Pakt Piłsudski Lenin (recenzja)

0
„Włodzimierz Lenin próbował — w przebraniu kobiety — wymknąć się tylnym wyjściem. Drogę zagrodził mu młody ułan, który dojrzawszy wąsy i brodę pod babska chustą, wzniósł ramię do ciosu. Słońce błysnęło na lindze szabli. Polak celował w szyję, chcąc zrąbać czerep, ale nie trafił. Cios poszedł w powietrze. Lenin, zanim dosięgła go szabla, padł bowiem trupem. Jak ustalili później w trakcie sekcji zwłok wybitni rosyjscy lekarze ze strachu dostał silnego ataku serca. Tym młodym kawalerzystą był litewski ziemianin Jozef Mackiewicz. Wówczas osiemnastoletni ochotnik, a w przyszłości najwybitniejszy polski prozaik. Kilka miesięcy po zdobyciu Moskwy w rodzinnym Wilnie Józef Piłsudski za ten bohaterski czyn udekorował go krzyżem Virtuti Militari” — ta scena Lenina w babskiej chuście umierającego ze strachu przed szabla polskiego kawalerzysty to taka kwintesencja najnowszej książki Piotra Zychowicza „Pakt Piłsudski-Lenin”. Książki interesującej, wciągającej, napisanej przystępnym językiem i całkowicie… ahistorycznej. Jak ahistoryczna jest myśl, iż polski żołnierz mógł zostać odznaczony orderem Virtuti Militari za to, że chciał zabić bezbronnego cywila i w ten sposób przestraszył go śmiertelnie. Nawet jeśli tym cywilem był przywódca znienawidzonej bolszewii.

Piotr Zychowicz jest niewątpliwie specem od historii alternatywnej, historical fiction. Jego publicystyka  historyczna zmusza do myślenia, nowego spojrzenia na fakty znane. Pod warunkiem, że oczywiście ma się chęć do myślenia, a nie ślepego przyjmowania na wiarę słów kolejnego proroka od historii. W swoim czasie jego „Pakt Ribbentrop-Beck” przeczytałem z wielkim zainteresowaniem. Mimo iż z główną tezą książki się nie zgadzałem, zaczerpnąłem z niej wiele interesujących faktów i spostrzeżeń. Pod tym względem „Pakt Piłsudski-Lenin” jest rzeczą o wiele słabszą, poza tytułem i zdjęciem na okładce nie jest w gruncie rzeczy dziełem obrazoburczym, operuje bowiem faktami powszechnie znanymi, a nawet wnioski, które wyciąga autor nie są żadnym novum dla każdego, kto czytał np. „Lewą wolną” Józefa Mackiewicza. Być może jednak jest to tylko moje subiektywne zdanie. Subiektywna opinia osoby, która dorastała w okresie pierestrojki, transformacji ustrojowej i narodowego odrodzenia Polaków na Litwie, gdy o wojnie domowej w Rosji, wojnie polsko-bolszewickiej oraz koncepcjach federalistycznych Józefa Piłsudskiego pisało się i mówiło wyjątkowo wiele. Toczyliśmy wówczas niekończące się dyskusje na temat „a co by było, gdyby…”

 

Mit bialej siły

Niewątpliwie wizja wspólnej polsko-rosyjskiej defilady na placu Czerwonym, napisu „tu się zabrania mówić po rosyjsku” i biało-czerwonej flagi na Kremlu — to wizja dla polskiego serca przyjemna. Niestety niemożliwa. Każdemu kto chce pisać cokolwiek o ruchu białych w Rosji, polecam się opierać nie na wyłacznie polskich materiałach i napewno nie na beletrystyce Józefa Mackiewicza, który niewątpliwie wybitnym prozaikiem był, ale często dopasowywał fakty do własnych teorii, a nie teorie opierał na faktach, tylko zapoznać się np. z wydawnictwem pt. „Архив русской революции” („Archiwum rosyjskiej rewolucji”). Wydanym w latach 20. i 30. ubiegłego wieku w Berlinie przez Josifa Gessena, jednego z liderów rosyjskiej kontrrewolucji i partii kadetów. Z łamów tego zbioru unikalnych dokumentów, wspomnień i artykułów na temat rosyjskiej rewolucji i kontrrewolucji, jawi się rzeczywisty obraz białych. Obraz totalnego rozkładu, chaosu, dezorganizacji i przede wszystkim… głupoty oraz krótkowzroczności politycznej. Nawet w obliczu klęski biali nie byli gotowi do ustępstw terytorialnych wobec Polski, do uznania prawa narodów do samostanowienia (gen. Piotr Wrangel uznał niezależność Ukrainy na tydzień przed upadkiem) czy reformy rolnej (chwalona przez Zychowicza reforma tegoż Piotra Wrangela była połowińczą i nie mogła pociągnąć za sobą mas, gdyż wymagała od chłopów zapłacenia rekompensaty za rozparcelowaną ziemię obszarników). W tej sytuacji paktowanie z nimi może się wydawać sensowne tylko z wysokości naszej wiedzy historycznej o tym co nastąpiło kilkanaście late później. W 1919 lub 1920 roku czerwoni mogli się jeszcze wydawać alternatywą dla białej reakcji, bo dla zachowania wladzy byli gotowi na każde ustępstwo. Nie tylko dla Polaków, bo z Leninem przecież paktowali Estończycy, Łotysze, Litwini, Finowie…

Biali przegrali z bolszewikami nie z powodu wstrzymania w 1919 roku przez Józefa Piłsudskiego ofensywy na Moskwę, a dlatego, że byli po prostu za słabi. Być może rzeczywiście przy wsparciu polskim oddziały Antona Denikina mogły zająć Moskwę. Oznaczaloby to jednak pozostawienie Ukrainy pod władzą Rosji. I całkiem możliwe, że nie tylko Ukrainy — na salonach w Paryżu i Londynie biała Rosja nadal miała lepsze notowania niż powstała przed rokiem Polska. O tym, że rok później to mogło się udać Piotrowi Wrangelowi, którego armia była 10 do 15 razy mniejsza od armii bolszewików nawet według optymistycznych szacunków Piotra Zychowicza chyba nawet marzyć nie wypada — natarcie jego oddziałów w północnej Tawrii miało o wiele mniej tryumfalny przebieg niż pisze Piotr Zychowicz, a następnie bolszewicy rozgromili Armię Ruską w ciągu dwóch tygodni (twierdza Krym padła po czterech dniach). Tak więc jedyną szansą kontrrowolucji było Wojsko Polskie, tylko jak długo taka rosyjska władza oparta na polskich bagnetach utrzymałaby się na Kremlu? Pewnie nie dłużej niż w czasie innej rosyjskiej smuty Dymitr Samozwaniec. Polskę było stać na jedną błyskotliwą akcję, ale nie na długoletnią wojnę z Rosjanami.

 

Koncepcje nieżyciowe

Białym brakowało koordynacji działań, żołnierzy, a przede wszystkim wykształconych kadr oficerskich (np. w Armii Północnej na 25 tysięcy żołnierzy było zaledwie 600 oficerów), częstokroć do białych oddziałów byli przymusowo wcielani jeńcy-czerwonoarmiści, co podrywało i tak niewysokie morale wojskowe, szerzyły się dezercje i grabieże ludności cywilnej, o czym pisał sam generał Piotr Wrangel, uważany przez Piotra Zychowicza za jednego z najwybitniejszych przywódców kontrrewolucji („Źle zaopatrzona armia żywiła się wyłącznie kosztem ludności, składając na jej barki brzemię niemożliwe do udźwignięcia. Nie zważając na duża liczbę ochotników z terenów zajmowanych przez armię, jej liczebność praktycznie nie zwiększała się”), ale przede wszystkim brak jasnej koncepcji ideologicznej. „Wówczas nie wierzyłem w nic. Jeśli mnie ktoś spyta, o co walczyłem i jaki był mój nastrój, szczerze odpowiem, ze nie wiem… Nie ukrywam, że często czasami zastanawiałem się, a może większość ludu rosyjskiego rzeczywiście popiera bolszewików — przecież jest niemożliwe, że i teraz zwyciężają tylko dzięki wsparciu Niemców” — wspominał generał Jakow Słaszczew. Lud rosyjski na pewno nie był po stronie białych, szczególnie po tym, gdy zakazali aż do czasu ukonstytuowania się Zgromadzenia Ustawodawczego samowolnego podziału majątków szlacheckich. Dlatego tak krytykowany przez Piotra Zychowicza sojusz Piłsudskiego z Borisem Sawinkowem w rzeczywistości świadczy o doskonałej intuicji politycznej Naczelnika Państwa. Jako jeden z nielicznych zdawał on sobie sprawę, że jedyną przeciwwagą bolszewikom może być tylko inny ruch rewolucyjny. Problem polegał na tym, że w 1920 roku eserowcy w Rosji już nie stanowili żadnej liczącej się siły. Kontrrewolucja przegrała nie z powodu Józefa Piłsudskiego. Przegrała, gdyż nie była w stanie wyłonić stratega dorównującego zdolnościami, przebiegłością i bezlitosnością Leninowi.

Także koncepcje Piotra Zychowicza zakładające odrodzenie Rzeczpospolitej Trojga Narodów w granicach z 1772 roku są niewątpliwe piękne, ale jeszcze mniej życiowe niż koncepcje federalistyczne Józefa Piłsudskiego, bo — jak pisze sam Piotr Zychowicz — już „ku uciesze Moskali ogarnięte nacjonalistycznymi namiętnościami narody Rzeczpospolitej zaczęły sobie skakać do gardeł”. Budowanie na nich wizji historii alternatywnej jest mniej więcej tak samo sensowne, jak zastanawianie się nad tym, co by było, gdyby nowoczesna Litwa była tworzona przez krajowców, a nie tautininkasów. Pewnie mielibyśmy w Europie Wschodniej kolejną Finlandię albo Szwajcarię. Tylko niestety krajowcy jak i „żubry”, i inni zwolennicy polubownego, harmonijnego ułożenia stosunków pomiędzy narodami byłej Rzeczpospolitej stanowili absolutny margines tych społeczeństw.  Prym już wiedli „pomniejszyciele ojczyzny” — endecy i tautininkasy… Większość Polaków chciała Polski dla Polaków, większość Litwinów — Litwy dla Litwinów, a większość Ukraińców — Ukrainy dla Ukraińców. Rzeczywiście wstrzymanie przez Józefa Piłsudskiego polskiej ofensywy jesienią 1920 roku było katastroficznym błędem, Wojsko Polskie mogło zająć Kijów i Mińsk, mogło doprowadzić do realizacji koncepcji federalistycznej, utworzenia samostijnej Ukrainy i odrodzenia jakiejś namiastki Wielkiego Księstwa Litewskiego, być może nawet zachować kadłubową Republikę Rosyjską na Krymie. Niestety społeczeństwo chciało po sześciu latach zmagań wojennych pokoju, a wszystkie frakcje sejmowe od ludowców, poprzez socjalistów i na endecji kończąc, każda dla swoich powodów, kontynuowaniu wojny sprzeciwiały się. Poza tym Piłsudski był zaangażowany w nieoficjalne wojny z Litwą o Wilno i Niemcami o Górny Śląsk. W tej sytuacji — widząc słabość Petlury, Sawinkowa, Wrangla i być może naiwnie licząc, iz czerwoni jeszcze wiele lat spędzą na pacyfikowaniu buntów na swoim terytorium — porzucił koncepcję federacji, porzucił sojuszników i zgodził się na Traktat Ryski, chyba największą porażkę polityczną swojego życia.

 

Nacjonalizm jest plagą

To jedyne co nas z Piotrem Zychowiczem łączy i co w „Pakcie Piłsudski-Lenin” jest dla mnie chyba najbardziej wartościowe — to bezlitosna krytyka nacjonalizmu. „Nacjonalizm niczym innym jest jak cofaniem wstecz umysłowej i duchowej kultury świata. Dziś nacjonalizm, który odróżnić należy od patriotyzmu, stal się taką samą plagą, jak w wieku XVI i XVII był fanatyzm religijny. Tak samo niszczy w człowieku zmysł moralny, tak samo prowadzi do masowych obłędów i szerzy zdziczenie. Jestem zdecydowanym przeciwnikiem nacjonalizmu i nacjonalistycznej polityki, która niczym innym jest, jak odmienną formą tego samego nihilizmu moralnego, który w bolszewizmie swoje najjaskrawsze odbicie znalazł” — pisał cytowany często w książce prof. Marian Zdziechowski. Wydaje mi się, że te słowa stanowią także motto Piotra Zychowicza. I w takim kluczu odczytana — książka Piotra Zychowicza powinna być lekturą obowiązkową dla każdego nekrofila raz po raz wykopującego z mogiły szczątki Romana Dmowskiego i jego ideologii oraz doktorów frankensteinów próbujących łączyć idee Dmowskiego i Piłsudskiego w jakieś dziwaczne postmodernistyczne makabryczne układanki. To właśnie nacjonaliści — polscy, litewscy, ukraińscy — w historii naszej części Europy zawsze najbardziej szkodzili racji stanu swoich narodów i byli najwierniejszymi sojusznikami Rosji. Nieważne czy carskiej, czy czerwonej, czy putinowskiej…

Piotr Zychowicz, Pakt Piłsudski-Lenin, Dom wydawniczy Rebis, Poznań 2015


Statystyki odwiedzin strony (dane Google Analytics)

Unikalni użytkownicy:

Wszystkie wyświetlenia strony:


Poprzedni artykułGdzie na kawę w Dublinie?
Następny artykułJózef Bem na Węgrzech
Aleksander Vile Radczenko
Aleksander Vile Radczenko (ur. 15 sierpnia 1975 w Wilnie) – litewski prawnik, podróżnik, pisarz i dziennikarz polskiego pochodzenia, działacz mniejszości polskiej, b. redaktor naczelny "Gazety Wileńskiej", autor blogu "Inna Wileńszczyzna jest możliwa": http://rojsty.blox.pl

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj