Patrzyłam na nocny zimowy Syktywkar z 16-tego piętra najelegantszej tutejszej restauracji. Na parkiecie wirowały pary w różnym wieku, przygrywał zespół ze świetną wokalistką śpiewającą w języku komi, po rosyjsku i po angielsku oraz wokalistą śpiewającym po rosyjsku i w języku przypominającym angielski.
Tańczących mężczyzn i kobiet łączyło kilka rzeczy. Panie były w eleganckich sukniach do samej ziemi, panowie w garniturach. Panowie odprowadzali swoje partnerki do stolików, na których leżały ofiarowane wcześniej kwiaty, pyszniły się postne sałatki Olivier i vinegret oraz piętrowe torty i inne słodycze. Tak śmietanka towarzyska stolicy Republiki Komi świętowała 8 marca. – Dlaczego Ty właściwie nie chodzisz w takich długich sukniach? zapytał tęsknie Misza. Popatrzyłam ironicznie na jego sweter. Ruszyliśmy na spacer ciemnymi i zlodowaciałymi alejami bezlistnych parków. Zostawiliśmy za sobą bezpieczny, ciepły, elegancki prowincjonalny świat z 16-tego piętra. Ludzi, którzy zrobili na północy małe i większe kariery i których rozpoznaje się na ulicy. Część z tych miłych panów ma na mieście kochankę lub dwie, czasami z dziećmi. W końcu w republice przypada podobno 12 kobiet na 1 mężczyznę. Wliczając w to więźniów, których ciągle tu się zsyła.
Liczba ślubów między mieszkankami Komi a uwięzionymi stale wzrasta. Byłam wstrząśnięta tą wiadomością. – A co ma zrobić taka biedna dziewczyna ze wsi, bez wykształcenia, bez pieniędzy? Męża często poznaje dopiero przez kraty, ale wtedy zyskuje perspektywę. Mężczyzna wyjdzie z więzienia i będzie się na kim oprzeć. – stwierdza spokojnie moja teściowa. Taaak, facet jest w Rosji bardzo ważny. Kobiety organizują większość rzeczy i dbają o dzieci, ale to mężczyzna przynosi większą pensję i jest silniejszy. Poza tym, jak żyć bez pary spodni przy boku?
Teraz Komi nie jest już zamkniętą zoną, czyli wielkim okręgiem łagrów, ale łagry tu wciąż istnieją. Kiedy Misza chodził do szkoły, napotykał kamienie owinięte kartkami z błaganiami więźniów o kilka paczek … herbaty (pisałam o tym w poście o herbacie na portalu czajnikowy.pl). Niesamowicie mocny napar czifir skutecznie otumaniał.
W 300-tysięcznym Syktywkarze jest dzielnica Paryż (tu mieszkali jeńcy francuscy wzięci do niewoli po wojnie ojczyźnianej 1812 roku), klub Hollywood z face selekcją i bar Che Guevara. A opodal Kambodża (tak mówi się na wioskę Koj-Ty-Bosz) z daczami.
Przyjechaliśmy tu spakować rzeczy z mieszkania teścia, bo starą kwartirę udało się szczęśliwie sprzedać (jeśli ktoś mnie czyta, to wie, że teść z drugą żoną na starość przeniósł się na południe Rosji w ramach programu dla obywateli północy). Przez 2 dni pakowaliśmy tylko książki. Komunistyczne, pieriestrojkowe i kapitalistyczne. Literaturę piękną klasyczną. Przewodniki. I pełno słowników. Słownik rosyjsko-japoński zostawiłam. Raczej żadne z nas nie jest tak ambitne i wytrwałe, żeby nauczyć się japońskiego. Ojciec Miszy, profesor, zapragnął odwiedzić kiedyś Japonię. Jeździł dużo, ale wiadomo (ZSRR), tylko w delegacje. Nauczył się w 2 miesiące mówić po japońsku i wyjechał na upragnioną wycieczkę jako tłumacz. To nieprawda, że w systemie totalitarnym ludziom się nic nie chciało. Wiele wybitnych dzieł powstało właśnie wtedy, a smutek i tęsknota za wyrwaniem się z szarej rzeczywistości były niejednokrotnie motywacją do działania.
Mieszkania już nie będzie, ale na zawsze zostaną przyjaciele z dzieciństwa. Ze szkoły, z podwórka, ich losy potoczyły się różnie, ale tych kilku wiernych deklaruje, że nawet jak M. zabraknie, to na nich zawsze mogę liczyć. Albo jak będzie wojna. O wielkiej polityce się tu nie mówi, ale rano obudził nas alarm przeciwlotniczy – ćwiczenia. Wieczorem całą grupą objechaliśmy jeszcze raz tajemnicze zakamarki miasta, my na urlopie, znajomi po całodziennej pracy, ale bardzo chcieli pokazać swoje miejsca dopiero co poznanej Polce.
Pomnik kobiet z krokodylem (w rzeczywistości kobiety mają w rękach wieńce, ale faktycznie tworzą one złudzenie krokodyla), pomnik zmęczonego żołnierza, stadion, który w zimie spełnia rolę wielkiego lodowiska, upadłą rakietę (a może to zaginiony malezyjski boeing tu upadł?) czyli dziwaczny postument na rondzie.
I Erzwę (to dopiero się trudno wymawia – spróbujcie!), dzielnicę, w której wszyscy wyrośli, a do której jedzie się pół godziny autem szosą wśród tajgi. Rok temu pojawił się w Erzwie niedźwiedź, który wyszedł z tajgi w poszukiwaniu jedzenia. Mieszkańcy najedli się strachu, chociaż to w końcu normalne, że obok ludzi żyją niedźwiedzie i łosie, i zające, które latem są czarne, a zimą białe.
A po kolacji puszczają mi swojego ziomka Leontiewa, który śpiewa po rosyjsku „Kolorowe jarmarki” Maryli Rodowicz.
I bardzo chciałabym tu przyjechać latem, kiedy średnia temperatura wynosi 17-20 st. C (zimą jest średnio -12 stopni, rekord Syktywkaru to -46, w Workucie bywa zimniej). – A nie boisz się naszych komarów? Są monstrualnie wielkie i odporne na wszelkie moskiewskie i europejskie środki chemiczne. Co tam komary i niedźwiedzie, przecież w Syktywkarze mam już przyjaciół :)
Statystyki odwiedzin strony (dane Google Analytics)
Unikalni użytkownicy:
Wszystkie wyświetlenia strony: