To już niebawem. Wracam do Polski. Wybitnie ciekawy był to rok, pełen pozytywnych niespodzianek, zachwytów, ale też oczywiście – dołów, szoków kulturowych i tęsknot. Łzy popłyną po obu stronach – zostawiam mały kawałek siebie w tym miejscu, ale chyba jeszcze piękniejsze i mocniejsze będą łzy szczęścia, gdy pojawię się na lotnisku Chopina…Dziś sobie przysiadłam, żeby zastanowić się, co mi „ta cała” Gruzja dała, czy dobrze wykorzystałam ten czas pod kątem rozwoju osobistego, jak się zmieniłam i czy się zmieniłam, które struny zostały poruszone, a które naruszone.
po pierwsze – adaptacja do warunków! nauczyłam się przezwyciężać cywilizacyjne niedostatki (i żyć z nimi!); Gruzja sprząta, powoli, ale sprząta, ceruje, remontuje, odkurza zgodnie z duchem wspinania się na wyższy szczebelek rozwoju cywilizacyjnego (tylko jakoś tych przeklętych śmieci „nie wynosi”, śmietnik jest wszędzie – do jasnej cholery, zrób coś z tym w końcu, Gruzjo!), nie mniej jednak pucowanie to, jak wiadomo, proces długotrwały – stąd, okazjonalne przypadki ludzkie z tzw. Zachodu (mlekiem i miodem płynącego, albo chociaż płynącego…), którym zachciało się tu żyć (poza stolicą zwłaszcza) muszą bądź co bądź nauczyć się czasami brać prysznic z tzw. wiadra :D, albo nie brać go wcale (mnie się udawało „pozostawać w czystości” haha, mimo jednego incydentu z brakiem wody przez ponad 2 dni); ten brak wody (w Tkibuli np. woda jest wyłączana za dnia i w nocy, oprócz kilku godzin – taki system, nie poradzisz, ale też w dużych miastach jak Rustavi czy Kutaisi zdarzają się nader często wielogodzinne awarie) jest szczególnie uciążliwy w czasie upałów oraz w zimie, w górach, w Gruzji rzadko kiedy napotka się luksus jakim jest centralne ogrzewanie, a jak przyciśnie mrozem (to nie tropiki, przypominam), to jedyna nadzieja w boilerze :D, nadzieja umiera ostatnia…
zrozumiałam, że mimo wielu problemów, może na nieco innym poziomie niż w Gruzji, Polska jest fajna!! ;)))) i że kocham mój kraj, dom, Warszawę, bo to moja ojczyzna, i czuję się z nią cholernie związana, głęboko i na zawsze, jakkolwiek sentymentalnie to brzmi; poza tym Polki wcale nie mają na co narzekać w kwestii gender, przynajmniej małżeństw się już nie kojarzy bez woli samych zainteresowanych, a zawód swata odszedł do lamusa ^^
uczyłam się przepięknego, starożytnego (choć w nowożytnej szacie) języka, który z dużym prawdopodobieństwem nigdy mi się więcej specjalnie nie przyda, nie w tym rzecz jednak; jest coś bardzo budującego w uczeniu się języka dla własnej przyjemności a nie ino z pobudek „korporacyjnych”, biznesowych i innych – „interesownych” nie! czysta, wydestylowana sztuka dla sztuki (uczcie się języków!), niewysłowiona to radość móc się wysłowić w tak trudnym języku, zrozumieć co od ciebie chcą, połapać się w tekście pisanym, czy odpisać na maila w języku „spaghetti”; w tym skomplikowanym i karkołomnym procesie poznałam wspaniałego człowieka, moją niezastąpioną nauczycielkę i przewodnika po meandrach gruzińskiej kultury: Mananę Alavidze; ponadto uczenie sie języka obcego za pośrednictwem innego języka obcego (w tym przypadku – rosyjskiego) stwarza cieplarniane warunki na budowanie refleksu w wielojęzycznym środowisku pracy i egzystowania.
zrozumiałam także (albo raczej upewniłam się), że życie jest zbyt krótkie na to, aby wykonywać pracę, która nudzi, nie przynosi satysfakcji, nie wspominając nawet o wątku cierpiętniczym. NIE WARTO! mimo że specyfika pracy w Gruzji stawiała tamy na przecięciu różnych punktów i procesów, co bywało, przyznaję, bardzo frustrujące, to jednak pokonywanie tych barier, próba ich zinterioryzowania, przyswojenia,dyplomatyczne ekwilibrystyki na wielu poziomach interakcji polsko-gruzińskich dało porządną lekcję życia.
dowiedziałam się dużo o kulturze pracy w organizacji pozarządowej, chociaż raz w życiu poczułam się ambasadorką polskiej kultury, dzięki czemu sama lepiej ją poznałam i głębiej doceniłam.
zrealizowałam pierwszą w Gruzji edycje kultowego już, moim zdaniem, projektu artystycznego „Before I Die”: http://beforeidie.cc/site/tkibuli/; przekonałam się, że zgodnie ze swoim zodiakiem – w organizacji eventów, w spotkaniach i pracy z ludźmi, negocjacjach, burzach mózgów, w ruchu (płynnym) czuję się jak ryba w wodzie.
zaczęłam pisać swojego pierwszego bloga, który najpierw miał być miejscem meldunkowym i albumem na zdjęcia dla rodziny i przyjaciół, lecz, jak się potem okazało zdobył nieoczekiwanie nieco szerszą publikę ;) dziękuję za wszystkie maile i face-to-face słowa aprobaty!!! mam nadzieję że nie raz szczerze się zaśmialiście albo wszystko wam opadlo z zaskoczenia ^^ uwierzyłam, że mogę pisać i mimo drażniącej manii zdań wielokrotnie złożonych – być rozumiana i czytana z zaciekawieniem :D
niestety podupadłam na linii treningowej i dietetycznej – ale wciąż wierzę w zasadę „pamięci mięśniowej” i liczę na nową energię na warszawskich ścieżkach biegowych; jak również na moje glony, które czekają na mnie dzielnie w kuchni na Ochocie :D niech Bóg da im siłę!
kwestia nie do pominięcia – spotkałam się z niewiarygodną, szczerą, ludzką serdecznością; są osoby, o pięknym sercu i otwartym umyśle, dla których będę tutaj wracać…pani fryzjerka z Signaghi, nauczyciel tańca z teatru, pani z jednego z całych dwóch (!) sklepów kosmetycznych w Tkibuli, ukochana rodzina z guest-house’u na Aboviani w Tbilisi…
stałam się próżna, słysząc codziennie po kilka razy jaka to jestem piękna :D :D
poznałam tureckie kosmetyki Golden Rose :)
cyzelowałam właściwą w kontekście nadrzędnego celu katalizowania pozytywnych zmian w dość „odstawionym na boczny tor” mieście postawe – stanowczość, determinacja, asertywność i dążenie do celu, dzięki czemu w konsekwencji…nie stałam się ani trochę bardziej cierpliwa :D
odkryłam, że uczenie ludzi (w moim przypadku – języka angielskiego), jest wcale przyjemną i dającą dużo satysfakcji i pozytywnej energii pracą, czujesz, że to co robisz, zwłaszcza w tak niedowartościowanym na poziomie pojedynczego człowieka kraju, ma sens, przynosi pożytek, realne korzyści, jest po prostu dobre.
uświadomiłam sobie, jak bardzo ważna jest rodzina, i że czas z nią spędzony jest najlepszym prezentem od życia, a tęsknota i nostalgia to nie tylko suche słowa rodem z „Pani Bovary”, lecz fizycznie odczuwalne emocje
nauczyłam się targować – kwestia praktyki ^^
no i oczywiście – dowiedziałam się bardzo dużo o kulturze Gruzji, tej na pokaz i tej troszkę jednak schowanej, zobaczyłam wiele wspaniałych miejsc, pływałam z delfinami, „tymi ręcami” lepiłam ceramikę niczym w „Uwierz w ducha” :D, spałam w średniowiecznej wieży i na dachu 9-piętrowca, wspięłam się na lodowiec, oglądałam NAJPIĘKNIEJSZE gwiazdy, odwiedziłam plantacje herbaty i wiele, wiele innych fantastycznych przygód danych mi było; mam nadzieję, że te „własnonożnie” wydeptane ścieżki, zdobyta wiedza i pasja (aczkolwiek krytyczna) pozwolą mi być dobrym przewodnikiem po Gruzji w przyszłości, profesjonalnie i zupełnie nieprofesjonalnie
podszkoliłam się w gotowaniu i pieczeniu (no ba, w końcu nazwa bloga zobowiązuje!), które to czynności uważam za jeden z przyjemniejszych sposobów spędzania czasu z bliskimi nam ludźmi; mimo braków asortymentowych udało mi się pierwszy raz w życiu samodzielnie przygotować polską (i smaczną!) wigilię – WIDZISZ MAMO?! ;))) i nauczyć sie „dziergać” placki śmierci – chaczapuri, z cudowną sąsiadką.
poznałam fantastycznych ludzi z całego globu, dzięki couchsurfingowi
och, no i nie zliczę litrów wypitego wina – GAUMARDŻOS! NA ZDROWIE! ………….
I tak wiele, wiele jeszcze do odkrycia – po czasie….Dlaczego odrzuciłam ofertę pracy w Portugalii? Bo moje miejsce jest na razie w Warszawie…
Statystyki odwiedzin strony (dane Google Analytics)
Unikalni użytkownicy: 2
Wszystkie wyświetlenia strony: 2
piękny artykuł, ciekawe czy wróciła Pani jeszcze do Gruzji?
Dziękuję Marku, zaiste było to bardzo wzbogacające doświadczenie, puszczenie się (pardon za słowo ;) ) na głęboką wodę, bo jednak chyba wcześniej pomyślałabym że bardziej pasuję na plaże Saint-Tropez i marmury biurowców na Manhattanie :D polecam wszystkim maruderom made in Poland ;)
Sylwio musiało być to wyjątkowe doświadczenie. W Polsce ogólnie dużo się narzeka, na zarobki na warunki i non stop porównuje się do zachodu. Każdy mieszkający w Polsce powinien choć na 2-3 tygodnie wyjechać do innego, mniej rozwiniętego kraju. Wówczas kubeł gorącej wody w publicznej łaźni jest jak najlepsze SPA. Po powrocie zaczyna się doceniać takie rzeczy jak ciepłą bieżącą wodę czy porządny obiad :)