W przedświątecznej gorączce wpadł mi w ręce, a w zasadzie w oko, „Projekt dnia człowieka samotnego” jednego z najdroższych obecnie rosyjskich artystów-non-konformistów, Wiktora Piwowarowa. Projekt wykonany za ciemnych (?) czasów radzieckich. To ten obrazek powyżej.
Z perspektywą Wielkopiątkowego urlopu spędzonego na:
– wizycie u lekarza (dawno odkładanej, bo nie mam czasu dojechać);
– wizycie z Mamą w banku (bo bank Mamy zamykają wtedy, kiedy mnie udaje się wyjść z biura);
– sprzątaniu i myciu okien (aż się święte postaci Wielkanocne w nich ukażą);
– malowaniu jajek – to akurat lubię, więc traktuję jako zamiennik do punktu poprzedniego, podczas którego można się zgrzać i przeziębić
oraz jako osoba z wyboru praktycznie samotna, a zdecydowanie bardziej samotnicza niż stadna, postanowiłam rozłożyć rysunek z zegarem na czynniki pierwsze.
Mój porządek dnia powinien wg Piwowarowa radzieckiego wyglądać tak:
7-7.30 – pobudka
7.30-8.00 – śniadanie
Faktycznie schodzi mi godzina, tyle, że od 06.30. Jest to wielki luksus w porównaniu z okresem sprzed półtora roku, kiedy wstawałam o 05.15, żeby przed 6.00 być na przystanku autobusowym w Marino Nowa Moskwa. Bez śniadania, bo kto by jadł o świcie. Za to teraz i fajkę elektroniczną zapalę, i mam czas na przeglądnięcie wszystkich nowości w necie, i wstawienie rosyjskiej krasawicy i matrioszki na fan-page. Organizm przyzwyczaja się szybko i bez budzika otwieram oczy tuż po szóstej również w weekend. Jaka diametralna zmiana w stosunku do czasów mołdawskich, kiedy z ledwością zdążałam na 9.00 do biura, oddalonego o 10 minut jazdy od ulicy Anestiade, mojego niezapomnianego adresu w Kiszyniowie. Albo w Moskwie na kontrakcie w zatopionym już Atlantiku, gdzie się dochodziło o 10 lub 11, żeby z dumą zamknąć biuro w ciemnościach.
8-11.00 – praca
W Moskwie, o której bym nie przyjechała, czas pracy zaczynał się o 9.00 i wcześniejszych minut nikt nie zaliczał. Ale co się dzieje o 11? W dobczyckim biurze o 11 wszyscy, ciężko spracowani, myślimy już o obiedzie. Kto ma jabłko, banana, albo – na zgubę swoją – narkotyczne orzeszki, ten przeżyje do popołudniowego oblężenia mikrofalówki w kuchni. A tymczasem…
11-11.45 – a tymczasem 45 minut od 11-tej powinnam poświęcić na samotny spacer z myślami o tematach swobodnych. Idea ta podoba mi się bardzo.
Dalej praca do 14 i następnie obiad, co zazwyczaj udaje się szybko wykonać i co było święte zarówno w Moskwie jak i w Kiszyniowie. Pamiętam, że Mołdawianie, podczas podpisywania umów o pracę, najbardziej strzegli obowiązkowej godziny na obiad, który musiał odbyć się poza biurem, z nieodłączną kromką chleba nawet do makaronu czy kaszy gryczanej. W Moskwie też miałam tę obiadową godzinę wpisaną jako świętą do kontraktu. Wszystkie bary i restauracje oferują tam tzw. biznes-lancze czyli obiadowe zestawy dań za symboliczną cenę. Nie wiem, czy mołdawscy lub rosyjscy koledzy zrozumieliby pośpiech polskich białych kołnierzyków, którzy nie dojedzą, byleby z biura wyjść wcześniej. Albo słoikowe menu, kiedy zupę gotuję sobie wieczorem na 3 kolejne dniosłoiki. No cóż, wolę polskie obyczaje, choćbym potem miała w domu nadal odbierać służbowe telefony czy maile. Dom to dom.
18-18.45 zakupy spożywcze w sklepie
To akurat jest niezmienne, popatrzcie, od czasów radzieckich. Przynajmniej dla kobiet. I zawsze się coś przypomni do kupienia. A przez internet to najlepiej tylko zgrzewki wody mineralnej zamówić, bo po co dźwigać. Na Wielkanoc – majonez kielecki, bo pewny. Reszta – obejrzeć trzeba w sklepie (Biedronka, Lidl, ewentualnie Kaufland, zależy gdzie leży) i wyszukać okazję.
Następnie radziecki samotnik przygotowuje sobie kolację, którą spożywa do 19.30. I tu zgrzyt duży, bo człowiek nowoczesny musi odbyć płatny fitness, a przed fitnessem jeść można najpóźniej 1,5 godziny naprzód, co ciężko zaplanować, ale jakoś się udaje. Radzieckim było łatwiej o tyle, że fitnessu płatnego nie było, najwyżej gimnastyka korekcyjna. Bo mówię o zwykłych śmiertelnikach, a nie o uczniach szkół sportowych czy baletowych. W Nowej Moskwie chodziłam na fitness do Klubu Rai Sport w mieście Moskowskij, gdzie najpóźniejsze zajęcia zaczynały się o 22.30, wtedy, kiedy nasze krakowskie kluby powoli szykują się do snu. Popyt rodzi podaż, nigdy na odwrót.
19.30-21.30 spotkania i rozmowy z innymi samotnymi ludźmi
Hmm, skoro są samotni, to raczej nie spotykają się codziennie wieczorem na 2 godziny. W tygodniu raczej aktualnie niewykonalne. Pomijając niezliczone rozmowy z Angeliką na zestawie głośno mówiącym po drodze z pracy. A pracując w Moskwie, to o 21 docierałam do domu.
21.-21.30 herbata
Oto słynne rosyjskie picie herbaty. Osobna pozycja w terminarzu. Warte naśladowania, szczególnie z moim nowym czajniczkiem z Witka i herbatkami-podarunkami od dobrych koleżanek. I z moim nowym a la herbacianym hitem do picia – czystkiem.
21.30-22.00 tu trochę zamazane, ale, zdaje się, chodzi o obserwację przyrody układającej się do snu. No cóż, na przedwiośniu przyroda już dawno przed 21.30 się do snu ułożyła. W Nowej Moskwie, nie powiem, chodziliśmy nad staw. Ale to się nie liczy, bo mówimy o reżymie człowieka samotnego…
22-22.30 słuchanie nowości z kraju i ze świata
W zasadzie, żeby się nie denerwować, popieram tak krótki czas na tę czynność. Choć niekoniecznie przed snem. I w sumie po co, skoro rano wszystko mi serwuje Facebook i Twitter.
22.30-24.00 czytanie książek
Tak, tak, tak. Czasem później jeszcze i znowu zaburzam przewidziany Piwowarowym radziecki, całkiem rozsądny, porządek.
WESOŁYCH ŚWIĄT, KOCHANI!
Statystyki odwiedzin strony (dane Google Analytics)
Unikalni użytkownicy:
Wszystkie wyświetlenia strony: