Życie na emigracji cz.1 – Galashiels, Szkocja

0

Czerwona karoca, której żywot dobiegł końca na jednej z autostrad w drodze do Krakowa. Wtedy jeszcze sprawna, intensywnej czerwieni. Siedzimy w środku, przy ulicy Brzechwy, gdy ojciec oznajmił, że nasze życie ma obróci się o 180 stopni – jedzie do Szkocji. Wiadomo za czym wyjeżdża większość: perspektywy na przyszłość lepsze, jak i płaca w funtach a nie złotówkach. My, mamy do niego dojechać. Fajnie – myślę sobie, zagranicą nigdy przecież nie bylem a człowiek świata ciekaw. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że bardzo będę tego żałował… Pisze M+travel

Pada, pada i pada ! Szkocja zdaje się wyznawać zasadę „dzień bez deszczu to dzień stracony”, wiec albo szybko do niego przywykniesz, albo dopadnie Cie depresja. Podoba mi się specyfika tego kraju, jest tu zaledwie kilka dużych miast, cała reszta to około 10 tysięczne miasteczka, oddalone od siebie o kilka kilometrów połączone naprawdę świetnymi drogami, które prowadzą przez zielone wzgórza, które usłane są wypasającymi się owieczkami. Owe wzgórza cieszą oko nie tylko swą intensywną zielenią, czasem są to fioletowe wrzosowiska lub kanarkowe pola rzepaku. Jedno z tych miasteczek stało się mym domem na 4 lata. Nosiło nazwę Galashies. Mieścina położona była w urokliwej dolinie. Brzmi świetnie nieprawdaż? Owszem po dziś dzień uwielbiam tam wracać, by wypocząć, zrestartować swój procesorek, wyciszyć się. Teraz. Wtedy, gdy młody człowiek dojrzewał, wyrwany z głośnej betonowej dżungli w której non stop coś się działo dziczał, czegoś mu brakowało, było zdecydowanie zbyt spokojnie. I tak zaczęły się schody, pierwszym z nich była…

dsc_0178

Szkoła

„My name’s Igor”, „I come from Poland”, ” How’re you?” – tyle człowiek wyniósł po latach nauki w szkole. I tak krytykuję tu polski system nauczania, bowiem z angielskim nigdy nie miałem problemów…w Polsce. Zagranicą pomijając szkocki akcent, do którego nie mogłem się przyzwyczaić sporo rozumiałem, jednak sam nie mogłem z siebie wydukać słowa poza trzema powyższymi zwrotami. Jesteśmy narodem przeintelektualizowanym. Po kiego uczyć się wszystkich czasów, gdy przyjdzie co do czego będziemy, zastanawiali się którego z nich użyć by zachować poprawną formę? W efekcie będziemy się niezręcznie uśmiechali i przytakiwali maskując buraka na twarzy i licząc, że nasz rozmówca się ulotni lub grzecznie go zbyjemy. W szkole, na każdej przerwie, był wokół nas dosłownie tłum osób, byliśmy swego rodzaju atrakcją. W naszym kierunku padały pytania z szybkością wystrzeliwanych naboi do AK47. Tak właśnie było. Czemu? Pojęcia nie mam. W szkole byli przecież inni Polacy, jednak nie cieszyli się taką aprobatą wśród tubylców. Nie wszyscy byli przyjaźnie do nas nastawieni. Nigdy wcześniej się nie biłem. Dnia 3 wylądowałem na dywaniku u dyrektora właśnie za bójkę. Nowe otoczenie, frustracja narastająca spowodowana nieznajomością języka na poziomie komunikatywnym, przejawiła się w agresje gdy jeden z okolicznych uczniów postanowił popisać się przed znajomymi ciskając w moim kierunku żelkami. Balonik wypełniony negatywnymi emocjami w końcu pękł i doszło do spięcia. I od tamtego momentu miałem spokój, ludzie nabrali szacunku. Zostaliśmy rzuceni na głęboką wodę – słowa jednej z nauczycielki na zebraniu. Miała racje. Uczęszczałem do Galashiels Academy było to jakby połączenie części klasy podstawowej, gimnazjum i liceum. Dużym zaskoczeniem było to, że do szkoły chodziłem wyłącznie z reklamówką jedzenia, ewentualnie zeszytami. Wszystkie podręczniki dostawaliśmy w szkole i tam je zostawialiśmy, nie płaciliśmy za nie ani centa. Każdy pamięta ciężkie toboły, które targało się w Polsce, więc było to duże udogodnienie. Kolejnym pozytywnym zaskoczeniem był wybór przedmiotów. Część była podstawowa, do której dobieraliśmy te, które nas zainteresowały, jak np: Home Economics, gdzie raz w tygodniu gotowaliśmy, czy Product Design na którym projektowaliśmy świeczniki by potem je wykonać. Z uwagi na słaby angielski, nie przystępowałem do testów, które należały tam do jednych z ważniejszych, decydujących czy dostaniesz się na uczelnie wyższą czy też nie – zapisywanie 3 słówek dziennie na ręku w celu szybszej nauki języka  pomagało, jednak jak widać nie wystarczająco. Po konsultacji z nauczycielami udałem się do collage’u, który był odpowiednikiem zawodówki. Gdy po świetnej rozmowie kwalifikacyjnej, na kurs trenera personalnego (wtedy nie cieszył się tak wielką popularnością jak dziś) zostałem odrzucony, mimo świetnego zaplecza sportowego. Gdy już przełknąłem gorzką pigułkę porażki, swą przyszłość widziałem w budowlance. ” Założę w przyszłości firmę” – myślałem. Roczny kurs na stolarce na którym mi nie szło, jak i rok na murarza na którym szło mi świetnie, jednak nie dotrwałem. Przytłaczało mnie to miejsce w którym się nie odnajdywałem i wyjechałem do Anglii o czym pisałem tutaj .

dsc_0159-768x512
Byle do wakacji

Na konsoli marnotrawiłem kolejne godziny – szybciej zlatywały mi dni, więc i prędzej zawitam do ukochanej ojczyzny. Gdy człowiek coś straci zaczyna to doceniać. Straciłem możliwość odwiedzania babci by wpaść na kawkę, rodzinnych obiadków, imienin czy innych celebrowanych świąt. Odległość strawiła wiele niegdyś dobrych znajomości a tutejsi rówieśnicy nie za bardzo mi odpowiadali, to nie byli Ci sami, z mojego ukochanego miasta Łodzi. Gdy już zbliżył się ukochany wyjazd do Polski przez 2 tygodnie, które zazwyczaj tam spędzałem wydarzyło się więcej niż przez miesiące spędzone w Szkocji. Wracając byłem zły na cały świat, że znowu muszę tu być. Tęskniłem. Bardzo. Padały groźby, że już więcej tam nie pojadę jak mam się tak zachowywać. Brak zrozumienia.

dsc08245

Nie taka Szkocja zła

Zrozumiałem to dopiero po latach. O ile jest dla mnie zbyt spokojna, o tyle jest idealnym miejscem na urlopowy relaks. Szkocja to przede wszystkim zielone wzgórza, przyroda, dzikość, zamki – niemi świadkowie wielu bitew i uczt, widoczne niemal na każdym kroku, często świetnie zachowane, tylko czekają by zawitać w ich kamienne progi, zapoznać się z ich historią, puścić wodze fantazji. To właśnie w Szkocji stawiałem swe pierwsze kroki jako przyszły, niedoszły piłkarz, stylizujący się na Cristiano Ronaldo, z diamencikiem w uchu i żelowanymi włoskami, żebrzący o swe pierwsze korki, snując obietnice, że zwrócę za nie gdy już będę sławny i bogaty. To tu rozpocząłem swą przygodę z boksem tajskim, który zapoczątkował romans ze sztukami walki, który kontynuowałem jeszcze przez kilka lat i gdyby nie pewne czynniki jak i plan wyruszenia w świat, romansowałbym po dziś dzień tworząc naprawdę fajny związek z którego może by coś było.

Do wszystkiego trzeba dojrzeć. Z perspektywy czasu jestem za to wdzięczny, bo gdyby nie to, nie byłbym pewnie tym kim jestem dziś, a jak wiadomo każda sytuacja w życiu kształtuje nasz charakter. Nie było jednak to łatwe doświadczenie a te jak wiadomo są najbardziej owocne na przyszłość…

M+

Pisze M+travel

dsc08416-768x577


Statystyki odwiedzin strony (dane Google Analytics)

Unikalni użytkownicy:

Wszystkie wyświetlenia strony:


Poprzedni artykułNA MUZYCZNEJ UCZCIE
Następny artykułNad morze czy w góry? Do Florianópolis!
Blogerzy.org
Wpisy redakcyjne.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj