Nasza wyprawa życia! ;) Kierunek Lima! Skorzystałyśmy z couchsurfingu!
Wspólne zdjęcie z naszym Hostem na tle zamku królewskiego.
Maj 2013! Od dawna marzyłyśmy, aby pojechać gdzieś bardzo daleko i w końcu marzenie się spełniło.Nasza „cheaptrip” zaczęła się od znalezienia super oferty w internecie. Madryt – Sao Paulo-Lima i Lima – Sao Paulo-Londyn. Widząc cenę i nie myśląc długo, pełne euforii spontanicznie krzyknęłyśmy: „bukujemy”! I tak oto dwa miesiące później znalazłyśmy się w samolocie tanich linii lecącym do Madrytu skąd rozpoczęłyśmy naszą niezapomnianą przygodę! Tutaj właśnie spędziłyśmy 2 dni czekając na nasz docelowy lot do Peru.
Przygotowanie do podróży zaczęłyśmy od polowania na super tanią ofertę, ponieważ bilety do Peru są dość drogie, a nasze oszczędności nie pozwalały nam zaszaleć :)
Oczywiście nastawione na tanie podróżowanie i przygodę skorzystałyśmy z couchsurfingu (dla niewtajemniczonych więcej info w zakładce „porady praktyczne”). Dzięki „couchowi” znalazłyśmy Hiszpana Sergio, który nie mówił po angielsku, a my po hiszpańsku – ale dla nas chyba nie ma rzeczy niemożliwych ;D
Przejeżdżając prawie przez cały Madryt, wreszcie dotarłyśmy do stacji metra, skąd nasz gospodarz miał nas odebrać. Pogoda niestety nie dopisywała, było już ciemno i padał deszcz, a my zmęczone i trochę zaniepokojone czekałyśmy aż pojawi się nasz Host. Po kilkunastu minutach w oddali zobaczyłyśmy dwóch zbliżających się w naszym kierunku facetów. Przestraszone nie wiedziałyśmy czy uciekać czy poczekać i przywitać się. Z tego co pamiętałyśmy umawiałyśmy się tylko z jednym hostem. Jak się później okazało nasz gospodarz przyprowadził specjalnie dla nas tłumacza abyśmy się mogli porozumieć. Na miejscu czekała też na nas miła niespodzianka – pyszna hiszpańska kolacja :) Wieczór spędziłyśmy miło na ciekawych rozmowach o Polsce i podróżach, a następnego dnia Sergio zaskoczył nas również pozytywnie zabierając nas na małą przejażdżkę po mieście.
Akurat w tym dniu w Madrycie było święto Św. Izydora, które przypada na 15 maja, dzięki czemu mogłyśmy zobaczyć miasto nieco z innej strony.W tym dniu mieszkańcy miasta spacerują ulicami miasta odświętnie ubrani: madrycki “chulapo” ze swoją “chulapą”. “Chulapo” ma kamizelkę i czapkę w czarno-białą, drobną kratkę. “Chulapa” wcisnęła się w długą, wąską, barwną sukienkę i głowę nakryła chustką, ozdobioną goździkiem. 15 maja pije się wodę z cudownego źródełka oraz ze “Studni Cudu”. W obu miejscach, przy źródle i przy studni, zadziwiające cuda czynił św. Izydor, zatem wypływające z nich wody, jak głosi legenda, mają mieć moc uzdrawiania chorób. My niestety nie zdążyłyśmy już dotrzeć do tego źródła.
Św. Izydor Oracz jest patronem Madrytu i rolników. Ze św. Izydorem wiąże się kilka polskich przysłów ludowych
- „Na świętego Izydora często bywa chłodna pora.”
- „Na świętego Izydora dla bociana pora.”
- „Święty Izydor wołkami orze, a kto go prosi, to mu pomoże.”
Poniżej fotka zrobiona podczas święta Św. Izydora z barwnie przebranymi Hiszpanami.
Wieczorem pożegnałyśmy naszego miłego Hosta i kontynuowałyśmy naszą dalszą podróż :)
Lima!
Ica i oaza Huacachina
Zadowolone pożegnałyśmy Oscara na 2 tyg. i autobusem ruszyłyśmy w kierunku – Ica. Naszym celem była pustynia Huacachina-najsłynniejsza jedyna naturalna oaza Ameryki Południowej. Co jak co, ale peruwiańskim międzymiastowym autobusom nie można nic zarzucić. Są megakomfortowe z rozkładanymi na łóżko fotelami z serwowanymi posiłkami.
W godzinach wieczornych dotarłyśmy do Ica. Nieoznakowana taksówka zabrała nas do hostelu przy oazie. Zmęczone udałyśmy się na krótki spacer i poszłyśmy spać.
Następnego dnia po śniadaniu rozpoczęłyśmy zwiedzanie oazy. Widok był bajkowy, jak z bajki o Alladynie :) Otaczały nas piękne złote wydmy, palmy a po środku małe jeziorko z łódkami. Legenda głosi , że jezioro, wokół którego założono wioskę Huacachina,
powstało wiele lat temu, gdy piękna księżniczka została zaskoczona podczas kąpieli przez młodego myśliwego.Spłoszona, uciekając, zostawiła za sobą basen z wodą. Tak właśnie powstała laguna. Z fałdów grającego na wietrze płaszcza dziewczyny wyrosły piaskowe wydmy, które dziś otaczają
pustynne jezioro. Podobno księżniczka pojawia się czasem na środku jeziora – jako piękna syrena.
A oto kilka fotek :)
To był pierwszy prawdziwy dzień odpoczynku błogiego lenistwa po długiej podróży.To nasz hostel.
Jazda przy zachodzie słońca była nieziemska!
Mistrz kierownicy ;)
Wieczorem wróciłyśmy do hostelu, w pośpiechu zabrałyśmy rzeczy i taksówką ruszyłyśmy na dworzec autobusowy w Ica, skąd planowałyśmy naszą dalszą podróż do Cusco. Taksówkarz okazał się bardzo rozrywkowy, jadąc jak wariat przy muzyce na maxa krzyczał coś w rodzaju:” hola chica, la musica! :D”. Nie za bardzo rozumiejąc hiszpański zrozumiałyśmy słowo: „VIP” i że pyta nas o rodzaj dworca autobusowego. Jednomyślnie odpowiedziałyśmy „no vip, just normal”. :D Po kilku minutach wysadził nas w pobliżu jakiegoś dworca. Jak się okazało, szoferowi nie chodziło o dworzec autobusowy dla Vipów, ale tak się właśnie nazywał chyba dworzec. Nie myślałyśmy, że w tak małym mieście może być więcej niż 1 dworzec. Nadeszła godzina odjazdu a my nie widząc naszego autobusu wpadłyśmy w małą panikę. Pytając miejscowych ludzi biegałyśmy z plecakami między ruchliwymi ulicami szukając dobrego dworca. Nikt nas nie rozumiał, napięcie rosło, a czas odjazdu nieubłaganie nadchodził. Pomógł nam kierowca innego autobusu, który po krótkiej rozmowie zlitował się nad nami i zabrał nas z grupą swoich pasażerów na właściwy dworzec. Było nam szczególnie miło bo specjalnie ze względu na nas zboczył ze swojej trasy, aby nas podwieźć na właściwy dworzec. Na miejscu jednak nasz problem się nie rozwiązał, bo autobusu jak nie było, tak nie było. Zawołała nas tylko jakaś pracownica z dworca i wzięła od nas nasze odciski palców. Jak się okazało były one stemplem na bilecie. Ona uświadomiła nas też, jak kursują peruwiańskie autobusy tj. nie ma stałej godziny odjazdu, tylko w informacje że w przeciągu jednej godziny przyjedzie autobus. Zmęczone i zrezygnowane wreszcie zobaczyłyśmy nasz „vip autobus”! :) i zadowolone ruszyłyśmy do Cusco.
Cusco
Nasza podróż do Cusco była bardzo długa (kilkanaście godzin) i męcząca. Pomimo widoku pięknych krajobrazów zmieniających się z pustyni w góry, przez kręte górzyste drogi czułyśmy się nie najlepiej i doskwierała nam choroba lokomocyjna, nie wnikając w szczegóły ;) Podsumowując warto było się pomęczyć.To jeden z widoków z autokaru.
Jak na turystyczną miejscowość i wypadowe miasteczko do Machu Pichu byłyśmy nieco rozczarowane. Na miejscu panował inny klimat, było dość zimno i brudno. Na dworcu autobusowym czułyśmy się jak w trzecim świecie, dookoła mnóstwo biednych ludzi, kobiety z zawiązanym na plecach kolorowymi szalami , a w nich dzieci albo jakieś zakupy.
Agencje oferujące wycieczki i różne atrakcje turystyczne są praktycznie na każdym rogu. W jednej z nim wykupiłyśmy wycieczkę na Machu. W planach miałyśmy samodzielnie tam dotrzeć, ale po krótkiej dyskusji i ze względu na ograniczony czas i nasz napięty grafik postanowiłyśmy skorzystać z agencji. Wieczorem zabukowałyśmy nowy hostel, aby mieć gdzie spać po powrocie z Machu Pichu.
W drodze do Aquas Calientes
Trasa: Cusco- Hidroelectrica-Aquas Calientes
Następnego ranka opuszczając nasz ekstremalny hostel musiałyśmy zabrać nasze plecaki, jednak było zbyt wcześnie, by zameldować się w nowym miejscu. Jako, że nie mogłyśmy nosić naszego bagażu w drodze do Machu, pojawił się mały problem. Na nasze szczęście pomógł nam miły pan z agencji i zgodził się przechować nasze plecaki na 2 dni. Nie ufając do końca nikomu, zabrałyśmy cenniejsze rzeczy ze sobą.
Nasz transport do Aquas Calientes (bazy Machu Pichu był bardzo ekstremalny. Stary rozklekotany bus z pękniętą z przodu szybą, nie wspominając o pasach bezpieczeństwa.
Trudną podróż wynagrodziły jednak piękne widoki andyjskich gór.Tu parę fotek z trasy:) Po drodze minęłyśmy jakąś paradę, co widać na drugim i trzecim zdjęciu.
Hidroelectrica
Najbardziej utkwiła mi w pamięci przygoda z nadjeżdżającym pociągiem. Idę sobie drogą chwilę z dala od Mileny, byłam blisko tunelu, aż tu słyszę głos „Ania pociąg” W panice przebiegłam szybko tunel i znalazłam się przy drodze z innymi turystami. Część osób musiała „przeczekać”pociąg w tunelu,co na pewno nie było miłym doświadczeniem.
Aquas Calientes
W końcu wieczorem dotarłyśmy do Aquas Calientes-ostatniej miejscowości przed Machu Pichu , usiadłyśmy na centralnym placu i czekałyśmy na przewodnika,w końcu dotarł,ledwo kojarząc swoja grupę i zabrał nas do hostelu.
Po krótkim ogarnięciu się, mieliśmy wyjście z naszym przewodnikiem na kolacje do restauracji. Pogoda nas nie rozpieszczała,bo akurat lunęło. Musieliśmy i tak iść,tylko zmieniłyśmy buty na japonki,w obawie, że adidasy przemokną i nie będzie w czym iść na Machu Pichu następnego dnia nad ranem.
Obudziłyśmy się prawie nad ranem i razem z naszymi współlokatorkami udałyśmy się na Machu Pichu. Ludzi faktycznie mnóstwo pomimo wczesnej pory,właściwie nocy,ale co tam latarka,dobry humor i w drogę.
Wycieczka była męcząca około 3 godziny pod górę, ale po godzinie zaczęło już świtać i zaczęłyśmy podziwiać widoki, odłączając się trochę od grupy.
Machu Pichu w języku keczua-Machu Pikchu oznacza stary szczyt. Położone na wysokości 2090-2400 m n.p.m.Poniżej płynie rzeka Urubamba,Miasto zostało zbudowane w II połowie XV w. za panowania Pachacuti Inca Yupanqui. Miasto pełniło funkcję głównego centrum ceremonialnego, ale także gospodarczego i obronnego. Zamieszkiwali je kapłani, przedstawiciele inkaskiej arystokracji, żołnierze a także opiekunowie tutejszych świątyń. Miasto opuszczono ok. 1537 r. , ale powód tego nie jest znany. Częste wojny z wrogimi Inkom plemionami były powszechne i powodowały zagładę całych społeczności. Powodem porzucenia miasta mogła być wojna albo też epidemia siejąca wielkie spustoszenie zabijając wielu ludzi. Opuszczenie Machu Picchu może na zawsze pozostać tajemnicą, lecz jest to zagadka, która wciąż wywołuje fascynację tym niezwykłym miastem.
Miasto Inków naprawdę robi wrażenie.Chodzenie po miejscach , gdzie wie lat temu chodzili Inkowie jest naprawdę niesamowite i te budowle, które powstały ich rękami, trudno to sobie wyobrazić. Naprawdę dziwne i niesamowite jest to, że ten lud opuścił swoje miejsce, a samo to miejsce, czy w ogóle państwo Peru kryje w sobie wiele niezbadanych tajemnic.
Dziesiątki uprawnych tarasów skalnych pozwalało wyżywić całą okoliczną ludność.
Wykuty w kamieniu ponad 749-metrowy kanał, służył jako system nawadniający pola oraz dostarczający wodę działa do dziś dnia.
Chwila relaksu :)
Na Machu Pichu miałyśmy niepowtarzalną okazję zobaczyć te o to sympatyczne lamy:) Lama według mitologii Inków była zaliczana do najcenniejszych zwierząt ofiarnych Inków, były ściśle związane z niebiosami i deszczem. Poświęcano je księżycowi w nowiu. Zgodnie z tradycją rozmyślnie głodzono je w październiku, aby bogowie usłyszeli ich beczenie jako błaganie z ziemi o deszcz. Mówiono, że gdy o północy nie widać gwiazdozbioru Yacama (Lama, europejska Żyrafa), który znajduje się w pobliżu Drogi Mlecznej, znaczy, że pije on wodę z ziemi, zapobiegając powodziom.
Bliskie spotkanie z sympatyczną lamą
i próba karmienia ;)
Podróż pociągiem (Inca Trail) była super, wiodła przez trasę, która przebyłyśmy piechotą zaczynając naszą wycieczkę od Hydroelectrica. Pociąg miał szyby także na dachu, więc miałyśmy fajne widoki.
Znalazłyśmy się z powrotem w Cusco, zaraz udałyśmy sie do naszego hostelu, a potem na mały obiad do pobliskiej chińskiej restauracji.
Potem wróciłyśmy do hostelu i szybko zasnęłyśmy, następnego dnia w hostelu czekało na nas dobre śniadanko. Syte, pełne energii, ruszyłyśmy na zwiedzanie Cusco.Chwilę wcześniej zakupiłyśmy tylko bilety na nocny autobus do i z Puerto Maldonado, które znajduje się już w Amazonii. Odjazd był wieczorem, wiec na Cusco miałyśmy cały dzień.
Cusco zwiedziłyśmy dokładnie, pogoda nam tez bardzo dopisała.Cusco raz jeszcze, ale tym razem porządnieCusci-stolica imperium Inków -w języku keczua oznacza pępek świata.Miasto jest położone na wysokości 3326 m n.p.m, założone przez pierwszego władce Inków Manco Capaca.Podczas powstania Manco Inki w 1536 r miasto został spalone,Hiszpanie w tym miejscu zbudowali Plaza de Armas (pol. Plac Broni).
Tu odbywają się barwne procesie rozpowszechnione przez konkwistadorów defilady ze świętymi figurami podczas Wielkiego Tygodnia i Bożego Ciała.
Na placu można napić się kawy lub mate de coca-naparu z liści koki, tradycyjnego inkaskiego napoju.
Najbardziej znanym zabytkiem na Plaza de Armas jest łącząca w sobie trzy świątynie katedra.Na uwagę zasługuje odwzorowanie Ostatniej Wieczerzy indiańskiego
malarza,gdzie głównym daniem jest pieczona świnka morska. Tradycyjne peruwiańskie danie (my nie próbowałyśmy,j akoś nam nie podchodziło jedzenie takiego zwierzątka)
Pospacerowałyśmy też po krętych uliczkach miasta.W końcu zjadłyśmy jakiś obiad , wzięłyśmy nasze rzeczy z hostelu i ruszyłyśmy na dworzec autobusowy.Miałyśmy problemy ze znalezieniem naszego autobusu,ale w końcu się udało i ruszyłyśmy do kolejnego punktu naszej wyprawy.
Puerto Maldonado
Po południu wyruszyłyśmy na zwiedzanie miasta. Pochodziłyśmy po centrum miasta, zaglądnęłyśmy też do paru agencji,które oferowały wycieczki w amazoński las.Zwiedziłyśmy też miejscowy rynek warzywno-owocowy, gdzie delektowałyśmy się sokiem ze świeżej papai i miejscowymi owocami.
Jeszcze przed spaniem właściciel hostelu nas zawołał żeby pokazać nam prawdziwe tarantule!!Tak te tarantule mieszkały sobie w krzakach na ganku tym samym gdzie wieszałyśmy sobie pranie.Dla Peruwiańczyka taka tarantula to jak dla nich zwykły pająk a dla nas wiadomo.To było jednak ciekawe doświadczenie zobaczyć tarantule żyjące w swoim naturalnym środowisku.
Spotkanie z tarantulą
Po rejsie miałyśmy krótki spacer po amazońskim lesie zwiedzanie rezerwatu sandałowego i przesiadka na inną łódkę.Poniżej fotki ze spaceru i z rezerwatu sandałowego.
A tu po drodze spotkanie z amazońskimi mrówkami.
i fotka na ciekawym ciekawym drzewie.
I w końcu rezerwat sandałowy.
Po dłuższej chwili dotarłyśmy do chatki, gdzie czekał na nas lunch (coś jakby risotto w liściu palmowym) a potem odpoczynek na hamakach.
Nasz przewodnik „Mowgli” :)
Przywoływanie małpek.
Pisac
Po powrocie spakowałyśmy się, zjadłyśmy kolację i właściciel odwiózł nas na dworzec, skąd miałyśmy nocny autobus do Cusco. Rano znów znalazłyśmy się w Cusco. Wieczorem zaplanowałyśmy wyjazd autobusem do Limy, więc chciałyśmy jeszcze coś zobaczyć,a że Cusco już zwiedziłyśmy, to wpadłyśmy na pomysł pojechania do nieopodal położonego miasta Pisac. Pisac miasto- bazar. Miasto -bazar bo znajduje się tam wielki bazar indiański.Pisac jest uroczym miastem w którym spędziłyśmy miłe chwile buszując po indiańskich kramach.
Po kilku godzinach udałyśmy się busem do Cusco, a stamtąd wyruszyłyśmy autokarem do Limy.Czekała nas ponownie druga droga, ale z pięknymi, niezapomnianym widokami.
Lima
Wreszcie jesteśmy w Limie, na dworcu czekał na nas nasz poznany na początku naszej podróży host Oscar. Po przywitaniu się z nami zabrał nas do mieszkania swojej mamy.Mogłyśmy się czuć jak w domu.Po rozpakowaniu się ruszyłyśmy z Oscarem zwiedzać Limę.Oscar zaprowadził nas na stare miasto, gdzie zobaczyłyśmy słynne wizytówkowe zabytki miasta.
Na poniższym zdjęciu klasztor św. Franciszka Klasztor pod wezwaniem św. Franciszka, lecz z Limy,jest największy w
Ameryce Łacińskiej. Przylega do niego klasztorny kościół San Francisco oraz drugi – Soledad. Inicjatorem jego zbudowania był cesarz rzymsko-niemiecki Karol V wcześniej, od 1516 r. jako Karol I, król Hiszpanii). W 1535 r. polecił Francisco Pizarro konkwistadorowi i zdobywcy oraz gubernatorowi Peru
przeznaczyć pod budowę tego kościoła i klasztoru teren w pobliżu rzeki Rio Rimac obejmujący blisko jedną ósmą zakładanego
miasta.
Pucusana
Następnego dnia Oscar zaproponował nam wycieczkę do miasta Pucusana. Jest to turystyczna miejscowość, do której można łatwo dostać się autobusem z Limy.
Miasto położone jest nad oceanem. Spacerowanie tam było prawdziwą przyjemnością.
Przykro nam było wracać.Mamy jednak wspomnienia, które pozostaną na zawsze.
Trasa: Madryt-Lima-Sao Paolo-Lima-Sao Paolo-Londyn
Linie lotnicze: Madryt-Sao Paolo TAM
Sao Paolo -Lima LAN
Lima-Sao Paolo LAN
Sao Paolo- Londyn TAM
Doloty: Madryt, London Ryanair.
Trasa w Peru
Lima -Huacachina -Cusco-Aquas Calientes (Machu Pichu) -Cusco-Puerto Maldonado -Cusco-Pisac-Lima -Pucusana -Lima
Wiza: niepotrzebna jeśli przebywamy w Peru do 90 dni
Szczepienia: zalecane (żółtaczka,żółta febra), ale nie obowiązkowe
Waluta: sola
1 PLN-0,79 sola
Nocowałyśmy u pary sympatycznych Polaków poznanym przez couchsurfing.
Spędziliśmy miło wieczór na naszych rozmowach o Peru.Jeszte tego samego dnia udałyśmy się na nocne zwiedzanie Londynu.Wspaniale było zobaczyć widziane wcześniej i znane z podręczników do nauki języka angielskiego budowle, zwłaszcza nocą.
Pięknie wyglądał słynny Big Ben. Nazwa początkowo odnosiła się do Wieży św. Szczepana, należącej do Pałacu Westchminsterskiego. Obecnie nazwa Big Ben odnosi się do często zarówno do dzwonu jak i zegara i samej wieży.W 2012 roku wieża oficjalnie została nazwana Elizabeth Tower dla uhonorowania 60-letniego panowania królowej Elżbiety II.
Po tych wrażeniach wróciłyśmy do mieszkanie naszych hostów, przespałyśmy się i rano pojechałyśmy zwiedzać Londyn za dnia.
Na zdjęciu poniżej Pałac Królewski.
Wieczorem wsiadłyśmy w samolot tanich linii lotniczych i wróciłyśmy do Budapesztu.
Byłyśmy zmęczone,musiałyśmy się przestawić na inna strefę czasową, ale byłyśmy bardzo szczęśliwe i mamy niezapomniane wspomnienia.
Statystyki odwiedzin strony (dane Google Analytics)
Unikalni użytkownicy: 1
Wszystkie wyświetlenia strony: 1