Groźny Marrakesz?

1

Gdybym przyjechała sama do Marrakeszu, z radością odwzajemniałabym uśmiechy sprzedawców, licząc na to, że pod nosem burczą komplementy. Ale nie z Selimem! Ten nie dość, że rozumie, to jeszcze czuje się w obowiązku odpowiednio słownie zareagować i… Masz babo placek!

Ekspresowe zakupy

Trudno zachować zdrowy rozsądek podczas zakupów na bazarze w Marrakeszu. Z każdej strony kuszą mnie i nęcą przepiękne torebki, biżuteria, ceramika… Nie próbuję się im opierać. Chodzę od sklepiku do sklepiku z wyrobami skórzanymi. Najpierw sama. A każde wejście łączy się dla mnie z ryzykiem, że sprzedawca mnie nie wypuści, dopóki czegoś nie kupię. Na szczęście wymyśliłam świetną wymówkę.
– Nie mogę nic kupić, bo muszę najpierw zapytać się męża… Nagle w jednym ze sklepów Selim wybucha śmiechem. – Ty im powiedziałaś, że zapytasz się męża o zgodę? Selim z marszu dostał zniżkę, za bycie Palestyńczykiem i niestety musieliśmy coś kupić.

W kolejnym kramie oglądamy torebki w milczeniu. Mówił jedynie właściciel, z sympatycznym uśmiechem na twarzy, uderzając sprzączką paska w stół.
– Wiesz, co on mówi?
– Podejrzewam, że chce mi sprzedać tę piękną rzecz.
– Właśnie że nie! On wyraził chęć, by tą sprzączką przywalić komuś w zęby!

Smakołyki na ostro

Wieczory na Jamaa F’na są „magiczne”. Plac rzeczywiście jest bajkowy, szczególnie nocą. Jednak gdy otwierają się dziesiątki barów, ich kelnerzy zaczynają walkę o klienta. Bezwzględną. W której są wstanie posunąć się do ostateczności.

Ja, Selim i Agata, żona Mohy siadamy do stolika. Ale Moha kręci nosem…
– Idziemy stąd – mówi stanowczo.
Dość niespiesznie odkładamy menu, ktoś się pyta dlaczego…
– Idziemy stąd! – tym razem głos Mohy nie dopuszczał słowa sprzeciwu.
Wstaliśmy, poszliśmy dalej, a za nami pięciu chłopa. Czterech wygraża, jeden szarpie… Gdy sytuacja staje się tak ostra, jak serwowana wszędzie harissa, do akcji wkracza monsieur Selim. Własną piersią osłania Mohę i tak idziemy do kolejnego baru. Moha sprawdza menu i pozwala nam usiąść.
– Kim byli ci ludzie?
– Kelnerami z poprzedniej restauracji.
– A o co im chodziło?
– Wkurzyli się na mnie, że zabieram im klientów.
Chodziło o to, że w tamtym barze tajinia kosztowała 100 dirhamów, co według Mohy było rozbojem w czarną noc. Kiedy nie udało mu się stargować, postanowił nas zabrać do innego, tańszego baru. Widok odchodzących od stolika gości, tak poruszył kelnerów, że ruszyli za Mohą, by spontanicznie dać mu w zęby. Ot i cała historia. Jej zakończenie stanowi tajinia za 70 dirhamów. Tak smaczna, że palce lizać!

Żadnych zdjęć!

Aparat fotograficzny wycelowany w mieszkańca Marrakeszu, wyzwala w nim niszczycielskie instynkty. Przed zrobieniem jakiegokolwiek zdjęcia mężczyźnie, należy go zapytać o zgodę, by usłyszeć następnie słowo…
– …nie.

Jeśli chcecie przeczytać całą relację Doroty i Selima z bloga www.alepieknyswiat.pl po prostu kliknijcie w link. Jest też przepiękna fotorelacja.

 


Statystyki odwiedzin strony (dane Google Analytics)

Unikalni użytkownicy:

Wszystkie wyświetlenia strony:


Poprzedni artykułPolecieć do Australii i z niej wrócić…
Następny artykułMOJA TRZECIA KSIĄŻKA O ŻYCIU NA CYPRZE
Blogerzy.org
Wpisy redakcyjne.

1 KOMENTARZ

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj