Emocje w Santiago

0
Katedra w Santiago de Compostela
santiago de compostela, camino del norte, camino, hiszpania,

Santiago de Compostela – Piątek. Piąty sierpnia 2016 roku. Pamiętam ten dzień jakby był wczoraj, a nie kilka miesięcy temu. Wieczór wcześniej atmosfera była dość podniosła. Osoby, które niedawno rozpoczęły swoją wędrówkę były pełne życia. Osoby, które zaczęły ją już kilkaset kilometrów wcześniej były podekscytowane tym, że wkrótce wszystko się skończy. Skończy albo dopiero zacznie. Jak czułam się wówczas ja? Niesamowicie. Spędziłam wspaniały wieczór w gronie dwóch Polaków. Porozmawialiśmy, wypiliśmy wino, zjedliśmy czekoladowe ciasto. To właśnie od nich otrzymałam spóźniony prezent urodzinowy w postaci muszli świętego Jakuba. Wcześniej jej nie miałam (nie byłam zatem „typowym pielgrzymem”). Przyczepiłam ją do plecaka i pozostałą część Drogi przebyłyśmy razem. Może zabrzmi to nieco dziwnie, ale przyznaję, że podnosiła mnie ona na duchu.

Ostatniego dnia miałam do pokonania około dwudziestu kilometrów. Szłam bowiem z niewielkiej miejscowości O Pedrouzo. Początkowo założyłam dotarcie do Santiago przed 11:00, tak aby na spokojnie znaleźć nocleg (nie miałam niczego zarezerwowanego), zostawić plecak i zdążyć na specjalną mszę świętą dla pielgrzymów. W trakcie drogi stwierdziłam jednak, że nie jest ważne na którą godzinę dotrę. Ważne, abym dotarła w ogóle. Noga odmawiała posłuszeństwa, byłam zmuszona robić dość długie postoje, a nieznani mi ludzie wciąż mnie mijali. Rozważałam nawet opcję dotarcia jedynie na Monte de Gozo i zatrzymania się tam na kolejny nocleg w polskim albergue. Niecierpliwość była jednak silniejsza, więc zacisnęłam zęby, zamknęłam na chwilę oczy wilgotne od łez i szłam dalej aż dotarłam na obrzeża Santiago de Compostela. Knajpy. Ronda. Domy jednorodzinne. Bloki. Stare miasto. Brama Świętego Jakuba. Pielgrzymów wędrowało tak wielu, że trudno byłoby się tam zgubić. Muszle były na chodnikach, strzałki na budynkach, a katedry wciąż nie było widać. Dopiero po pewnym czasie ujrzałam jedną z wież i wiedziałam, że to już niedaleko. Ręce zaczęły mi się pocić. Oddech przyśpieszył. Stawiałam dłuższe kroki pomimo tego, że kulałam.

EMOCJE POD KATEDRĄ

Znasz to uczucie, kiedy jednocześnie chcesz czegoś tak bardzo mocno, ale z drugiej strony obawiasz się, co będzie jeśli w końcu Ci się to uda? Właśnie tak się czułam. Chciałam już dotrzeć na Praza do Obradoiro, ale także nie chciałam kończyć tego Camino del Norte. Zastanawiałam się, czy w Hiszpanii spotkam jeszcze kogoś znajomego. Rozmyślałam nad tym, czy będę w stanie iść potem dalej. Na tak zwany „koniec świata”. Na Finisterrę. W mojej głowie przewijały się wszystkie chwile, jakie miały miejsce podczas tych ponad 30 dni wędrówki. Wszystkie momenty, o których nie chciałabym zapomnieć. Wszyscy ludzie, którzy powinni pozostać w moim sercu. I w głowie.

Z rozmyślań wyrwała mnie jednak muzyka. Dźwięki akordeonu odbijały się od ścian ciemnego przejścia pomiędzy budynkami. Przeszłam przez nie i wyszłam na ogromny plac. Przede mną zejście w dół, a po prawej jakiś budynek. Spojrzałam więc w lewo. Ujrzałam jeden z głównych celów mojej wędrówki. Wyróżniał się swoją wielkością, przepiękną fasadą, dwiema wieżami i schodami prowadzącymi do środka.

Oto ona. Katedra w Santiago de Compostela.

Nie wytrzymałam. Emocje wzięły górę. Wszystko ze mnie opadło. Całe zmęczenie. Cały ból. Cała nadzieja, radość i niepewność. Już wtedy wiedziałam, że coś się zmieniło. We mnie. Głęboko w środku. Może nie wszystko, ale coś. Może jedynie (albo aż) fragment mojego charakteru. Zamglone oczy, które towarzyszyły mi od Monte de Gozo, przemieniły się w zwyczajny, ludzki potok łez. Zadzwoniłam do mojej mamy:

– „Zrobiłam to. Jestem tu.
– „Czy Ty płaczesz? Dlaczego?
– „Chyba ze szczęścia.

Usiadłam. Albo raczej całkowicie opadłam z sił. Nie mogłam się ruszyć. Wszędzie wokół było mnóstwo ludzi, ale każdy z nich był w swoim świecie. Jedni stawali jak wryci. Drudzy wbiegali, skakali i cieszyli się do łez. Ściskali się z innymi, robili zdjęcia. Niektórzy tupali nogami, śpiewali, tańczyli, podnosili nad głowy rowery, przeskakiwali swoje plecaki, klękali, kładli się krzyżem na ziemi i całowali ją. Tam działo się coś niezwykłego. Niby ogromny plac, ale emocji było na nim więcej niż w niejednym filmie czy książce. To tak jakby zatrzymać czas w trakcie trwania jednej z najważniejszych chwil w życiu. Jakby ktoś nagle wcisnął „STOP”. W powietrzu czuć było wdzięczność, radość, miłość, przyjaźń, wzruszenie, ale także smutek i zmęczenie. Siedzenie i patrzenie na pielgrzymów będzie dla mnie czymś niezapomnianym. Starsi, młodsi. Kobiety i mężczyźni. Pojedynczy pielgrzym. Szkolne grupy. Rowerzyści i piesi. Wiesz, że podczas całego pobytu w Santiago, wracałam tam chyba z pięć razy tylko po to, aby usiąść i spoglądać na tych, którzy akurat skończyli pewien etap swojej Drogi? Tobie też to polecam.

 

SPOTKANIA I MSZA ŚWIĘTA

Kiedy emocje już nieco opadły i dotarło do mnie, że nie zdążyłam na mszę, postanowiłam poszukać noclegu. Miałam kilka namiarów na schroniska, więc ruszyłam w stronę najbliższego z nich. Zaczepiła mnie jednak jakaś starsza kobieta. Mówiła coś po hiszpańsku, lecz niestety nic nie rozumiałam, więc przeprosiłam, pomachałam jej i poszłam dalej. Los chciał, że spotkałam hiszpańską znajomą, która właśnie otrzymała ulotkę albergue znajdującego się około 15 minut na piechotę od katedry. Eulalia zadzwoniła i zarezerwowała łóżko również dla mnie. Jako, że zmierzała ona dopiero do katedry to postanowiłyśmy, że zobaczymy się już na miejscu. Akurat wtedy spotkałyśmy dwie Francuzki, które szły… z tą kobietą o której wspominałam. Okazało się bowiem, że zapraszała ona do siebie dwoje pielgrzymów. W takich momentach znajomość języka jest jednak przydatna. Żałujesz, gdyż była szansa poznania bliżej lokalnej kultury, a przeszła Ci ona obok nosa.

Czy wspominałam już, że ludzie lubią pytać mnie o drogę do jakiegoś miejsca? Nawet w Santiago, gdzieś na bocznej ulicy, zaczepiła mnie kobieta, która zapytała akurat o albergue, do którego sama się kierowałam. Również pielgrzymowała. Była z Australii. Przyznaję, że musiałam poprosić ją, aby mówiła nieco wolniej, gdyż potok słów jaki z siebie wylewała był dla mnie nie do ogarnięcia. Nie tylko dla mnie, jak się potem okazało.

Zameldowałam się, wykąpałam, poszłam do pobliskiego sklepu i razem z Eulalią udałam się po dokument potwierdzający przebycie Camino (tak zwana Compostela). Po odczekaniu w kolejce około trzydziestu minut, otrzymałam swój certyfikat. Wychodząc z budynku spotkałam w pobliskim barze znajomego Belga. Zamieniliśmy kilka zdań i uśmiechów. Siedząc potem pod katedrą, zobaczyłam Stefano. Jaka to była radość! Szczególnie, że nagle pojawili się również pozostali. Eulalia, Jean, Fabrizia i jeszcze dwie inne osoby. Zdjęcia. Uściski. Żarty. Wspólne szczęście. To prawie w takim składzie udaliśmy się na mszę świętą. Okazało się bowiem, że wieczorem ma miejsce specjalna uroczystość podczas której uruchomione zostanie botafumeiro. Nie jest ono używane codziennie, dlatego jest tak wyjątkowe.

Msza była niezwykła. Podczas jej trwania czułam się jak w jakimś transie. Ludzi było całkiem sporo. Owszem, niektórzy rozmawiali, śmiali się, ale większość brała czynny udział w nabożeństwie (o ile znała hiszpański). Pielgrzymi siedzieli między innymi na posadzce. Było tak swojsko. Nie potrafię nawet tego określić. Po prostu było inaczej niż na polskich mszach. Bardziej poruszająco, zagadkowo, swobodnie. Wielka kadzielnica zrobiła na mnie największe wrażenie. Prawie wszyscy wyciągali telefony, aparaty i nagrywali. Ja stałam jak wryta. Wzruszyłam się. Tego nie da się opisać słowami. Tego trzeba doświadczyć. Szczerze? Nie mogłam sobie wyobrazić lepszego zakończenia Camino del Norte. Marzyłam o tym, aby zobaczyć to na żywo. Zobaczyć i poczuć. Jestem ciekawa, czy po raz drugi wywarłoby to na mnie tak ogromne wrażenie?

SPACEREM PO MIEŚCIE

W Santiago de Compostela spędziłam dwie noce. Chciałam odpocząć i zobaczyć, czy będę w stanie iść dalej na Finisterrę. Stefano zaproponował wspólne wyjście w poniedziałkowy poranek. Niestety z moją nogą było coraz gorzej. Była spuchnięta i nie wyglądała dobrze. Nie miałam nawet siły spacerować, a co dopiero pokonać około 100 kilometrów. Nie chciałam przeholować. Nie chciałam rzucać się na głęboką wodę, bo wiedziałam, że konsekwencje mogą być nieodwracalne. Przemyślałam więc wszystkie możliwe opcje i zakupiłam bilet autokarowy do Barcelony. To właśnie na dworcu po raz kolejny zobaczyłam Józefa. Wybierał się do Fatimy.

Korzystając z pięknej pogody postanowiłam jeszcze nieco odkryć Santiago. Wolnym krokiem spacerowałam wśród wąskich uliczek. Zaglądałam do wnętrz sklepów z pamiątkami, podziwiałam owoce morza przez witryny restauracji i delektowałam się zimną butelką wody. Zachwycały mnie brukowane nawierzchnie, kościółki skryte przy małych placykach, a także uśmiechnięci ludzie. W każdej chwili mogłam zobaczyć znów kogoś znajomego. To było w tym wszystkim najlepsze.

WYCISZENIE I NAJLEPSZY WIDOK NA MIASTO

Wiesz, czego potrzebowałam w sobotnie popołudnie? Chwili dla siebie. Udałam się zatem do parku, który już od dawna był na mojej liście miejsc do zobaczenia. Na szczęście znajdował się dość blisko od albergue. Parque Alameda. Bardzo zielony. Z dużą ilością ławek i przestrzenią, w której można odetchnąć. Odpoczynek z nogą wyciągniętą przed siebie. To brzmiało naprawdę dobrze. Czy tak rzeczywiście było? No cóż, widok, który roztacza się z Alamedy wart jest miliona dolarów. Miliona wspomnień. Jest idealnym miejscem, aby wszystko podsumować. Całe Camino. Całą wędrówkę. Jest też idealnym miejscem, aby powiedzieć na głos:

Jeszcze tu wrócę.”

Więcej zdjęć znajdziesz nahttp://www.kinganowak.pl/2016/11/santiago-de-compostela-e-m-o-c-j-e.html


Statystyki odwiedzin strony (dane Google Analytics)

Unikalni użytkownicy:

Wszystkie wyświetlenia strony:


Poprzedni artykułDisneyland w Hongkongu
Następny artykułPolska vs. Indie
Kinga Nowak
Kinga - książkoholiczka, miłośniczka kotów wszelkiej maści, entuzjastka dobrego wina, kolekcjonerka magicznych wspomnień i pocztówek z całego świata. Do perfekcji opanowała sztukę podróżowania palcem po mapie. Chętnie rysuje wnętrza domów, w których nigdy nie zamieszka. W 2016 roku przemierzyła pieszo Camino del Norte do Santiago de Compostela w Hiszpanii i było to spełnieniem jej marzeń. Kinga On Tour to blog o codziennym przemieszczaniu się z miejsca na miejsce, które jest możliwe dzięki książkom, pocztówkom oraz podróżom.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj