Dwie dziewczyny lecą do Peru

0

Nasza wyprawa życia! ;) Kierunek Lima! Skorzystałyśmy z couchsurfingu!

 

 Wspólne zdjęcie z naszym Hostem na tle zamku królewskiego.

Maj 2013! Od dawna marzyłyśmy, aby pojechać gdzieś bardzo daleko i w końcu marzenie się spełniło.Nasza „cheaptrip” zaczęła się od znalezienia super oferty  w internecie. Madryt – Sao Paulo-Lima i Lima – Sao Paulo-Londyn. Widząc cenę i nie myśląc długo, pełne euforii spontanicznie krzyknęłyśmy: „bukujemy”! I tak oto dwa miesiące później znalazłyśmy się w samolocie tanich linii lecącym do Madrytu skąd rozpoczęłyśmy naszą niezapomnianą przygodę! Tutaj właśnie spędziłyśmy 2 dni czekając na nasz docelowy lot do Peru.

Przygotowanie do podróży zaczęłyśmy od polowania na super tanią ofertę, ponieważ bilety do Peru są dość drogie, a nasze oszczędności nie pozwalały nam zaszaleć :)

Oczywiście nastawione na tanie podróżowanie i przygodę skorzystałyśmy z couchsurfingu (dla niewtajemniczonych więcej info w zakładce „porady praktyczne”). Dzięki „couchowi” znalazłyśmy Hiszpana Sergio, który nie mówił po angielsku, a my po hiszpańsku – ale dla nas chyba nie ma rzeczy niemożliwych ;D

Przejeżdżając prawie przez cały Madryt, wreszcie dotarłyśmy do stacji metra, skąd nasz gospodarz miał nas odebrać. Pogoda niestety nie dopisywała, było już ciemno i padał deszcz, a my zmęczone i trochę zaniepokojone czekałyśmy aż pojawi się nasz Host. Po kilkunastu minutach w oddali zobaczyłyśmy dwóch zbliżających się w naszym kierunku facetów. Przestraszone nie wiedziałyśmy czy uciekać czy poczekać i przywitać się. Z tego co pamiętałyśmy umawiałyśmy się tylko z jednym hostem. Jak się później okazało nasz gospodarz przyprowadził specjalnie dla nas tłumacza abyśmy się mogli porozumieć. Na miejscu czekała też na nas miła niespodzianka – pyszna hiszpańska kolacja :) Wieczór spędziłyśmy miło na ciekawych rozmowach o Polsce i podróżach, a następnego dnia Sergio zaskoczył nas również pozytywnie zabierając nas na małą przejażdżkę po mieście.

Akurat w tym dniu w Madrycie było święto Św. Izydora, które przypada na 15 maja, dzięki czemu mogłyśmy zobaczyć miasto nieco z innej strony.W tym dniu mieszkańcy miasta spacerują ulicami miasta odświętnie ubrani: madrycki “chulapo” ze swoją “chulapą”. “Chulapo” ma kamizelkę i czapkę w czarno-białą, drobną kratkę. “Chulapa” wcisnęła się w długą, wąską, barwną sukienkę i głowę nakryła chustką, ozdobioną goździkiem. 15 maja pije się wodę z cudownego źródełka oraz ze “Studni Cudu”. W obu miejscach, przy źródle i przy studni, zadziwiające cuda czynił św. Izydor, zatem wypływające z nich wody, jak głosi legenda, mają mieć moc uzdrawiania  chorób. My niestety nie zdążyłyśmy już dotrzeć do tego źródła.
Św. Izydor Oracz jest patronem Madrytu i rolników. Ze św. Izydorem wiąże się kilka polskich przysłów ludowych

  • „Na świętego Izydora często bywa chłodna pora.”
  • „Na świętego Izydora dla bociana pora.”
  • „Święty Izydor wołkami orze, a kto go prosi, to mu pomoże.”

Poniżej fotka zrobiona podczas święta Św. Izydora z barwnie przebranymi Hiszpanami.

Wieczorem pożegnałyśmy naszego miłego Hosta i kontynuowałyśmy naszą dalszą podróż :)

Lima!

Doleciałyśmy do Limy! :) Na miejscu czekał na nas Oscar – nasz host. Od razu poczułyśmy się bezpieczniej. Już na początku się o nas zatroszczył przynosząc nam niezbędne rzeczy do przeżycia w Peru tj.: latarkę, kłódkę i adapter napięcia. Niedoświadczone i „zielone” nie wiedziałyśmy po co nam to wszystko. Ale jak się później okazało wszystkie te gadżety były nam przydatne.Po wyjściu z lotniska ujrzałyśmy inny świat, na nasze białe twarze rzucił się tłum taksówkarzy. Nasz Oscar ogarnął to wszystko i wybraną taksówką pojechaliśmy na dworzec autobusowy. Tam tez chciałyśmy rozmienić pieniądze w kantorze. Szybko nam jednak uświadomiono że „coś takiego” jak kantor znany nam w Europie nie istnieje :) Nasz nowy kolega zaprowadził nas do człowieka w odblaskowej zielonej kamizelce i kazał przygotować gotówkę. Zdezorientowane i nieufne myślałyśmy, że to jakiś robotnik drogowy. Na szczęście po krótkich negocjacjach transakcja przebiegła pomyślnie :)

Ica i oaza Huacachina 

Zadowolone pożegnałyśmy Oscara na 2 tyg. i autobusem ruszyłyśmy w kierunku – Ica. Naszym celem była pustynia Huacachina-najsłynniejsza jedyna naturalna oaza Ameryki Południowej. Co jak co, ale peruwiańskim międzymiastowym autobusom nie można nic zarzucić. Są megakomfortowe z rozkładanymi na łóżko fotelami z serwowanymi posiłkami.
W godzinach wieczornych dotarłyśmy do Ica. Nieoznakowana taksówka zabrała nas do hostelu przy oazie. Zmęczone udałyśmy się na krótki spacer i poszłyśmy spać.
Następnego dnia po śniadaniu rozpoczęłyśmy zwiedzanie oazy. Widok był bajkowy, jak z bajki o Alladynie :) Otaczały nas piękne złote wydmy, palmy a po środku małe jeziorko z łódkami. Legenda głosi , że jezioro, wokół którego założono wioskę Huacachina,
powstało wiele lat temu, gdy piękna księżniczka została zaskoczona podczas kąpieli przez młodego myśliwego.Spłoszona, uciekając, zostawiła za sobą basen z wodą. Tak właśnie powstała laguna. Z fałdów grającego na wietrze płaszcza dziewczyny wyrosły piaskowe wydmy, które dziś otaczają
pustynne jezioro. Podobno księżniczka pojawia się czasem na środku jeziora –  jako piękna syrena.

A oto kilka fotek :)

Dookoła można było zobaczyć urocze alejki, po których poruszały się czasem takie malutkie samochodziki.
 

To był pierwszy prawdziwy dzień odpoczynku błogiego lenistwa po długiej podróży.To nasz hostel.

Wieczorem  miałyśmy
dodatkową atrakcję wybierając się na przejażdżkę quadem po wydmach.

Jazda przy zachodzie słońca była nieziemska!

Mistrz kierownicy ;)

Wieczorem wróciłyśmy do hostelu, w pośpiechu zabrałyśmy rzeczy i taksówką ruszyłyśmy na dworzec autobusowy w Ica, skąd planowałyśmy naszą dalszą podróż do Cusco. Taksówkarz okazał się bardzo rozrywkowy, jadąc jak wariat przy muzyce na maxa krzyczał coś w  rodzaju:” hola chica, la musica! :D”. Nie za bardzo rozumiejąc hiszpański  zrozumiałyśmy słowo: „VIP” i że pyta nas o rodzaj dworca autobusowego. Jednomyślnie odpowiedziałyśmy „no vip, just normal”. :D Po kilku minutach wysadził nas w pobliżu jakiegoś dworca. Jak się okazało, szoferowi nie chodziło o dworzec autobusowy dla Vipów, ale tak się właśnie nazywał chyba dworzec. Nie myślałyśmy, że w tak małym mieście może być więcej niż 1 dworzec. Nadeszła godzina odjazdu a my nie widząc naszego autobusu wpadłyśmy w małą panikę. Pytając miejscowych ludzi biegałyśmy z plecakami między ruchliwymi ulicami szukając dobrego dworca. Nikt nas nie rozumiał, napięcie rosło, a czas odjazdu nieubłaganie nadchodził. Pomógł nam kierowca innego autobusu, który po krótkiej rozmowie zlitował się nad nami i zabrał nas z grupą swoich pasażerów na właściwy dworzec. Było nam szczególnie miło bo specjalnie ze względu na nas zboczył ze swojej trasy, aby nas podwieźć na właściwy dworzec. Na miejscu jednak nasz problem się nie rozwiązał, bo autobusu jak nie było, tak nie było. Zawołała nas tylko jakaś pracownica z dworca i wzięła od nas nasze odciski palców. Jak się okazało były one stemplem na bilecie. Ona uświadomiła nas też, jak kursują peruwiańskie autobusy tj. nie ma stałej godziny odjazdu, tylko w informacje że w przeciągu jednej godziny przyjedzie autobus. Zmęczone i zrezygnowane wreszcie zobaczyłyśmy nasz „vip autobus”! :) i zadowolone ruszyłyśmy do Cusco.

Cusco

Nasza podróż do Cusco była bardzo długa (kilkanaście godzin) i męcząca. Pomimo widoku pięknych krajobrazów zmieniających się z pustyni w góry, przez kręte górzyste drogi czułyśmy się nie najlepiej i doskwierała nam choroba lokomocyjna,  nie wnikając w szczegóły ;) Podsumowując warto było się pomęczyć.To jeden z widoków z autokaru.

No i dotarłyśmy.

Jak na turystyczną miejscowość i wypadowe miasteczko do Machu Pichu byłyśmy nieco rozczarowane. Na miejscu panował inny klimat, było dość zimno i brudno. Na dworcu autobusowym czułyśmy się jak w trzecim świecie, dookoła mnóstwo biednych ludzi, kobiety z zawiązanym na plecach kolorowymi szalami , a w nich dzieci albo  jakieś zakupy.

Poza tym mnóstwo natrętnych taksówkarzy walczących o każdego turystę. Zmęczone hałasem i widokiem chciałyśmy jak najszybciej znaleźć się w hostelu. Tam jednak nie było lepiej. Po trudnościach językowych z zameldowaniem 2 kobiety zaprowadziły nas do pokoju. Nie mogłyśmy uwierzyć własnym oczom, co ujrzałyśmy. Stary, obskurny pokój, coś w rodzaju lepianki z niedomykającymi się drzwiami jak do stodoły :D Chłodne powietrze dostawało się z zewnątrz i w środku  było bardzo zimno. Aby się ogrzać zapaliłyśmy naszą lampę naftową wybłaganymi dwiema zapałkami. Wydawało się że mają je wydzielone i to dobro luksusowe w naszym „hostelu” :) Jesteśmy przyzwyczajone do tułaczki i ekstremalnych warunków ale to nas przeraziło a hostel zapewne pozostanie w naszych wspomnieniach ;) Zapomniałyśmy dodać że łazienka była na zewnątrz i w opłakanym stanie a prysznic z zimna woda. Wiedziałyśmy już, że nie zabawimy tam długo i zaczęłyśmy szukać innego hostelu. Wieczorem udałyśmy się do miasta, aby dowiedzieć się jak dotrzeć do Machu Pichu – to był nasz plan na następny dzień. Odwiedziłyśmy kilka agencji turystycznych, a w jednej spotkałyśmy nawet naszych rodaków :)

 Agencje oferujące wycieczki i różne atrakcje turystyczne są praktycznie na każdym rogu. W jednej z nim wykupiłyśmy wycieczkę na Machu. W planach miałyśmy samodzielnie tam dotrzeć, ale po krótkiej dyskusji i ze względu na ograniczony czas i nasz napięty grafik postanowiłyśmy skorzystać z agencji. Wieczorem zabukowałyśmy nowy hostel, aby mieć gdzie spać po powrocie z Machu  Pichu.

W drodze do Aquas Calientes 

Trasa: Cusco- Hidroelectrica-Aquas Calientes

Następnego ranka opuszczając nasz ekstremalny hostel musiałyśmy zabrać nasze plecaki, jednak było zbyt wcześnie, by zameldować się w nowym miejscu. Jako, że nie mogłyśmy nosić naszego bagażu w drodze do Machu, pojawił się mały problem. Na nasze szczęście pomógł nam miły pan z agencji i zgodził się przechować nasze plecaki na 2 dni. Nie ufając do końca nikomu, zabrałyśmy cenniejsze rzeczy ze sobą.
Nasz transport do Aquas Calientes (bazy Machu Pichu był bardzo ekstremalny. Stary rozklekotany bus z pękniętą z przodu szybą, nie wspominając o pasach bezpieczeństwa.
Trudną podróż wynagrodziły jednak piękne widoki andyjskich gór.Tu parę fotek  z trasy:) Po drodze minęłyśmy jakąś paradę, co widać na drugim i trzecim zdjęciu.

video
 

Hidroelectrica

Po jakiś kilku godzinach dotarłyśmy do tzw. stacji Hidrolectrica. Tam przywitał nas przewodnik wynajęty przez naszą agencję, powiedział do kilku grup, idźcie prosto tędy, prosta droga aż dojdziecie do miasteczka, tam będę na was czekał na placu, wziął też nasze paszporty,które były mu potrzebne do kupienia biletów na Machu Pichu. No i poszłyśmy za tłumem.  Trasa nasza wiodła przez piękną andyjską dżunglę, a dokładniej była to trasa kolejowa. Spacer był super, po drodze musiałyśmy się zatrzymywać, żeby podziwia z bliska piękno przyrody i oczywiście pstrykać fotki.

Najbardziej utkwiła mi w pamięci przygoda z nadjeżdżającym pociągiem. Idę sobie drogą chwilę  z dala od Mileny, byłam blisko tunelu, aż tu słyszę głos „Ania pociąg” W panice przebiegłam szybko tunel i znalazłam się przy drodze z innymi turystami. Część osób musiała „przeczekać”pociąg w tunelu,co na pewno nie było miłym doświadczeniem.

Aquas Calientes

W końcu wieczorem dotarłyśmy do Aquas Calientes-ostatniej miejscowości przed Machu Pichu , usiadłyśmy na centralnym placu i czekałyśmy na przewodnika,w końcu dotarł,ledwo kojarząc swoja grupę i zabrał nas do hostelu.

Padnięte w hostelowym pokoju. Narzuta oczywiście z lamą :)

Po krótkim ogarnięciu się, mieliśmy wyjście z naszym przewodnikiem na kolacje do restauracji. Pogoda nas nie rozpieszczała,bo akurat lunęło. Musieliśmy i tak iść,tylko zmieniłyśmy buty na japonki,w obawie, że adidasy przemokną i nie będzie w czym iść na Machu Pichu następnego dnia nad ranem.

Kolacja była bardzo smaczna. Po kolacji przemówienie przewodnika ,nad ranem jest wyjście na Machu Pichu prosta droga, mnóstwo ludzi idzie,traficie, ja poczekam na górze,
Obudziłyśmy się prawie  nad ranem i razem z naszymi współlokatorkami udałyśmy się na Machu Pichu. Ludzi faktycznie mnóstwo pomimo wczesnej pory,właściwie nocy,ale co tam latarka,dobry humor i w drogę.
Wycieczka była męcząca około 3 godziny pod górę, ale po  godzinie zaczęło już świtać i zaczęłyśmy podziwiać widoki, odłączając się trochę od grupy.

Machu pichu

W końcu dotarłyśmy, byłyśmy sporo wcześniej niż nasz przewodnik miał być,więc od razu ruszyłyśmy podziwiać  piękne zaginione miasto Inków.
Machu Pichu w języku keczua-Machu Pikchu oznacza stary szczyt. Położone na wysokości 2090-2400 m n.p.m.Poniżej płynie rzeka Urubamba,Miasto zostało zbudowane w II połowie XV w. za panowania Pachacuti Inca Yupanqui. Miasto pełniło funkcję głównego centrum ceremonialnego, ale także gospodarczego i obronnego. Zamieszkiwali je kapłani, przedstawiciele inkaskiej arystokracji, żołnierze a także  opiekunowie tutejszych świątyń. Miasto opuszczono ok. 1537 r. , ale powód tego nie jest znany. Częste wojny z wrogimi Inkom plemionami były powszechne i powodowały zagładę całych społeczności. Powodem porzucenia miasta mogła być  wojna albo też  epidemia siejąca wielkie spustoszenie zabijając wielu ludzi. Opuszczenie Machu Picchu może na zawsze pozostać tajemnicą, lecz jest to zagadka, która wciąż wywołuje  fascynację tym niezwykłym miastem.
Miasto Inków naprawdę robi wrażenie.Chodzenie po miejscach , gdzie wie lat temu chodzili Inkowie jest naprawdę niesamowite i te budowle, które powstały ich rękami, trudno to sobie wyobrazić. Naprawdę dziwne i niesamowite jest to, że ten lud opuścił swoje miejsce, a samo to miejsce, czy w ogóle państwo Peru kryje w sobie wiele niezbadanych tajemnic.

Dziesiątki uprawnych tarasów skalnych pozwalało wyżywić całą okoliczną ludność.

Wykuty w kamieniu ponad 749-metrowy kanał, służył jako system nawadniający pola oraz dostarczający wodę działa do dziś dnia.

Chwila relaksu :)

Na Machu Pichu miałyśmy niepowtarzalną okazję zobaczyć te o to sympatyczne lamy:) Lama według mitologii Inków była zaliczana do najcenniejszych zwierząt ofiarnych Inków, były ściśle związane z niebiosami i deszczem. Poświęcano je księżycowi w nowiu. Zgodnie z tradycją rozmyślnie głodzono je w październiku, aby bogowie usłyszeli ich beczenie jako błaganie z ziemi o deszcz. Mówiono, że gdy o północy nie widać gwiazdozbioru Yacama (Lama, europejska Żyrafa), który znajduje się w pobliżu Drogi Mlecznej, znaczy, że pije on  wodę z ziemi, zapobiegając powodziom.

Bliskie spotkanie z sympatyczną lamą

i próba karmienia ;)

Po pięknej wycieczce po tych wspaniałych ruinach, nadszedł czas powrotu. Nasz przewodnik zaopatrzył nas w bilety na pociąg do miasteczka na określoną godzinę. Zdecydowałyśmy się wracać piechotą tą samą trasą, schodzenie było już  znacznie łatwiejsze i szybsze,po drodze mogłyśmy jeszcze pstrykać fotki podziwiać piękną przyrodę.W końcu dotarłyśmy do miasteczka i stacji kolejowej,gdzie tez poczekałyśmy na resztę grupy .

Podróż pociągiem (Inca Trail) była super, wiodła przez trasę, która przebyłyśmy piechotą zaczynając naszą wycieczkę od Hydroelectrica. Pociąg  miał szyby także na dachu, więc  miałyśmy fajne widoki.

I tak o to dotarłyśmy do Hydroelectrica i wsiadłyśmy do busa w agencji. Po chwili podeszła do tegoż busa Peruwianka z miską bananów z dżungli. Nie mogłyśmy nie  kupić kilku.
Po małych zakupach i przeliczeniu osób nasz bus ruszył w kierunku Cusco. Trasa była ta sama, jak na początku,więc powtórka z rozrywki w postaci wspaniałych i zarazem niebezpiecznych widoków.
Znalazłyśmy się z powrotem w Cusco, zaraz udałyśmy sie do naszego hostelu, a potem na mały obiad do pobliskiej chińskiej restauracji.
Potem wróciłyśmy do hostelu i szybko zasnęłyśmy, następnego  dnia w hostelu czekało na nas dobre śniadanko. Syte, pełne energii, ruszyłyśmy na zwiedzanie Cusco.Chwilę wcześniej zakupiłyśmy tylko bilety na nocny autobus do i z Puerto Maldonado, które znajduje się już w Amazonii. Odjazd był wieczorem, wiec na Cusco miałyśmy cały dzień.
Cusco zwiedziłyśmy dokładnie, pogoda nam tez bardzo dopisała.Cusco raz jeszcze, ale tym razem porządnieCusci-stolica imperium Inków -w języku keczua  oznacza pępek świata.Miasto jest położone na wysokości 3326 m n.p.m, założone przez pierwszego władce Inków Manco Capaca.Podczas powstania Manco Inki w 1536 r miasto został spalone,Hiszpanie w tym miejscu zbudowali Plaza de Armas (pol. Plac Broni).
Tu odbywają się barwne procesie rozpowszechnione przez konkwistadorów defilady ze świętymi figurami podczas Wielkiego Tygodnia i Bożego Ciała.
Na placu można napić się kawy lub mate de coca-naparu z liści koki, tradycyjnego inkaskiego napoju.
Najbardziej znanym zabytkiem na Plaza de Armas jest łącząca w sobie trzy świątynie katedra.Na uwagę zasługuje odwzorowanie Ostatniej Wieczerzy indiańskiego
malarza,gdzie głównym daniem jest pieczona  świnka morska. Tradycyjne peruwiańskie danie (my nie próbowałyśmy,j akoś nam nie podchodziło jedzenie takiego zwierzątka)


Pospacerowałyśmy też po krętych uliczkach miasta.W końcu zjadłyśmy jakiś obiad , wzięłyśmy nasze rzeczy z hostelu i ruszyłyśmy na dworzec autobusowy.Miałyśmy problemy ze znalezieniem naszego autobusu,ale w końcu się udało i ruszyłyśmy do kolejnego punktu naszej wyprawy.

Amazonia!!

Puerto Maldonado
Po kilku godzinach nocnej podróży autobusem dotarłyśmy do Puerto Maldonado. Po przyjeździe na dworzec od razu zostałyśmy otoczone przez grupę powiedzmy lokalnych taksówkarzy chcących zaoferować nam przejazd do hostelu.Jako,że miałyśmy już wprawę w targowaniu udało nam się wynegocjować dobrą cenę. Zadowolone wsiadłyśmy do taksówki ,która była po prostu rikszą i ruszyłyśmy w stronę naszego hostelu.Czułyśmy się trochę jak w innym świecie.Jazda rikszą po suchej drodze, po drodze mijałyśmy amazońskie krajobrazy.W końcu dotarłyśmy do hostelu, który nazywał się Tarantula:) Położony był w lesie amazońskim, miałyśmy na początku problem,żeby tam trafić, przez pomyłkę zapukałyśmy do prywatnego domku, budząc jej właścicielkę.W końcu udało nam się trafić do hostelu.Zostałyśmy przywitane przez miłego właściciela i papugę.Po chwili poszłyśmy do swojego pokoju wzięłyśmy prysznic i ucięłyśmy sobie drzemkę.Ja zanim zasnęłam udałam się na zwiedzanie podwórka.Zobaczyłam małe małpki, które przyszły na śniadanie.Właściciel hostelu nakarmił je bananami.
A oto nasza hostelowa współlokatorka :)

Po południu wyruszyłyśmy na zwiedzanie miasta. Pochodziłyśmy po centrum miasta, zaglądnęłyśmy też do paru agencji,które oferowały wycieczki w amazoński las.Zwiedziłyśmy też miejscowy rynek warzywno-owocowy, gdzie delektowałyśmy się sokiem ze świeżej papai i miejscowymi owocami.

A tu różowa walizka w amazońskim taxi :)

Następnie udałyśmy się w drogę powrotną. Złapałyśmy lokalny busik, wierząc ,że zabierze nas do hostelu.Po dłuższej jeździe uświadomiłyśmy sobie,że to nie jest dokładnie droga do naszego hostelu.Próbowałyśmy pytać pasażerów busa o hostel Tarantula, tylko dzieci miały ubaw śmiejąc się anakonda,a my tylko byłyśmy bardzie wystraszone.W końcu jakaś kobieta powiedziała nam,że mamy wysiąść i iść pieszo w pokazanym przez nią kierunku i dotrzemy do hostelu.Tak też zrobiłyśmy.Nie byłyśmy przez chwilę pewne czy nie zabłądziłyśmy,ale udało się, dotarłyśmy!!Ponownie spotkałyśmy się z właścicielem hostelu, który zaoferował nam wycieczkę do amazońskiego lasu , w tym rejs po rzecze Made Dios-dopływie Amazonki. Po krótkiej dyskusji stwierdziłyśmy, że to dobry pomysł , i zdecydowałyśmy się na wyprawę.

Jeszcze przed spaniem właściciel hostelu nas zawołał żeby pokazać nam prawdziwe tarantule!!Tak te tarantule mieszkały sobie w krzakach na ganku tym samym gdzie wieszałyśmy sobie pranie.Dla Peruwiańczyka taka tarantula to jak dla nich zwykły pająk a dla nas wiadomo.To było jednak ciekawe doświadczenie zobaczyć tarantule żyjące w swoim naturalnym środowisku.

Spotkanie z tarantulą

Następnego dnia wstałyśmy rano, zjadłyśmy pyszne lokalne śniadanie przygotowane przez właścicieli hostelu i wyruszyłyśmy na wycieczkę.Nasza wycieczka zaczęła się od rejsu łódką po rzecze Madre Dios. Grupa była bardzo kameralna my dwie jedna dziewczyna z Limy i przewodnik z hostelu.
Podczas rejsu przewodnik pokazywał nam miejscowe ptaki i opowiadał o  rybach żyjących w tej rzece.

Po rejsie miałyśmy krótki spacer po amazońskim lesie zwiedzanie rezerwatu sandałowego  i przesiadka na inną łódkę.Poniżej fotki ze spaceru i   z rezerwatu sandałowego.

A tu po drodze spotkanie z amazońskimi mrówkami.



i fotka na ciekawym ciekawym drzewie.

I w końcu rezerwat sandałowy.

Po dłuższej chwili dotarłyśmy do chatki, gdzie czekał na nas lunch (coś jakby risotto w liściu palmowym) a potem odpoczynek na hamakach.

Po całym dniu wrażeń powróciłyśmy tą samą trasą do hostelu.

 

 

 

Nasz przewodnik „Mowgli” :)

Przywoływanie małpek.

                                             Opowieść o chodzącym drzewie.

Pisac
Po powrocie spakowałyśmy się, zjadłyśmy kolację i właściciel odwiózł nas na dworzec, skąd miałyśmy nocny autobus do Cusco. Rano znów znalazłyśmy się w Cusco. Wieczorem zaplanowałyśmy wyjazd autobusem do Limy, więc chciałyśmy jeszcze coś zobaczyć,a że Cusco już zwiedziłyśmy, to wpadłyśmy na pomysł pojechania do nieopodal położonego miasta Pisac. Pisac miasto- bazar. Miasto -bazar bo znajduje się tam wielki bazar indiański.Pisac jest uroczym miastem w którym spędziłyśmy miłe chwile buszując po indiańskich kramach.

Po kilku godzinach udałyśmy się busem do Cusco, a stamtąd wyruszyłyśmy autokarem do Limy.Czekała nas ponownie druga droga, ale z pięknymi, niezapomnianym widokami.



Lima

Wreszcie jesteśmy  w Limie, na dworcu czekał na nas nasz poznany na początku naszej podróży host Oscar. Po przywitaniu się z nami zabrał nas do mieszkania  swojej mamy.Mogłyśmy się czuć jak w domu.Po rozpakowaniu się ruszyłyśmy z Oscarem zwiedzać Limę.Oscar zaprowadził nas na stare miasto, gdzie zobaczyłyśmy słynne wizytówkowe zabytki miasta.
Na poniższym zdjęciu klasztor św. Franciszka Klasztor pod wezwaniem św. Franciszka,  lecz z Limy,jest największy w
Ameryce Łacińskiej. Przylega do niego klasztorny kościół San Francisco oraz drugi – Soledad. Inicjatorem jego zbudowania był cesarz rzymsko-niemiecki Karol V  wcześniej, od 1516 r. jako Karol I, król Hiszpanii). W 1535 r. polecił Francisco Pizarro konkwistadorowi i zdobywcy oraz gubernatorowi Peru
przeznaczyć pod budowę tego kościoła i klasztoru teren w pobliżu rzeki Rio Rimac obejmujący blisko jedną ósmą zakładanego
miasta.
Na drugi dzień po przebudzeniu i śniadaniu przygotowanym przez jego mamę-m.in świeżym soku z papai, ruszyłyśmy z Oscarem na zwiedzanie słynnej dzielnicy Miraflores-najbogatsza dzielnica Limy. Dzielnica ta jest położona tuż nad oceanem jest bardzo zadbana, jest tam mnóstwo hoteli, hosteli wieżowców. Innym słowy bogata część miasta zupełnie inna w porównaniu z pozostałą częścią Limy.




Pucusana

Następnego dnia Oscar zaproponował nam wycieczkę do miasta Pucusana. Jest to  turystyczna miejscowość, do której można łatwo dostać się autobusem z Limy.

Miasto położone jest nad oceanem. Spacerowanie tam było prawdziwą przyjemnością

Natrafiłyśmy też na moment, kiedy rybacy przybyli do portu z wielkim rybnymi zdobyczami, bardzo ciekawe było oglądać załadunek tych  ogromnych ryb do samochodów. Mówili, że ta ważyła ok. 250 kg:

Po południu Oscar zabrał nas na obiad z lokalnych ryb.Następnie ruszyłyśmy w drogę powrotną do Limy.I w końcu spędziłyśmy naszą ostatnią noc w Peru.Następnego dnia koło południa musiałyśmy wyruszyć na lotnisko.Oscar pojechał z nami,więc zdążyłyśmy się jeszcze porządnie pożegnać.
Wsiadłyśmy do samolotu Lima -Sao Paulo, a następnie Sao-Paulo-Londyn.

Przykro nam było wracać.Mamy jednak wspomnienia, które pozostaną na zawsze.

W pigułce

Trasa: Madryt-Lima-Sao Paolo-Lima-Sao Paolo-Londyn
Linie lotnicze: Madryt-Sao Paolo TAM
Sao Paolo -Lima LAN
Lima-Sao Paolo LAN
Sao Paolo- Londyn TAM
Doloty: Madryt, London Ryanair.

Trasa w Peru 

Lima -Huacachina -Cusco-Aquas Calientes (Machu Pichu) -Cusco-Puerto Maldonado -Cusco-Pisac-Lima -Pucusana -Lima

Spanie: hostele,couchsurfing
Poruszanie się między miastami: komfortowe peruwiańskie autokary(rozkładane fotele, catering, przyzwoita cena). Bilety można kupić bez problemu na dworcu w Cusco. Można też przebierać w ofertach wielu firm autokarowych (np Cruz del Sur)
Poruszanie sie po miastach:głownie taksówki
Najfajnieszy hostel: Tarantula w Puerto Maldonado
Amazonia-rejs Madre Dios), Puerto Maldonado-
wykupiona w naszym hostelu całodniowa wycieczka
Machu Pichu
Dojazd: wykupiona wycieczka a agencji podróży w Cusco.W Cusco jest mnóstwo agencji podróży, nie ma problemu ze znalezieniem i wytargowaniem oferty dla siebie nawet na ostatnią chwilę.
Trasa: Cusco-Hydroelectrica-Aquas Calientes busem.
Wyjście  na Machu Pichu (bilet na Machu Pichu był kupiony przez przewodnika z agencji)
Powrót pociągiem Inca Trail do Hydroelectrica stamtąd bus do Cusco.Można też pociągiem z Cusco do Aquas Calientes, napewno ( wychodzi bardzo drogo, szybko,nie ma tylu wrażeń co podczas jazdy busem i spaceru wzdłuż torów kolejowych)
Ceny w Peru
nie są wysokie ceny żywności, hosteli można porównać do polskich.Najdroższe są jednak ceny atrakcji turystycznych jak Machu Pichu, Amazonia-ale warto !)
Bezpieczeństwo:
Byłyśmy we dwie i żyjemy :) Trzeba  być ogólnie ostrożnym,nie zapuszczać się w podejrzane dzielnice,ale tak chyba jest w wielu krajach.

Wiza: niepotrzebna jeśli przebywamy w Peru do 90 dni

Szczepienia: zalecane (żółtaczka,żółta febra), ale nie obowiązkowe

Waluta: sola
1 PLN-0,79 sola

Londyn
Jesteśmy w końcu  w Londynie, korzstając z okazji postanowiłyśmy spędzić jeden dzień dłużej,żeby chociaż zwiedzić centrum miasta.
Nocowałyśmy u pary sympatycznych Polaków poznanym przez couchsurfing.
Spędziliśmy miło wieczór na naszych rozmowach o Peru.Jeszte tego samego dnia udałyśmy się na nocne zwiedzanie Londynu.Wspaniale było zobaczyć widziane wcześniej i znane z podręczników do nauki języka angielskiego budowle, zwłaszcza nocą.
Pięknie wyglądał słynny Big Ben. Nazwa początkowo odnosiła się do Wieży św. Szczepana, należącej do Pałacu Westchminsterskiego. Obecnie nazwa Big Ben odnosi się do często zarówno do dzwonu jak i zegara i samej wieży.W 2012 roku wieża oficjalnie została nazwana Elizabeth Tower dla uhonorowania 60-letniego panowania królowej Elżbiety II.

Po tych wrażeniach wróciłyśmy do mieszkanie naszych hostów, przespałyśmy się i rano pojechałyśmy zwiedzać Londyn za dnia.
Na zdjęciu poniżej Pałac Królewski.

Oczywiście nie obyło się bez słynnej angielskiej budki telefonicznej.
Brytyjska budka telefoniczna była pierwszym publicznym telefonem na świecie. Została wynaleziona  w 1884 roku,
8 lat po wynalezieniu telefonu przesz Szkota Alexandra Grahama Bella.

Wieczorem wsiadłyśmy w samolot tanich linii lotniczych i wróciłyśmy do Budapesztu.

Byłyśmy zmęczone,musiałyśmy się przestawić na inna strefę czasową, ale byłyśmy bardzo szczęśliwe i mamy niezapomniane wspomnienia.


Statystyki odwiedzin strony (dane Google Analytics)

Unikalni użytkownicy:

Wszystkie wyświetlenia strony:


Poprzedni artykułZwykłe życie w Chile | obserwacje #2
Następny artykułKopalnia soli w Turda

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj