Czarnobyl – nasz dzień w zonie

0
Czarnobyl był moim i Piotrka marzeniem już od dawna. Wiele osób pyta się mnie, czy się nie bałam. Otóż dzień przed naszym wyjazdem do zony miałam strasznego stresa. Zadawałam sobie pytania o wielkość promieniowania, czy to oby na pewno jest bezpieczne, czy nie umrę od choroby popromiennej…
Promieniowanie
Zależy od miejsca. Raz liczniki wskazywały bardzo niskie promieniowanie rzędu 0,14 mikrosiwertów na godzinę, a innym razem aż 10. Największe promieniowanie dozymetry odczytywały w Czerwonym Lesie. Ogólnie, dawka promieniowania jaką przyjęliśmy nie różniła się od tej, którą otrzymalibyśmy podczas lotu samolotem (podobno ;)), więc prawdopodobnie nie ma czego się obawiać.
Ile to kosztuje?
My wybraliśmy się na wycieczkę jednodniową z wyjazdem z Kijowa. Jej koszt (w zależności od firmy i dnia tygodnia) to od 80 do 140 dolarów. Plany ramowe w przypadku jednodniowego pobytu w zonie właściwie są takie same, ale o tym trochę później. Jeśli marzycie o dłuższym pobycie w zonie, można zdecydować się na 2-dniowy wyjazd (albo nawet dłuższy), ale oczywiście za tym idzie cena. My nie mogliśmy sobie pozwolić na taki wydatek. Poza tym nie jestem pewna czy bym chciała. Oczywiście do zony można wejść na własną rękę, ale to nielegalne i nie polecam :p
Przed wyjazdem
Należy pamiętać o pełnym obuwiu i długich spodniach. Jeśli nie macie takiego „wyposażenia” będziecie zmuszeni do zakupu ślicznego białego kostiumu ochronnego (patrz: Piotrek na zdjęciach ;)), który kosztuje całe 100 zł… Oczywiście chodzi tu o bezpieczeństwo uczestników.
Wycieczkę należy również zabookować z wyprzedzeniem, ponieważ firma organizująca wyjazd musi przygotować wszystkie dokumenty. Oprócz odpowiedniego ubioru trzeba mieć przy sobie paszport.
Dzień w zonie
Na pierwszy rzut charakterystyczny (nikomu nie potrzebny)  powitalny napis – uwielbiam je kolekcjonować. Gdy tylko widzę jakiś muszę zrobić zdjęcie ;)
Następnie krótki postój w mini muzeum maszyn, które pomagały odgruzowywać dach reaktora 4. Była to pierwsza tego typu katastrofa. Nikt nie miał planu awaryjnego na taką sytuację (no bo przecież takie rzeczy w ZSRR się nie zdarzają!), nie było maszyn, które mogłyby podołać takiemu zadaniu. Wykorzystywano wszystko – łaziki, maszyny rolnicze. Często pod wpływem promieniowania, urządzenia również przestawały działać.
Pierwszym dłuższym (i tak zbyt krótkim postojem) była wizyta w przedszkolu. Porozrzucane lalki, buciki, książki według mnie były po prostu scenografią, ale i tak bardzo działało to na wyobraźnię. Obecnie w zonie mieszka sporo ludzi, ale dzieci nie mogą tu wjeżdżać ani przebywać.
Po obejrzeniu reaktora 4 z daleka i nakarmieniu wielkich sumów (taak, to też jest w planie wycieczki ;)) nadszedł czas aby przyjrzeć się nieszczęsnemu reaktorowi z bliska. Podobno dzieliło nas od niego zaledwie 270 metrów. Jest to możliwe dzięki nowiuśkiemu sarkofagowi założonemu w zeszłym roku. W budowie wzięły udział chyba wszystkie państwa Unii Europejskiej. Po ponad 30 latach od katastrofy nadal trwają prace mające na celu zabezpieczyć radioaktywny materiał.
Dalej najciekawszy punkt programu – robotnicze miasto Prypeć. Byłam strasznie zawiedziona tempem spacerowania po mieście – wszystko było SZYBKO. Jeśli miałabym wybrać się tam ponownie, to właśnie aby spokojnie eksplorować miasto. Nie mieliśmy okazji wejść do bloków, mieszkań. Wielka szkoda. Muszę jednak powiedzieć, że wizyta w mieście będzie niezapomniana. Mimo wszystko. Natura ma wielką moc i zwycięży – w Prypeci powoli zaczyna wygrywać z betonowymi socjalistycznymi blokami. Podczas spaceru spotkaliśmy psa i kota – oba zwierzaki wyglądały bardzo dobrze (dużo turystów ;)). Ludzie dla żartu przykładali do nich liczniki i sprawdzali jak bardzo są napromieniowane. Okazało się że tak samo jak powietrze, czyli w małym stopniu. Potem pies z kotem łazili za nami i towarzyszyły w odkrywaniu opuszczonego miasta. :)
Ostatnim miejscem była baza wojskowa w Czarnobylu. Znajdują się tam (jak to powiedział nasz przewodnik) wielkie, nikomu nie potrzebne i niedziałające radary, Duga-1 i Duga-2. Dodał jeszcze, że dokładnie wszystko tak wyglądało w ZSRR ;). Jeden radar działał tak sobie, więc wybudowali drugi – jeszcze większy. Te dwa bardzo czułe radary podobno pomyliły kiedyś ptaki z pociskami balistycznymi i prawie rozpętały kolejną wielką wojnę.
Bardzo ciekawym przeżyciem był również przejazd przez tak zwany Czerwony Las. Jego nazwa wzięła się od koloru drzew – po wybuchu w reaktorze, chmura napromieniowanego pyłu poleciała właśnie w stronę wspomnianego lasu i drzewa obumarły z powodu wchłonięcia zbyt wielkiej dawki promieniowania. Obecnie, wstęp na teren lasu jest zakazany ze względu na duże promieniowanie na tym terenie. Dodam, że liczniki Geigera szalały podczas przejazdu busem przez las – z każdą sekundą promieniowanie rosło, co szczerze, było niepokojące.
Dla osób niezaznajomionym z tematem katastrofy polecam film „Bitwa o Czarnobyl”. Gwarantuję, że po obejrzeniu będziecie chcieli wiedzieć więcej i więcej. Historia wciąga.
Zapraszam Cię do przeczytania innych wpisów na mojej stronie oraz, aby być na bieżącao, śledzenia facebooka i instagrama :)

Statystyki odwiedzin strony (dane Google Analytics)

Unikalni użytkownicy:

Wszystkie wyświetlenia strony:


Poprzedni artykułHarbin, chińska daleka Północ cz. 1
Następny artykułWspółczesna przypowieść o pokorze
swiatoholiczka
Mam na imię Asia, jestem muzykiem. Gram na skrzypach. Drugą moją pasją, po muzyce, jest poznawanie świata. Fragmenty moich wspomnień umieszczam tutaj, na blogu, żeby za bardzo nie wyblakły. Przeważnie wyjeżdżam z kimś bliskim - najczęściej z moim ukochanym Piotrkiem. Jednak gdy nie mam kompana, również nie obawiam się podróży - przecież zawsze można poznać kogoś ciekawego! Moimi celami zazwyczaj są stolice europejskich państw (do niedawna miałam plan odwiedzenia wszystkich europejskich stolic do trzydziestki - zostało mi już tylko 5!), a przy okazji staram się zobaczyć coś poza granicami miasta. Nie kręcą mnie muzea, a oglądanie rzeźb i obrazów mnie nudzi - lubię czuć klimat miasta, pospacerować uliczkami czy odwiedzić mniej popularne miejsca. Czemu ŚWIATOHOLICZKA? Bo kocham poznawać świat, miejsca, ludzi, kultury. Nie wyobrażam sobie mojego życia bez tej dziedziny. Bloga prowadzę od marca 2016 roku. Zaczęłam wtedy opisywać swoje podróże z przeszłości z zamiarem dalszego publikowania bieżących wyjazdów - stąd w archiwum wpisy już z 2007 roku. W rzeczywistości były one pisane właśnie podczas zakładania strony. Zrobiłam to tylko dla swojej i Twojej wygody, żeby było łatwiej odnaleźć się w blogu :). Zapraszam do poznania mojego świata!

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj