Numer jeden to oczywiście Mate – napar przyrządzany z liści roślinki yerba mate, czyli Ilex paraguariensis.
Na pomysl spozywania tejże wpadli najpierw indianie Guarani, potem od nich zwyczaj przejeli europejscy kolonizatorzy.
Dziś, na masową skalę, yerbę pija się w Argentynie, Paragwaju, Urugwaju i poludniowych stanach Brazylii.
Napar zaparza się wodą o temp. mniej więcej 70 stopni C – nie powinna byc wyższa, bo wtedy yerba smakuje paskudnie a i uzyskuje dosc szkodliwe właściwości. Z tego powodu w calej Argentynie mozna kupic elektryczne czajniki z dwoma opcjami: gotowania wody i podgrzewania na mate :). Wtedy taki czajnik sam automatycznie wyłącza się po osiagnieciu 70 stopni.
W Paragwaju bardziej popularna (pewnie ze wzgledu na panujące temperatury…) jest Tereré – czyli mate zaparzana zimna wodą albo sokami owocow cytrusowych.
Napój przyrządza się w niewielkim naczyniu zwanym matero, guampa, gourd, cuia – nazwy są rozne w zaleznosci od regionów, a wygląd i materiały, z jakich są zrobione, tez.
Mialam okazje odwiedzić muzem mate w Tigre – roznorodnosc powala na kolana. Najprostrze sa robione z wydrązonych owoców dyni, strugane z drewna. Potem mamy kategorie szklanych, porcelanowych, z rogów krowich, przez metalowe, a na czysto srebrnych skończywszy. Do tego dochodzą bombille – metalowe, z nierdzewki, alpaki, posrebrzane i srebrne. Czasem można dostać bambusowe – ale są rzadkie, bo po prostu picie z nich jest dosc niewygodne.
Tak naprawde Argentyńczycy piją z czego popadnie – w muzem są nawet egzemplarze używane zasię przez żolnierzy walczących na Malwinach, a zrobione z łusek po pociskach artyleryjskich…
Z samą konsumpcją mate wiąże się określony rytuał. Jest to czynność wysoce socjalna, i występuje w niej tzw. cebador czyli cos w rodzaju „mistrza ceremonii”. To on zaparza mate a potem podaje po kolei wszystkim osobom siedzącym w kręgu. Gdy trafi na nas, należy wypić cała zawartość wody, poczem zwrócić materę do cebadora. Ten robi dolewkę gorącej wody z termosu i podaje następnej osobie.
W samym Buenos picie grupowe nie jest zbyt częstym zjawiskiem – widuje się ludzi w sklepach, miejscach pracy sączących samotnie, chyba, że zbierze się większa grupa gdzieś w parku, nad wodą, na trawie etc. wtedy tradycja bierze górę. Ludzie chodzący z materą i termosem pod pachą nie są tak częstym zjawiskiem jak w Urugwaju, ale zdarzaja sie na codzien, przy czym znacznie ich wiecej na prowincji.
Samo parzenie też nie należy do rzeczy łatwych :)
Chodzi o to, żeby z yerby usypać małą górkę po jednej stronie naczynia, a po drugiej wsadzić bombillę. Potem zalewamy cieniutkim strumyczkiem, powolutku – i ziółko podnosi się w górę. Liście na górze powinny pozostać suche – te na dole będą powoli, stopniowo zaciągać wodę i oddawać swój smak, poczem jak się wypłukają, to opadną na dno. Mate można uznać za „lavado” [wypłukaną] kiedy na górze nie pływają już żadne fusy.
Ja sama pijam mate od ponad dwóch lat. Jest znacznie lepsza od kawy – mniej szkodzi na żołądek, kofeina lepiej się przyswaja, oprócz tego jest tam sporo minerałów (potas, magnez, mangan) i antyoksydantów. Dzień bez mate to dzień stracony!
Statystyki odwiedzin strony (dane Google Analytics)
Unikalni użytkownicy: 1
Wszystkie wyświetlenia strony: 2
a ja piłem mate w Paragwaju. Smakuje jak popłuczyny popielniczki. Wygląda obrzydliwie i takoż „pachnie”. Choć wokół mnie niemalże wszyscy ludzie taszczyli ze sobą wielkie baniaki z woda i dosłownie wszyscy pili to świństwo na każdym kroku. Sprzedawcy, klienci, taksówkarze motocyklowi, dostawcy ( oczywiście ręcznymi wózkami) itd. Ale, może ta egzotyka akurat na mnie nie podziałała swoja magią?… Może jednak powinienem się przemóc i popróbować jeszcze kilka razy?… Tyler, że na razie w tamte strony się ponownie nie wybieram.