Co Niemca wkurza w Polsce

2

Po ostatnich peanach na cześć naszego kraju przychodzi dziś chwila trudniejsza, jako że na ostrze noża wzięłam niedoskonałości Polski w oczach Najcudowniejszego Pod Słońcem Męża. Grabimy sobie przede wszystkim tragiczną w jego pojęciu organizacją ruchu drogowego.

Numer 1 to bramki na autostradzie

 

 

Beznadziejny system poboru opłat na autostradach w Polsce doprowadza Najcudowniejszego Pod Słońcem Męża do ataków wściekłości. „Jest pełno metod pobierania myta na autostradach, a u Was wprowadzili jakieś przedpotopowe bramki rodem z czasu kamienia łupanego!” wkurza się i wrzeszczy, że to już ostatni raz, gdy jedzie samochodem do Polski.

Bramek nienawidzę i ja. Ile to już razy staliśmy w korku przez nie spowodowanym! Nie dość, że wydłużają czas i tak już nie krótkiej podróży, to jeszcze powodują większe zużycie benzyny i wprowadzają kierowców w poddenerwowanie (a jak wiadomo wówczas łatwiej o wypadek).

Rozumiem, że na budowę autostrad zostały zaciągniete kredyty, które trzeba spłacić, ale obecne kwoty myta nijak się mają do komfortu jazdy, jaki za opłaty w takiej wysokości przeciętny użytkownik ma prawo oczekiwać. I nie rozumiem dlaczego dodatkowo do nich mamy ponosić dodatkowe koszty nieudanych decyzji cholera wie kogo. Po którymś z kolei czekaniu w korku do bramki wynoszącym ponad 30 min. napisałam w końcu reklamację do AWSA A2. Bezczelniejszą odpowiedź trudno sobie wyobrazić. Cytuję:

„Rozumiemy, że wybierając autostradę chciała Pani jak najszybciej dojechać do celu, jednak ruch  przekroczył kilkakrotnie średni dobowy ruch na autostradzie, dla którego projektowane były place poboru opłat. Mimo tego pracownicy naszej firmy dołożyli wszelkich starań by obsługa na Placu Poboru Opłat była sprawna. Czynne były wszystkie dostępne bramki.”

Dla uściślenia, liczba  „wszystkich czynnych bramek” w punkcie, odnośnie którego złożyłam reklamację, wynosiła dwie sztuki…  I w ogóle co mnie obchodzi, że przepustowości ktoś nie umiał wyliczyć?! Pomijając już fakt, że naprawdę bez pomyślunku pobudowano tylko po dwie nitki i teraz nieraz przez 1/4 trasy jedzie się 80 km/h za wyprzedzającymi się nawzajem ciężarówkami.

Autostradzie A2 wystawiamy zatem obydwoje zgodnie jedynkę z minusem i wybieramy trochę dłuższą trasę południową (za to niezdzierającej z nas niewspółmiernej do jakości świadczeń opłaty za autostradę).

 

Numer 2 – brak szacunku większych usługodawców dla swoich klientów (bo małe zakłady rodzinne niezwykle ceni)

Do sytuacji na polskich drogach jeszcze wrócimy, ale opisana historia reklamacji czasu oczekiwania do bramki na autostradzie A2 stanowi zdaniem Najcudowniejszego Pod Słońcem Męża niestety tylko jeden z wielu przykładów bezczelnego lekceważenia usługobiorcy w Polsce. Jego sztandarową opowieścią o dzikim kapitaliźmie w polskim wydaniu stała się historia szarpaniny z firmą „Ryłko”.

Ogólnie rzecz biorąc Najcudowniejszy Pod Słońcem Mąż lubi polskie wyroby i pewnego dnia zapragnął też mieć obuwie polskiego producenta. Hektolitry śliny już sobie naplułam w brodę, że podkusiło mnie zabrać go wtedy do sklepu „Ryłko”. Wyrobiłam za granicą opinię polskiej produkcji, że niech mnie gęś kopnie. Sama miałam przecież już raz bardzo złe doświadczenia z tą firmą, ale naiwnie pomyślałam, że może miałam pecha z jakąś niewydarzoną parą butów. Tylko głupi idzie do sklepu, na którym się przejechał. I ja okazałam się być dostatecznie głupia.

Najcudowniejszy Pod Słońcem Mąż tak się cieszył z nowego nabytku, że dbał o niego, jakby był jedną z najcenniejszych rzeczy na świecie. W życiu nie widziałam faceta, który tak by skakał nad swoim obuwiem. Niestety, mimo całej jego troski, miłości i ostrożnego użytkowania, buty za ponad 300 PLN wyglądały po pięciu miesiącach, jakby je z gardła psa wyciągnięto.

 

 

Buty firmy „Ryłko” po 5-u miesiącach najzwyklejszego użytkowania.

 

 

Reklamację należało złożyć w sklepie osobiście, co oznaczało, że musiałam poczekać do mojej kolejnej wizyty w Polsce. Nastąpiło to w siódmym miesiącu od zakupu butów i choć teoretycznie obuwie było objęte dwuletnią gwarancją, to producent wykręcił się sianem, jako że zgłosiłam się po newralgicznych sześciu miesiącach – czasie, w którym to musiałby przyjąć do wiadomości wadę materiału (jak mi wytłumaczył na tamten moment Rzecznik Ochrony Praw Konsumenta), a tak dostaliśmy pismo, w którym rzeczoznawca firmy „Ryłko” orzekł, że konsument użytkował zareklamowane obuwie niezgodnie z ich przeznaczeniem… Zaręczam zatem solennie, że gwoździ nimi w ścianę nie wbijał. Potem znalazłam na forum i Fb całą masę podobnych historii, jakie inni z tym producentem przeżyli. Najcudowniejszy Pod Słońcem Mąż nie uznał tego za pocieszenie. Powiedział tylko, że to bardzo smutne, że w kraju, gdzie ludzie tak ciężko muszą pracować nie szanuje się ani ich pieniędzy, ani czasu, jaki na ich zarobienie poświęcili.
W Niemczech producenci po zgłoszeniu reklamacji bardzo często dostarczają nowy towar bez większych ceregieli. Kilka razy mogłam tego sama doświadczyć. W trzecim tygodniu użytkowania szafki pod umywalką pękła ni z tego ni z owego górna płyta. Poprosiliśmy o jej wymianę, dostaliśmy całą nową szafkę. Nie musieliśmy udowadniać, że po płycie nie skakaliśmy,  albo że nie waliliśmy sobie z nudów młotkiem w co popadnie. Podobnie rzecz się miała z (wydawało nam się) wypaczonymi drzwiami od szafy ubraniowej. Choć chodziło o jedno skrzydło, dostaliśmy tak na wszelki wypadek od razu dwa. Potem okazało się, że problem stanowiły nie drzwi, a krzywa podłoga, czego monterzy szafy nie wyłapali. Uczciwie chcieliśmy zwrócić otrzymane skrzydła, ale producent nam je podarował na wypadek, gdybyśmy w przyszłości je potrzebowali.
Oczywiście polityka niemieckich firm może prowadzić do nadużyć ze strony klientów, ale według badań marketingowych przysparza im w ostatecznym rozrachunku większe obroty, jako że klienci wracają o wiele chętniej do producentów, którzy nie pozostawiają ich samych sobie z problemem. W Polsce jeszcze stosunkowo często producenci zdają się myśleć kategoriami: „Najważniejsze to wepchnąć komuś mój towar, a dalej to już  niech ta osoba się martwi.”.
Najcudowniejszy Pod Słońcem Mąż unika w Polsce jak ognia sklepów z obuwiem. Niemniej po dwóch latach od nieszcząsnego wydarzenia z firmą „Ryłko” udało mi się trochę odbudować w jego oczach renomę polskich wyrobów z branży odzieżowej. Na przedostatnią Gwiazdkę zamówiłam mu sztybylty na stronie Fun in Design. Nosi je radośnie do tej pory twierdząc, że to najwygodniejsze buty, jakie kiedykolwiek miał. A ja w tym miejscu muszę pochwalić obsługę tej firmy. Fachowa, rzeczowa, miła, kompetentna i działająca z myślą o zadawoleniu klienta, a nie tylko, jak sobie sakiewkę nabić. Proponuję rodzimym firmom uczyć się od nich.
 
Numer 3 – fatalnie oznakowanie na drogach
I to nie tylko na tych starych. Podaję przykład skrzyżowania po remoncie:

Czy widzicie, w którą stonę można jechać drugim pasem od lewej strony?
Pomogę: na ulicy strzałka w tym miejscu wskazuje kierunek na wprost. Pomocny byłby niebieski znak drogowy. Niestety umieszczono go w takim miejscu, że nie ma wielkiej różnicy, czy jest, czy go nie ma. Widoczny staje się z miejsca, gdy kierowca nagle orientuje się, że prosta strzałka na asfalcie przemieniła się w nakaz skrętu w lewo.

 Czy też całe litanie pod poszczególnymi znakami, jak te pod zakazami wjazdu w Warszawie:

 Kto to da radę to przeczytać podczas jazdy?
Albo co gorsza w ogóle nieoznakowane i niewyposażone w sygnalizację świetlną miejsca.
Początkowo Najcudowniejszy Pod Słońcem Mąż strasznie się denerwował, jak miał jeździć samochodem po naszych miastach, a ja się denerwowałam, czemu on takie chryje robi. Pojeździłam trochę w Niemczech, to już teraz wiem.  Oznakowanie w Niemczech przypomina po trosze niemieckie instrukcje obsługi: „Otwórz opakowanie. Wyjmij produkt.”…
 Numer 4 – Nagminne przekraczanie dozwolonej prędkości 
Ten grzech narodowy wszyscy dobrze znamy. Niestety:(
Numer 5 – Przejścia dla pieszych na trasach ekspresowych
Tj. na tej z Łodzi do Częstochowy, jakby to takie trudne było zbudowanie przejść pod-, albo nadziemnych.
 
Numer 6 – Niezatrzymywanie się kierowców przed przejście dla pieszych
Choć ja obserwuję w ostatnich latach ogromną poprawę w tej kwestii, Najcudowniejszy Pod Słońcem Mąż czuje się wciąż nieusatysfakcjonowany panującymi u nas standardami. Ciągle włazi na pasy, czy nadjeżdżający samochód zwalnia, czy nie. Przyprawia mnie tym o zawał serca. Ja w zamian doprowadzam do szału niemieckich kierowców, bo czekam, jak się zatrzymają, albo widocznie zwolnią przed przejściem, co wielu z nich ma denerwować. Ponoć wolą zachowanie reprezentowane przez moję drugą połówkę, jako że pieszemu może uda się przejść bez konieczności zatrzymywaia auta. No cóż, za długo żyłam w Polsce, by tak beztrosko latać po zebrze.
Numer 7 – Wyprzedzanie na trzeciego
Nic dodać nic ująć.
Generalnie Najcudowniejszy Pod Słońcem Mąż twierdzi, że teraz już się nie dziwi, czemu Polska króluje w satystykach wypadkowych. W Niemczech można wsiąść za kółko po jednym piwie, nie ma ograniczeń prędkości na autostradzie, a i tak w porównaniu z naszym krajem dochodzi tam do o wiele mnieszej liczby wypadków.
Numer 8 – Rozbuchana biurokracja
Kiedyś to Niemcy uchodzili za królów biurokracji. Ile to żartów krążyło na ten temat. Straciły na aktualności. Za wyraz Niemcy wypadałoby podstawić Polskę. Chyba najbardziej debilną rzeczą, jakiej Najcudowniejszy Pod Słońcem Mąż był świadkiem było wypisywanie przeze mnie pełnomocnictwa dla członka rodziny, aby ten mógł mnie reprezentować w urzędzie podczas mojej nieobecności. Formularz godny PIT-a, niezrozumiały po części dla samych urzędników. Pracownicy z trzech pokoi deliberowali, co należy wpisać w poszczególne pola i kto to w ogóle ma podpisać. Kulminacyjnym punktem okazało się wypełnienie pozycji „Zakres przedstawicielstwa”. „We wszelkich sprawach” – napisałam. Sformułoanie uznano ZA MAŁO KONKRETNE. „Nie wiadomo, co oznacza 'wszelkich’.” rzekła urzędniczka. ” 'Wszelkie’ oznacza 'wszystkie’.” odpowiedziałam. „Nie jest to jasne. Musi Pani wymienić wszystkie sytuacje.” Spędziłam tam 1,5 h, a Najcudowniejszy Pod Słońcem Mąż rwał włosy z głowy. Wszystko na marne. W ciągu 6-u miesięcy od tamtej wizyty dwa razy zmieniono wzór formularza i moje wypociny są funta kłaków warte.
Numer 9 – akustyka w blokach z wielkiej płyty
Chyba najbardziej denerwujący dla Najcudowniejszego Pod Słońcem Męża jest fakt, że po przebudzeniu się o poranku jedną z pierwszych rzeczy, jaką słyszy za jaką to właśnie potrzebą fizjologiczną sąsiedzi z góry udali się do toalety…
Numer 10 – głośne imprezy
Niemcy to naród kochający ciszę. Do bólu. Tym bardziej głośne imprezy u sąsiadów, zwłaszcza latem przy otwartych oknach doprowawadzają ich do szału. Szczególnie, gdy przez cały weekend trzy wieczory pod rząd ktoś inny urządza balangę. Najcudowniejszy Pod Słońcem Mąż dziwi się, że nikt nie wzywa policji, na co ja mu tłumaczę, że zasada jest prosta: dzisiaj oni, jutro może my.  Ja tam lubię ten nasz hałas, choć czasem jest faktycznie męczący. Za to przynajmniej czuć, że ludzie żyją.
Numer 11 – sąsiad majsterkowicz
Od trzech lat sąsiad w Polsce ulepsza swoje mieszkanie. Nie wiem, czy robi to od trzech lat non stop, czy perfidnie wybiera okresy naszego pobytu w Polsce. Fakt faktem, że ze swoim stukaniem, pukaniem, wierceniem jest wrogiem numer 1 Najcudowniejszego Pod Słońcem Męża. Moim powoli zresztą też.
Chyba starczy na razie tego biczowania. Następnym razem przeczytacie o tym, co Niemca dziwi w Polsce. Do zobaczenia!

Statystyki odwiedzin strony (dane Google Analytics)

Unikalni użytkownicy:

Wszystkie wyświetlenia strony:


Poprzedni artykułWyspa Rab
Następny artykułPita me gyros, najbardziej popularna przekąska w Grecji
Sbundowani
Mam na imię Katarzyna i choć z wykształcenia jestem w pierwszej linii germanistką, to znajomi za sprawą wszystkich moich pasji nazywają mnie "Kobietą Renesansu". W moim życiu zawodowym zajmuję się głównie promocją Polski i innych krajów Europy Środkowo-Wschodniej oraz integracją międzykulturową, która to działalność zaprowadziła mnie min. do Parlamentu Niemieckiego. Na swoim koncie mam też serię wystaw w galeriach niemieckich poświęconych naszemu kawałkowi Europy. Nie jestem typową emigrantką "za chlebem". Właściwie to zawsze chciałam żyć w Polsce. Dwa razy już mieszkałam w Niemczech i za każdym z tych razów próbowano mnie przekonać, bym tu została, ja jednak uparcie jak bumerang wracałam na łono ojczyzny. Jest jednak takie powiedzenie "do trzech razy sztuka", które w moim przypadku miało swoje przełożenie... a zadbał o to ze wszystkich sił Mój Najcudowniejszy Pod Słońcem Mąż (ksywka ta stanowi uśmiech w stronę Ephraima Kishona, satyryka węgiersko-izraelskiego pochodzenia (urodzony jako Ferenc Hoffmann w 1924 na Węgrzech, „ponownie narodzony” w 1949 jako Ephraim Kishon w Izraelu który pisząc o swojej drugiej połówce używał określenia „Najcudowniejsza Ze Wszystkich Żon”) Bliżej mogliście nas poznać z serii artykułów w "Przyjaciółce":)

2 KOMENTARZE

  1. zgadzam się z Twoimi wszystkimi punktami. Po ośmiu latach mieszkania poza Polską, też już mi się bardzo rzucają w oczy i przeszkadzają.

  2. Wystarczy udać się na polską autostradę żeby zobaczyć kto jest tam mistrzem przekraczania prędkości – właśnie Niemcy. Coraz częściej zauważam, że również na polskich drogach zaczynają sobie coraz śmielej poczynać..

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj