Nie planowałam zostać w Wierszynie tak długo, ale tak to już bywa z moimi planami, że uwielbiają się zmieniać. Przyczyna dość błaha. Ciężko było się tu dostać, jeszcze trudniej wyjechać. Bez dostępu do Internetu, bez zasięgu, bez pośpiechu, przeziębiona, przez 4 dni cieszyłam się magiczną atmosferą tego miejsca.
O małej, polskiej wsi w sercu Syberii…
Sama przed sobą nie potrafię się przyznać, czego oczekiwałam od tego miejsca. Polaków, którzy od 106 lat żyją tu jakby czas stanął w miejscu ? Czerwonego dywanu na powitanie rodaczki z kraju nad Wisłą? Polskich burków szczekających w rodzimym języku, pól kartofli i traktorów marki URSUS? Cokolwiek miałam w głowie jadąc do Wierszyny, rzeczywistość okazała się zupełnie inna. Nie mówi się tu poprawną polszczyzną, nie wszyscy potrafią czytać, po drogach jeżdżą KAMAZy a sklep to „magazin”.
Wszystko płynie i Syberia nie jest i nigdy nie będzie wyjątkiem od tej reguły. Pokolenia się zmieniają, dzieci dorastają, postęp cywilizacyjny nie zna granic a nieużywana wiedza powoli odchodzi w niepamięć. Z takimi realiami mierzą się na co dzień mieszkańcy Małej Polski, uparcie nie ustępując jednak pola przemijającemu czasowi. Bronią najwyższego kalibru jest tu szkoła (którą miałam okazję odwiedzić, zjeść z dziećmi drugie śniadanie) i wspomniany już wcześniej Dom Polski.
Pod dach Domu Polskiego przygarnęła mnie Pani Henryka, mieszkająca w nim, tutejsza nauczycielka języka polskiego. W zamian za wprowadzenie mnie do jej świata, musiałam stać się jego częścią. Lekko nie było. Czasem brakło wody, czasem brakło prądu a drewno na opał i tak trzeba było przynieść, przez mróz, z drewutni. Pierwszy raz w życiu zjadłam też słoninę!
Dzięki Pani Henryce miałam okazję usłyszeć „dzień dobry” na ulicy od mijających mnie dzieci, odwiedzić kilka domostw i starszych mieszkańców wioski, poznać Pana Pietrzaka, który napisał książkę o Wierszynie (po rosyjsku), zobaczyć niszczejący, od 10 lat nieczynny już kołchoz, wspiąć się na górę Szamanka (miejsce składania hołdu bogom przez Buriatów) dostać nalewkę, bułeczki z tykwy, placki ziemniaczane, dżem z maleńkich jabłuszek, poczuć historię… Nauczyłam się, gdzie nie wolno chodzić „bo tam wilki”, o której godzinie jest nabożeństwo różańcowe i jak wyglądają orzeszki cydrowe. Poznałam też niektóre historie rodzinne.
Czuję się głęboko poruszona tym czego doświadczyłam. Wierszyna uczy dzieci polskiego, tańców ludowych, na miarę swoich możliwości organizuje Wigilię, celebruje Dzień Matki, święta narodowe. To wszystko mimo braku lub ograniczonego dostępu do wielu, podstawowych „narzędzi”. Sam Dom Polski wzbudził niekończącą się falę wspomnień. Dopiero tak daleko od kraju przypomniałam sobie dzieła Mickiewicza, Kochanowskiego, Szymborskiej czy Miłosza, przeglądając godzinami zgromadzone tu książki, podręczniki, albumy, atlasy, płyty. Wspólnie z dziećmi obejrzałam na dużym ekranie „W Pustyni i w Puszczy”, tłumacząc im niektóre dialogi i wyjaśniając, że akcja nie toczy się w Polsce tylko w Afryce. Nie, nie wzruszyłam się, tylko oczy mi się trochę spociły.
O 5.20 mam transport do Irkucka, moją ulubioną maszrutką. Może przyjedzie Przynajmniej wiem co mnie czeka i jestem zdrowa. Tłuste plastry słoniny na jeszcze ciepłym chlebie (kolejny demon pokonany) wraz z czosnkiem, nalewką cytrynowo-imbirową i miodem postawiły mnie na nogi. Będę mogła zaryzykować kąpiel w Bajkale !
Ps. Początek podróży a ja już mam swoją pierwszą misję społeczną. Pomocna dłoń niewiele kosztuje a Wierszyna jej potrzebuje. Aby przez kolejne lata wzruszała swą polskością, odwiedzających ją Polaków.
Statystyki odwiedzin strony (dane Google Analytics)
Unikalni użytkownicy:
Wszystkie wyświetlenia strony: