Z jakiej okazji Niemcy dają sobie w prezencie buble?

0
W Niemczech w okresie bożonarodzeniowym praktykowana jest dość dziwaczna tradycja obdarowywania się śmieciami. Rzecz polega na tym, by pozbyć się z domu badziewi – popsutego, zardzewiałego chłamu tudzież rupieci, które nie są nam już potrzebne, lub nie podobają się nam i nie wyjść z imprezy z bublem, w którego posiadanie nikt, ale to już nikt nie chce wejść. Zwyczaj cieszy się tak dużą popularnością, że powstały sklepy internetowe reklamujące buble. Można w nich kupić min: ”Symfonię pralki”, nauszniki w kształcie piersi, czy też torebkę dla zakrycia brzydkiej twarzy.
Zabawa jest organizowana w gronie przyjaciół, kolegów szkolnych, czy współpracowników. Ja przykładowo organizuję Schrottwichteln także w grupach obcokrajowców, którym przybliżam język i kulturę naszych zachodnich sąsiadów. W ostatni weekend zaś byliśmy na imprezie śmieciowej w gronie naszych znajomych.

Nasz przyjaciel Guido tradycyjnie łączy zabawę tę z akcją ubierania u niego drzewka (oto efekty naszej katorżniczej pracy w tym roku:)


Moim osobistym faworytem była przyniesiona przez kogoś bombka w kształcie dzika…

Ale to jeszcze nie owe wspomniane buble (aczkolwiek przy bombce można sobie to pytanie faktycznie zadać, czy nie powinna raczej trafić nie na, a pod pod choinkę).
Gdy już drzewko u Guido było ubrane, a wszyscy najedzeni można było w końcu przejść do kulminującego punktu  wieczoru.
Przebieg całej procedury wygląda następująco. Na imprezę przychodzimy z bublem zapakowanym w gazetę lub worek na śmieci. Gdy wszystkie podarki są już złożone w jednym miejscu zaczyna się walka o zdobycie prawa do wybrania sobie jednego z prezentów.

Furtkę Sezamu otwiera wyrzucenie szóstki. Jeśli wyrzuciło się inną liczbę, to swojego szczęścia próbujemy w kolejnej turze. Gdy już wszyscy mają w rękach gazetowe zawiniątko dochodzi do uroczystego aktu rozpakowania podarku, w którego posiadaniu się znaleźliśmy.

Zanim Wam opowiem, jakie to skarby czekały na nas teraz pod choinką Guido musimy się najpierw cofnąć do wydarzeń z zeszłego roku. Wśród przedmiotów do zdobycia były wówczas min: przeterminowane kondomy, stojak na CD w postaci kości, badziewne wazoniki, poniższa gęś…(kto produkuje coś takiego i kto to potem kupił???!!!)

Tańczące i śpiewające drzewko bożonarodzeniowe, o którego zdobycie toczyły się zażarte boje, tak nas wszystkich urzekło:)

Przyrząd kuchenny, który losowo wybrałam z góry pakunków po wyrzuceniu szóstki

Ta oto cudowna książeczka „Ubierz Angie” z papierową lalką kanclerz i wycinankami różnych strojów dla niej…, którą odkrył Mój Najcudowniejszy Pod Słońcem Mąż, gdy rozpakował swój podarek:

Dopiero po wzajemnych oględzinach swoich bubli zaczyna się cała zabawa. Wybierany jest bowiem król balu w postaci najgorszego barachła spośród całej rupieciarni – cel dalszej gry: tylko nie zostać na koniec gry właśnie z tym cholerstwem, bo moi drodzy podarek, który wybraliśmy z kupy śmieci to nie jest rzecz, z którą zostaniemy na koniec.

Zeszłorocznymi dwoma najgorszymi prezentami były gruchoty, które my ze sobą przywlekliśmy:))) stary, niedziałający laptop oraz…

prastary komputer… w popsutej walizce…

To się kolega ucieszył, jak otworzył swoją paczkę…

 

Na widok zawartości walizki cały pokój gruchnął jednogłośnie „O, du Scheiße!”. Poza wielkością naszego pakunku do jego badziewiatości dorzucił się jeszcze fakt, że w Niemczech za oddanie sprzętu elektronicznego do zutylizowania się płaci…  Obdarowany ma więc naprawdę powód do radochy… No cóż komputer za mikser. Też nie chciałam zostać z moją zdobyczą na koniec zabawy, ale najbardziej baliśmy się ponownego wejścia w posiadanie przyciągnietego przez nas chłamu.

Bo co się dzieje dalej? Po uroczystym rozpakowaniu wylosowanych bubli wszyscy siadają w kręgu i na początku określają zasady wymieniania sie prezentami. Są one dość luźne. Można po prostu ciągnąć losy, kto kogo ma obdarować, ale większą popularnością cieszą się bardziej wyrafinowane sposoby wlepienia innym swojej szmiry. Moi znajomi pozostają dalej przy kostce. Dla każdej wyrzuconej liczby zasady przekazywania sobie prezentów. Np. gdy wypadnie jedno oczko każdy przekazuje swoją paczuszkę sąsiadowi z lewej strony. Gdy wypadnie czwórka osoba rzucająca kostką wybiera sobie ofiarę, z którą wymienia się swoimi „skarbami”. Gdy kostka pokaże sześć oczek wszyscy oddają swoje zawiniątka  naprzeciw siedzącej osobie, itd.

Przekazywanie sobie nawzajem bubli kończy się wraz z upływem z góry ustalonego czasu. Wygrywa ten, w czyich rękach znajdzie się najmniej bolesny chłam.

Mieliśmy farta w zeszłym roku. Mi dostała się jakaś stara książka kucharska, a Najcudowniejszemu Pod Słońcem Mężowi, jak na filozofa przystało, dzieło Schopenhauera. Właściwie jego zdobycz była bardzo dobrą pozycją, ale to co dla jednego jest  Schrottem, dla drugiego cennością… Komputer-gruchot zasilił dobytek organizatora imprezy…

Po tym bolesnym doświadczeniu z roku poprzedniego, kiedy to Guido został nie tylko z przytaszczonym przez nas „królem imprezy”, ale i innymi większymi śmieciami wylosowanymi i porzuconymi w jego mieszkaniu przez gości,  zarządzenie w tym roku brzmiało, że wielkość przyniesionych bubli nie może przekraczać rozmiarów damskiej torebki. I tym oto sposobem uczestnicy zabawy w zeszły weekend mogli wejść w posiadanie min. tych cudownych przedmiotów:

My przynieśliśmy ze sobą kamionkowy kufel do piwa chyba jeszcze z czasów socjalizmu wzbogacony świecznikami z kamieni

oraz książki z fotografią aktu teoretycznie artystycznego, w praktyce już pornograficznego. Najcudowniejszy Pod Słońcem Mąż miał ochotę na małą prowokację. Uparł się zobaczyć pruderyjne zgorszenie Wessis (sam jest Ossi). Coś w tym jest, że byli Niemcy Wschodni i Zachodni mają trochę inne podejście do tematu seksu.  To co dla Ossis  jest często normalną ludzką sprawą zdaje się być dla wielu Wessis tematem, przy którym uszy im czerwienieją. I faktycznie było wesoło, bo Najcudowniejszy Pod Słońcem Mąż się nie pomylił. Większość z wytypowanych osób wywracała oczami z oburzenia, ale jednocześnie każdy chciał sobie zdjęcia dokładnie obejrzeć. A największą zagadką wieczoru pozostało pytanie, kto te „świństwa” przyniósł, bo dla większego ubawu moja druga połowa zarządziła, że udajemy zielonych. Przyznaliśmy się zatem tylko do dwóch kamorów i kufla po piwie, którego nam odmówić nie można było, jako że widniał na nim jak byk napis „Żywiec Poland”:))) I tym o to sposobem już drugi rok z rzędu udało nam się przynieść coś, co zyskało miano największego badziewia, z którym na koniec zabawy nikt nie chciał zostać. No cóż, tym razem padło na koleżankę niezwykle aktywnie działającą w kościele…

A coż za skarby nam się dostały?

Mi gaśnica (przynajmniej będziemy mieli do samochodu)

a Najcudowniejszemu  Pod Słońcem Mężowi zaprezentowany wyżej paskudny komplet kubeczków do jajek.

Najlepiej na interesie wyszedł gospodarz. Los wynagrodził mu ten zdechły komputer obdarowując go parą bamboszy. No co? Do tej pory nie miał żadnych, a dywanu też nie posiada.

 

Niech mu się w nich wygodnie chodzi!


Statystyki odwiedzin strony (dane Google Analytics)

Unikalni użytkownicy: 1

Wszystkie wyświetlenia strony: 1

Poprzedni artykułMagia adwentu w Niemczech
Następny artykułSzwedzki brak prywatności
Sbundowani
Mam na imię Katarzyna i choć z wykształcenia jestem w pierwszej linii germanistką, to znajomi za sprawą wszystkich moich pasji nazywają mnie "Kobietą Renesansu". W moim życiu zawodowym zajmuję się głównie promocją Polski i innych krajów Europy Środkowo-Wschodniej oraz integracją międzykulturową, która to działalność zaprowadziła mnie min. do Parlamentu Niemieckiego. Na swoim koncie mam też serię wystaw w galeriach niemieckich poświęconych naszemu kawałkowi Europy. Nie jestem typową emigrantką "za chlebem". Właściwie to zawsze chciałam żyć w Polsce. Dwa razy już mieszkałam w Niemczech i za każdym z tych razów próbowano mnie przekonać, bym tu została, ja jednak uparcie jak bumerang wracałam na łono ojczyzny. Jest jednak takie powiedzenie "do trzech razy sztuka", które w moim przypadku miało swoje przełożenie... a zadbał o to ze wszystkich sił Mój Najcudowniejszy Pod Słońcem Mąż (ksywka ta stanowi uśmiech w stronę Ephraima Kishona, satyryka węgiersko-izraelskiego pochodzenia (urodzony jako Ferenc Hoffmann w 1924 na Węgrzech, „ponownie narodzony” w 1949 jako Ephraim Kishon w Izraelu który pisząc o swojej drugiej połówce używał określenia „Najcudowniejsza Ze Wszystkich Żon”) Bliżej mogliście nas poznać z serii artykułów w "Przyjaciółce":)

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj