.

W Katanii spędziliśmy niestety tylko niecałą godzinę, wiec ciężko było mi wysnuć wnioski na temat samego miasta. Wystarczającym jednak okazał się spacer wzdłuż uformowanego przez zaschłą lawę wybrzeża. Czarne, kamienne wały nachodzą na siebie formując dziwaczne kształty i schodząc do morza. W niższych partiach dostrzegliśmy rozścielone ręczniki, a na nich beztrosko opalających się ludzi. Przeszliśmy kawałek dalej, dochodząc do pewnego rodzaju tarasu widokowego, który jednak odgrodzony był barierkami i taśmą. Na środku znajdowały się wieńce z kwiatami i fotografie przedstawiające tę samą osobę. Nieopodal, w odgrodzonej części dostrzegliśmy wielka dziurę – kamienne lawowe podłoże musiało się zapaść. Spojrzeliśmy tylko w ciszy na siebie,o nic nie pytając. Zginął tam wtedy człowiek.

Więcej wpisów na temat Sycylii znajdziecie tutaj.

 

V – KALABRIA
Takiego morza jak w Kalabrii nie zobaczysz nigdzie indziej, usłyszałam. I ciężko się z tym nie zgodzić. Kalabria oferuje przyjezdnym wszystko to czego pragną, od piaszczystych, długich i szerokich plaż, po żwirowe z widokiem na góry. Nadmorskie miejscowości nocami żyją w rytm muzyki klubowej,a położone w głębi lądu miasteczka rozbrzmiewają odgłosem rodzinnych rozmów przy stole tym dłuższym im większa liczba kuzynów. Czasem światła na skrzyżowaniu nie działają przez cały tydzień, a znajomi pozdrawiają się nawzajem szybkim, podwójnym użyciem klaksonu w samochodzie. Kalabria jest rajem dla miłośników czerwonego mięsa, serów, ostrej papryki i słodkiej cebuli. “Tutaj od lat się nic nie zmienia”, mówi Mój Luby, a ja uważam, ze poniekąd w tym właśnie tkwi urok miejsc, które nie chcą za wszelka cenę się umiędzynarodowić, tylko żyją własnym , powolnym, nieraz pełnym śmiesznych absurdów życiem. Innymi słowy Kalabria, poza znaną Tropeą, jest trochę jak diamentowy kolczyk…zagubiony na dnie buta ;)

Więcej wpisów o Kalabrii znajdziecie tutaj.

 

 

Więcej na: www.poraarbuza.blogspot.com


Statystyki odwiedzin strony (dane Google Analytics)

Unikalni użytkownicy:

Wszystkie wyświetlenia strony:


Poprzedni artykułDziś w Irlandii świętujemy Fish and Chips Day
Następny artykułzapomnij o burgerach, oto nadchodzą bakeringi
Magda Karolina Romanow-Filim
Kim jestem? Z wykształcenia italianistką; z zamiłowania odkrywcą siebie poprzez podróże, zwłaszcza po krajach basenu Morza Śródziemnego, w szczególności po Włoszech. Po kilku latach spędzonych na stałe w Bolonii, obecnie między Wenecją a Warszawą. Na moim blogu Pora Arbuza opisuję zakątki, do których udało mi się dotrzeć podczas podróży po krajach basenu Mare Nostrum.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj