Dziś w Irlandii świętujemy Fish and Chips Day

2

Fish & chips czyli ryba z frytkami koniecznie serwowana z octem to danie kojarzące się z Wielką Brytanią. „Tradycyjna” jej wersja powinna być kupiona na wynos w „fish & chip shop”. Zapakowana w gazetę (dziś raczej już w papierowe torby), z której olej z ryby prawie że kapie a frytki są tak słone że po zjedzeniu jednej trzeba wypić litr wody. Na dodatek raczymy się tym specjałem w drodze, idąc ulicą lub przysiadając gdzieś na murku.

paper bag

Fish & chips jest równie popularne w Irlandii.  Oczywiście może być też spożywane w nieco wygodniejszych warunkach czyli podane na talerzu w knajpce. Ryba z frytkami to danie którym nigdy się nie zawiedziemy i które najbezpieczniej zamówić gdy jesteśmy w nieznanym nam pubie gdzieś na rozdrożu lub w restauracji hotelowej też nam nie znanej.

FishChips

Zawsze będzie smaczna i świeża, podana nie tylko z nieśmiertelnymi frytkami ale z ciapkowatym groszkiem czyli mushy peas. Groszek ten ma duże ziarna i nie jest zbierany od razu gdy dojrzeje ale pozwala mu się trochę podsuszyć na polu. Następnie po zebraniu moczy się go, dodaje cukier i sól i gotuje. Wychodzi z tego całkiem smaczna papka.

mushy peas 2

Gdy jednak robimy sobie rundkę po pubach a o uprzednio zjedzonej kolacji zdążyliśmy już zapomnieć, wpadamy wtedy właśnie do „fish & chip shop” który w Irlandii nazywany jest „the chipper”. Oczywiście, każdy ma swój ulubiony „chipper”  i czasem ciężko się towarzystwu zdecydować który wybrać.

Pierwszy „the chipper” w Irlandii nie był założony jednak ani przez Irlandczyka czy Anglika ale przez Włocha (cóż on najlepszego narobił…porzucił swoje narodowe przysmaki). Giuseppe Cervi, bo o nim mowa, miał w sumie płynąć do Stanów jednak gdy statek którym podróżował, przycumował na chwilę do brzegu w hrabstwie Cork, Giuspeppe nie tylko pomyłkowo zszedł na ląd, myśląc że jest u celu, ale też postanowił pójść sobie do Dublina – bagatela około 300 km.

Na początku Giuseppe pracował jako robotnik w ciągu dnia a nocami przygotowywał swój wózek (coś jak Molly Malone) i sprzedawał z niego kasztany i rybę dla osób wychodzących, tudzież wytaczających się z dublińskich pubów. „Frytki” podobno wzięły się przez przypadek gdy to niechcący, Giuseppe wrzucił na węgiel ziemniaka zamiast kasztanów. Swój pierwszy sklep Giuseppe otworzył w pobliżu Trinity College. Żona zaradnego Włocha pytała kupujących: „una di questa, uno di quella?” czyli czy chcą porcję ryby i porcję frytek (trochę tego i trochę tamtego). Dlatego też po dziś dzień, Irlandczyk kupując w „the chipper”  prawdopodobnie zamówi: “one and one”. Jednak dopiero mniej więcej po II wojnie światowej ryba z frytkami podbiła serca ( a raczej żołądki) Irlandczyków na dobre. Co ciekawe, wiele sklepów „the chipper” zostało założonych przez Włochów, którzy na dodatek pochodzili z jednej i tej samej małej miejscowości: Val di Comino.

chipper

W tym roku doroczne narodowe święto ryby z frytkami przypada 27 maja (święto wcale nie jest powszechnie znane – bardziej chwyt marketingowy sklepików). W tym dniu, jak i co roku w dniu tego święta, wszystkie sklepiki należące do The Irish Traditional Italian Chippers Association (ITICA) oferują tradycyjne danie za pół ceny (proszę sprawdzić na ich stronie internetowej, najbliższy państwu sklepik)

Każda większa miejscowość ma swój popularny „the chipper” aż do tego stopnia, że znane są w całym kraju. Tak więc każdy Irlandczyk, który przyjedzie do Galway wie że musi zjeść w Mc Donagh’s (jadłam) a będąc w Dingle w Reel Dingle Fish (jadłam). W Dublinie jest tych sklepików oczywiście sporo ale mówi się że takim kultowym był niepozornie wyglądający sklepik Leo Burdock. Dziś, w ramach franczyzy jest już więcej sklepików pod tym szyldem.

Happy Fish & Chips Day ;)

1329_mcdonaghs

leo b

<

 


Statystyki odwiedzin strony (dane Google Analytics)

Unikalni użytkownicy:

Wszystkie wyświetlenia strony:


Poprzedni artykułKościoły, kaplice i kapliczki Madery
Następny artykułWenecja, Bolonia… 5 zasłużonych
Kasia w Krainie Deszczowców
Polka w Dublinie. Anglistka. Ekonomistka. Realistka. Hobbystycznie socjolożka. Raz spotkałam Roberta Makłowicza i podobno Franka Kimono ale tego nie pamiętam bo byłam za mała żeby pamiętać. Oprócz tego kilkunastu ministrów irlandzkich. Z pewnością robiłam wiele rzeczy w życiu, czasem za dużo i za intensywnie. Kiedyś miałam cztery różne prace na raz. Kiedyś uczyłam angielskiego kilku prezydentów pewnego polskiego miasta. A jeszcze bardziej kiedyś pracowałam w pubie należącym do pierwszoligowej drużyny futbolowej w Londynie. Odkąd przyjechałam do Irlandii zajmuję się technologią, przedsiębiorczością, gospodarką i polityką irlandzką. Nie dlatego że chcę, ale zawodowo. Chociaż coraz częściej też chcę. W rozmowie lubię wyrażać się dosadnie. Jestem poprawna politycznie tylko służbowo, ale jeśli myślę, że ktoś jest idiotą to dam mu to odczuć. Osiągnęłam wiek w którym już mogę sobie na to pozwolić. I nic nie muszę. Mogę za to nie być słodka. Przeklinać też lubię, ale dopiero jak kogoś lepiej poznam bo to niegrzecznie przeklinać w twarz nieznajomemu. Pijałam latte gdy byłam młodsza. Teraz wolę Americano. Miłość do czerwonego wytrawnego wina pozostała tak samo mocna. Gdy sytuacja wymaga zmiany trunku to przerzucam się na whiskey. Zmieniam zdanie z doświadczeniem. A Ty?

2 KOMENTARZE

  1. Taką rybkę to bym zjadła :) Uwielbiam te z nad morze, szczególnie dorsze polane sokiem z cytrynki.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj