Wielojęzyczna inscenizacja dramatu „Romeo i Julia”

0

Już premiara, która miała miejsce w w listopadzie 2014 okazała się być wielkim sukcesem, ale ostatni spektakl  tejże sztuki miał zdaniem publiczności oraz pracowników teatru przejść sam siebie. Projekt wielojęzycznej sztuki odbił się sporym echem w regionie. Pod koniec stycznia w Hannowerze zorganizowano wieczór filmowy, podczas którego wyświetlono film dokumentalny „Zehn Sprachen, ein Stück” [Dziesięć języków, jedna sztuka] opowiadający o tymże przedwsięwzięciu teatralnym

Miałam przyjemność grać w tej sztuce, ale nie jest to powód, dla którego zdecydowałam się opublikować relację z tegoż przedwsięwzięcia teatralnego, tylko ponieważ sama koncepcja opowiedzenia napisanej przez Szekspira historii jest dość ciekawa, a do tego poparta naprawdę niezłym aktorstwem moich kolegów ze sceny.
Zanim Wam jednak opowiem o tym projekcie, muszę wspomnieć, że Teatr Zamkowy w Celle to najstarszy, regularnie funkcjonujący teatr barokowy w całej Europie. W ostatnich latach nie miał się jednak czym chwalić. Wystawiane na jego deskach sztuki balansowały między oceną przeciętną, a złą. Inną kategorię stanowiły co najwyżej występy gościnne. Wszystko zmieniło się ok. 1,5 roku temu wraz z nowym intendanten teatru. Teatr w Celle zaczął żyć! Prezentowane sztuki teatralne reprezentują niczego sobie poziom, a co więcej, teatr stał się inicjatorem całej masy akcji, których celem jest wyrawanie przeciętnego zjadacza chleba z roli konsumenta i aktywne zaangażowanie go w życie teatru. I tak przykładowo ma miejsce obecnie projekt teatralny prowadzony we współpracy z muzeum Bomanna i szkołą w Westercelle jako program współtowarzyszący wystawie czeskich szopek w tymże muzeum Bomanna. W jego ramach powstał teatr składający się z różnych stacji. Młodzi aktorzy – uczniowie siódmej klasy podejmują temat „w trakcie ucieczki”. Prowodorem do rozmyślań nad wydarzeniami dnia dzisiejszego ma być ucieczka Marii i Józefa.
I właśnie w tego typu projekcie wzięłam i ja udział. Wszystko zaczęło się wraz z pomysłem Agnes Oberauer, reżyserki teatralnej austriackiego pochodzenia, by na scenie teatru w Celle zaprezentować sztukę graną jednocześnie w kilku językach. Jak Agnes sama opowiada, pomysłodawcą były jej własne doświadczenia. Los rzucał ją bowiem do różnych krajów, gdzie była co rusz konfrontowana z różnymi językami, w których musiała się jakoś komunikować. Tak też zaczęła się jej fascynacja wielojęzykowością i komunikacją. Teraz postanowiła zająć się tym tematem w teatrze i tak zrodziła się wizja wielojęzycznego przedstawienia teatralnego. Wybrany dramat, to światowej sławy „Romeo i Julia” – historia dwóch pogroążonych w konflikcie rodzin, które nie mogą znaleźć porozumienia. Rzecz się dzieje w dzisiejszym zglobalizowanym świecie, gdzie w konsekwencji ludzkich wędrówek mamy coraz więcej rodzin, w których komunikacja przebiega w kilku językach. Capuleti i Montecchi stanowią właśnie takie rodziny. Julia mówi po francusku, jej niania włada włoskim, matka jest rosyjskojęzyczna, a ojciec mówi po duńsku, Romeo jest Niemcem, jego matka zaś komunikuje się w języku francuskim. Każdy aktor gra w swoim języku ojczystym i własnie ten koncept otworzył przede mną – osobie, która wyssała polski z mlekiem matki – podwoje prowadzące na deski teatru w Celle.
Nasz wielojęzyczny tekst sceniczny
Gdy tylko usłyszałam o tym pomyśle na przedstawienie teatralne, byłam od razu całym sercem „za”. Osobiście nie ograniczałam jednak prezentowanego przez nas „multi-kulti” tylko do obecnych czasów. Sama pochodzę z tak zwanego miasta czterech kultur – z Łodzi. Do wybuchu I wojny światowej żyli tam obok siebie przedstawiciele czterech narodowości: Polacy, Niemcy, Żydzi i Rosjanie. Różne języki należały do życia  powszedniego tego miasta i były wszystkim innym aniżeli przeszkodą do przekształcenia wspólnymi siłami maleńkiej osady w pręznie rozwijający się ośrodek przemysłowy. Wręcz przeciwnie, ta mozaika kulturowa potrafiła zadbać o nieprzeciętne rozwiązania. Oczywiście nie wszystko przedstawiało się w różowych barwach. Między mieszkańcami dochodziło do konfliktów i nie dało się uniknąć problemów, niemniej nie przeszkadzało to mieszkańcom Łodzi postrzegać się w pierwszej kolejności jako Lodzermenschen, a nie jako przedstawicieli konkretnych narodowości. Niejednokrotnie można było spotkać rodziny, których poszczególni członkowie identyfikowali się mniej czy więcej z jedną ze wspomnianych czterech kultur, niekoniecznie z tą samą, co inni krewni. Nie dziwiło zatem, że rodzice byli niemieckiego pochodzenia, jedno z dzieci władało płynniej polskim, a drugie ciągnęło bardziej w stronę kultury rosyjskiej. Czytając listy ówczesnych mieszkańców Łodzi widać jeszcze lepiej panującą wówczas w mieście mieszankę kulturową. Wiele z nich zostało napisanych w kliku językach jednocześnie. Rozpoczęte po polsku pismo, przechodziło na rosyjski przy temacie dotyczącym interesów, by dalej być prowadzonym po francusku w akapicie poświęconym uczuciom i na powrót po polsku zostać zakończonym.
W historii ludzkości co jakiś czas dochodziło do wielkich fal migracyjnych, które niosły ze sobą w konsekwencji konieczność konfrontacji z innymi kulturami i językami. Dziś kontynuję w niejakim sensie tradycję mojego miasta. Gdy z mężem odwiedzamy moją rodzinę w Łodzi, rozmowy prowadzimy niejednokrotnie w trzech językach na raz: w polskim, niemieckim i rosyjskim, a w obecności dalszych znajomych dochodzi jeszcze angielski. I mimo, że czasami, nie jest to łatwe, jako że mój wujek zna niemiecki głównie z czasu wojny, którą miał „przyjemność” po części spędzić w obozie, rosyjski był językiem znienawidzonym zarówno w powojennej Polsce, jak i w NRD, rozumiemy się świetnie i uwielbiamy chwile wspólnych spotkań przy stole. Właśnie o tym opowiada nasza inscenizacja szekspirowskiego dramatu „Romeo i Julia” – niekoniecznie język stanowi klucz do wzajemnego porozumienia, lecz po prostu chęć i wzajemna otwartość na siebie. Capuletim i Montecchim brak tych cech, co prowadzi do tragedii. Jakże to banalne, a jak aktualne…

 

Podczas jednej z prób

Aby obsadzić role native speakerami reżyserka Agnes Oberauer zdecydowała się na pracę z amatorami. Jedynym profesjonalnym aktorem w całym tym przedwsięwzięciu był Rasmus Max Wirth, grający Romeo. Reszta obsady składała się z osób bez wykształcenia teatralnego. Wśród nas byli min. nauczyciele, uczennica maturalnej klasy liceum, designer mediów. Tylko Amy Erdinger, która jest zdecydowana pracować w przyszłości jako aktorka, ma za soba trochę praktyki zdobytej we Francji.
Moje doświadczenie aktorskie ogranicza się do uczestnictwa w przeszłości w grupie teatralnej oraz statystowaniu w filmie Tomka Tryzmy „Czy można się przysiąść?” ze Stanisławem Tymem w roli głównej. Stosunkowo szybko stwierdziłam wówczas, że bycie aktorem wymaga swoistego rodzaju ekshibicjonizmu. To było dla mnie w tym zawodzie najtrudniejsze i mimo kilku późniejszych aktorskich propozycji zdecydowałam się na obranie innej ścieżki dla siebie. Tym razem jednak pomysł wielojęzycznego przedstawienia przypadł mi tak bardzo do gustu, że od razu zgodziłam się na udział w nim i niezwykle fascynujące było obserwować, jakiemu rozwojowi człowiek sam podległ w trakcie ostatnich kilkunastu lat. Także dla innych idea stojąca za całym spektaklem jawiła się tak niezwykle fascynujaco, że zdecydowali się wskoczyć w role aktorów.

O projekcie i naszej pracy nad nim został w międzyczasie nakręcony film, którego prezentacja ma się odbyć styczniu 2016 w Hanowerze
Mimo przeniesienia akcji w czasy dzisiejsze nasze kwestie pozostały wierne tekstowi szekspirowskiemu (tudzież jego tłumaczeniom). Najważniejszym zadaniem była prawidłowa, wyraźna artykulacja oraz jednoczesne wsłuchanie się w to, co mówią inni, aby wiedzieć, w którym momencie się włączyć. Niełatwa praca, także dla naszego doświadczonego aktora, ale mimo tych wszystkich trudnosci udało nam się wywołać w publiczności niedowierzanie, jakoby byliśmy tylko laikami. Niezwykle długie brawa, propozycja teatru, aby sztukę tę wystawić więcej razy, niż to początkowo było planowane oraz niezwykle pozytywna krytyka w prasie stanowiły dla nas największy komplement:)
Artykuł w Cellsche Zeitung: „Wielojęzyczne przedstawienie zachwyca mieszkańców Celle”
W tym miejscu muszę się przyłączyć i potwierdzić, że moi koledzy ze sceny grali po prostu rewelacyjnie! I nie mówię tego, ponieważ sama grałam w tym przedstawieniu. Gdybym siedziała wśród publiczności, także nie mogłabym uwierzyć, że przede mną stoją amatorzy. Wydaje mi się, że trzy czynniki złożyły sie na nasz sukces.
Pierwszym z nich była fantastyczna atmosfera i komunikacja w grupie, co jeszcze raz pokazuje, że ludzie pochodzący z różnych kręgów kulturowych potrafią się fantastycznie rozumieć. Choć pochodzimy z różnych krajów, w których relacjach politycznych nieraz całkiem ostro strzela, nie miało to na nasze wzajemne relacje żadnego wpływu. Mieliśmy cel, zadanie, misję i chcieliśmy ją jak najlepiej wypełnić. Kolejny czynnik to szczególne postrzeganie sztuki przez uczestników projektu, którzy nie wsadzają jej na święty postument, tylko starają się ją dostrzec w codzienności. I tak przykładowo  Anu Stäpke (projektantka mediów) mówi: „Jako projektantka mediów mam do czynienia praktycznie każdego dnia ze sztuką. Tworzenie różnych produktów, jak logo, ulotki, czy strony internetowe itp. stanowią nie tylko kreowanie reklamy, lecz są swoistego rodzaju sztuką” [tł. K.Moser]. Amy natomiast widzi w sztuce umiejętność wyrwania się z rutyny. Gdyby nie ta otwartość na eksperymenty oraz nietypowe tête-à-tête ze sztuką we własnym życiu, przedstawienie to nie doszłoby do skutku. Dla nas wszystkich praca na scenie była niezwykle ekscytująca i to zadecydowało o końcowym produkcie, jaki przedstawiliśmy publiczności.
Na koniec muszę wymienić także fantastyczną pracę reżyserki, która nie tylko nas na potrzeby granych przez nas ról wyszkoliła, ale która ma także głowę pełną pomysłów, a przy tym pozostaje otwarta na wizje innych. W pracach nad spektaklem dała nam prawo głosu odnośnie rozwiązań inscenizacyjnych. Możliwość dyskusji przy kreacji poszczególnych scen sprawiała mi kupę satysfakcji. Z dumą patrzyłam na przebieg scen, w których może sama nie grałam, ale co do których Agnes zaakceptowała moje pomysły. Min. to za moją sprawką przedstawienie kończy się polskim utworem muzycznym:)
Gdy się dowiedziałam, że Agnes ma dopiero 22 lata, to aż zaniemówiłam. Jej koncepcji mógłby pozazdrościć niejeden reżyser. Udąło jej się przedstawić w sposób niebanalny tysiąckrotnie juz zagrany prastary dramat. Jeśli tak wyglądają początki jej kariery zawodowej, to chcę zobaczyć jej pracę za 40 lat.

Poniżej możecie przeczytać mój wywiad z Agnes. Więcej informacji o projekcie oraz rozmowę z reżyserką znajdziecie także w prasie.

Cellsche Zeitung z 27.listopada 2015, artykuł z informacją o projekcie oraz wywiadem z  Agnes Oberauer
Ja zadałam jej inne pytania niż dziennikarze [tł. K.Moser]:
Agnes Oberauer. Zdjęcie z jej archiwum prywatnego
Czy często prowadzisz projekty z amatorami, czy był to Twój debiut?
W zeszłym roku kierowałam klubem młodzieżowym, a w tym roku prowadzę razem z Josephine Raschke Dziecięcy  Klub Teatru w Celle. Oznacza to, że stosunkowo często mam do czynienia z amatorami. To jest jednak pierwszy raz, gdy pracuję z grupą dorosłych i do tego o tak różnych narodowościach.
Czego nauczyła Cię praca z amatorami?
Wzmocniła moje zaufanie do innych ludzi, do teatru oraz do mnie samej. Ciągle zaskakują mnie różne sytuacje (i to nie tylko w pracy z amatorami, ale także z wykwalifikowanymi aktorami), które pokazują, co może się wydarzyć, gdy jakiś tekst zostanie powołany do życia. Poza tym nauczyłam się kilku ciekawych rzeczy odnośnie różnych języków i innych kultur, gdyż każdy aktor był pewnego rodzaju ekspertem swojego  języka ojczystego. Poza tym nauczyłam się, że czasami jest naprawdę dobrze poszukać najłatwiejszej drogi oraz jakie znaczenie mają jasne, konkretne polecenia reżysera. Jeśli aktor dostanie od reżysera strukturę, to odnajdzie w niej swoją wolność.
Czy praca z ludźmi, którzy normalnie nie graja w teatrze jest o wiele bardziej cięższa od pracy z profesjonalnymi aktorami? Na czym polegają główne różnice?
Powiedziałabym i tak, i nie. W niektórych kwestiach czyni to pracę cięższą, a w innych nawet lżejszą. Jeśli ktoś zajmuje się tym nie z powodów zawodowych, ale dla frajdy i z własnych zainteresowań, jest też spokojniejszy i nie stoi pod presją. Takie nastawienie może prowadzić do dużej artystycznej i aktorskiej wolności. W pracy z amatorami lubię to, że ważniejszy jest proces twórczy aniżeli wynik. W przypadku projektu „Romeo i Julia” niezwykle ważny był dla mnie aspekt socjalny wzajemnego poznania. Ale naturalnie i z amatorami robię wiele ćwiczeń aktorskich, aby dać im do ręki potrzebne do pracy narzędzia,  profesjonalnych aktorów nie muszę w niektórych kwestiach podtrzymywać za rękę, jak ma to miejsce z laikami. Amatorzy nie są także tak wyćwiczeni w nauce tekstu.
Co stanowi największy profit dla publiczności i samego przedstawienia, gdy grają amatorzy?
Wydaje mi się, że różnica między amatorami i profesjonalnymi aktorami wcale nie jest aż tak wielka, jak by się mogło wydawać. Zdarza się, że ktoś, kto nigdy nie grał w teatrze okazuje się być wyśmienitym aktorem, między innymi właśnie, albo też dzięki temu, że zbytnio tego nie analizuje. W przypadku projektu „Romeo i Julia” także nie stawiałabym na pierwszym planie kwestii, że aktorami byli amatorzy, tylko że jako widz można zobaczyć i przeżyć na scenie tak wiele osobowości, mówiących do tego różnymi językami. W moim odczuciu momentem, który był wzbogaceniem dla publiczności była chwila, gdy widzowie zauważyli 'To łatwiej zrozumieć niż myślałam/em’ i zdali się na elementy wizualne oraz słuchowe. Moim najważniejszym celem było opanowanie u ludzi strachu przed niezrozumieniem nieczego, bo właśnie kiedy nie rozumiemy języka, wyostrzaja się inne zmysły i możliwe jest skoncentrowanie się na efektach wizualnych, melodyce języka, jego dźwięku, zamiast na treści. W teatrze ważniejsze jest JAK zamiast CO zostanie powiedziane, czy też zrobione zamiast. Wydaje mi się, że udało nam się wywołać w publiczności to uczucie poddania się wydarzeniom wieczoru.
Zdaliśmy zatem egzamin jako aktorzy?
Bycie aktorem to nie egzamin, ale w moim pojęciu każdy grający wyszedł w czasie prób i spektaklu poza swoje ramy.
Co Ci się najbardziej podobało w całym projekcie?
Na początku nie wiedziałam, czy ten pomysł będzie w ogóle funkcjonował. Fakt, że każdy mówi w innym języku oraz to, że nie mieliśmy też strasznie dużo czasu to było ryzyko, ale jako że sama sporo żyłam za granicą i jestem przyzwyczajona do komunikacji z ludźmi mówiących w innych językach, wierzyłam, że coś z tego powstanie. Poza tym jestem zdania, że jeśli ktoś juz zajmuje się teatrem, to musi ryzykować nawet za cenę klęski, w przeciwnym razie porusza się tylko w ramach przewidywalnej nudy. Największą frajdę sprawia mi praca z różnymi ludźmi i chwile, kiedy pomysł, czy też tekst budzi się do życia, kiedy po raz pierwszy jest testowany na scenie. Gdy widziałam, jak podczas przedstawienia publiczność podczas spektaklu przeżywa oglądane wydarzenia, śmieje się i daje się ponieść, było dla mnie jasne, że komunikacja funkcjonuje mimo bariery językowej.
Czy masz już pomysł na Twój kolejny projekt?
Od kilku dni pracuję nad inscenizacją „Snu nocy letniej” w Sali Malarskiej. Sztuka z dwoma aktorami. Poza tym razem z Josephine Raschke przygotowujemy w Klubie Dziecięcym Performance, w którego centrum stoi język ciała. Prawdopodobnie nie będzie w nim żadnych kwestii mówionych. To oznacza, że nowy projekt mogłabym podjąć dopiero w 2016. Mam kilka pomysłów, ale nic konkretnego. Istotne jest, by nie chcieć powielać pozytywnego doświadczenia zebranego przy produkcji sztuki „Romeo i Julia”, tylko by zdać się na nowe ryzyko.
Jaką rolę odgrywa dla Ciebie sztuka w dniu powszednim?

Hm. Dla mnie sztuka jest środkiem, by komunikować się poza językiem. Rzeczy, których nie mogę złapać językiem (nawet przepisanie wierszy, czy tekstów teatralnych wskazuje tylko pewien kierunek). Wierzę, że teatr to nie tylko sztuka, a reżyserzy nie są zawsze, a przynajmniej nie tylko artystami. Myślę jednak, że sztuka w szerokim pojęciu towarzyszy każdemu człowiekowi, mi przybliża perspektywę drugiego człowieka. Dla mnie sztuka musi być jednak powiązana z człowiekiem.

Dziękuję za rozmowę i cudowną współpracę.

Ten post poświęcam zespołowi, wspólnie z którym gram na deskach teatru w Celle.
Dziękuję za fantastyczną współpracę!

 


Statystyki odwiedzin strony (dane Google Analytics)

Unikalni użytkownicy:

Wszystkie wyświetlenia strony:


Poprzedni artykułAutobusem przez europejskie Wilno
Następny artykułPod schodami do raju
MyArtsophia
Artystka posiadająca jednocześnie wykształcenie germanistki ze specjalnością kulturoznawstwo, tłumaczka, specjalistka w komunikacji międzynarodowej i podróżniczka. Jestem taką można by rzec „Kobietą Renesansu”. Fascynuje mnie masa rzeczy. Kocham je zgłębiać, a potem opowiadać o nich w moich pracach. Z uporem bowiem walczę o miejsce dla sztuki w naszych współczesnych, opanowanych przez komercję czasach.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj