Zakupy po Holendersku

0

 

Holendrzy mają ciekawy sposób na wyprzedaże. Prawie nigdy nie obniżają ceny produktu. Zamiast tego dorzucają w zamian drugi produkt gratis. Jest to bardzo korzystne, pod warunkiem, że akurat masz gotówkę, aby ją zainwestować. To bardzo specyficzne metoda upychania towaru. Idziesz kupić proszek do prania, a wracasz do domu z dwoma. Tu nie ma problemu, bo proszek się nie psuje. No ale przykładowo, po co Ci dwa chleby? Chyba tylko po to, aby ten drugi wysechł w domu. Z reklam telewizyjnych wiem, że najciekawiej wyglądała oferta w sklepie optycznym. Za cenę jednej pary okularów dostajesz, dodatkowo dwie kolejne. Tylko po co Ci trzy pary takich samych patrzydeł. Zanim zepsujesz te pierwsze, to dwie pozostałe będą już niemodne. Tak jest prawie ze wszystkim. Możesz mieć dwie pary takich samych butów albo dwie identyczne piżamy. Jeżeli nie masz brata bliźniaka, to nie widzę w tym sensu.
Prawdopodobnie chodzi o czyszczenie magazynów. Jedną z naczelnych cech Oleandrów jest niesamowite skąpstwo. Szkoci przy Pomarańczowych wręcz szastają pieniędzmi. Ci „Cholerni Kalwiniści” (jak mawia mój Niemiecki znajomy) mało i oszczędnie kupują, więc towar z reguły zalega na magazynach. Natomiast gdy coś pojawia się na promocji, to momentalnie znika z półek. W ten sposób sklepy mogą sterować zwyczajami żywieniowymi swoich klientów. Wystarczy, że drób jest na promocji, to wszyscy kupują kurczaka, a raczej dwa kurczaki (następny gratis). I na dwa dni całą Holandia zajada kotlety drobiowe. Potem wypychamy ze sklepu muszle, bo im się kończy termin ważności – na stołach goszczą owoce morza. Sklepy też są znane z braku rozrzutności. Tu nie jest tak, że gdy na mięsie kończy się data zdatności do spożycia, to trzeba cenę zniżyć. Tu jak coś sprzedają taniej, to znaczy, że termin ważności kończy się dziś wieczorem.
O wszystkich promocjach dowiesz się z gazetek reklamowych. Codziennie różnego rodzaju ulotki w hurtowych ilościach lądują u ciebie w domu. To nie jest tak, że gazetki reklamowe przychodzą raz w tygodniu. Nie, one się pojawiają u Ciebie co godzinę. Ulotkarze uzbrojeni w masę nikomu niepotrzebnej makulatury przemierzają bloki I osiedla – pakując co tylko się da w szpary w drzwiach. Po tygodniu zbierania makulatury można sobie wyłożyć cały pokój kolorowym papierem reklamowym. Ludzie najczęściej nawet nie spoglądają w te gazetki, bo trzeba być oszczędnym, a takie kolorowe ulotki mogą biednych kalwinistów na pokuszenie zwodzić. Do grzechu kupowania nakłaniać. Pakują je w kąt oklejają taśmą I raz na dwa tygodnie wystawiają przed dom do recyklingu. Bo porządek musi być. Ktoś mi kiedyś powiedział, że Holendrzy na zewnątrz udają wyluzowanych, by być jak Brytyjczycy, gdy tymczasem w środku są spięci I uporządkowani jak Niemcy.
Jak ktoś nie ma ochoty kupować w sklepie (wszystkiego po dwa), to może się wybrać na targ. Raz w tygodniu na placu w centrum Eindhoven zjeżdżają się handlarze z całego świata. Przez kilka godzin, mały parking samochodowy zamienia się z ośrodek multikulinarny I multikulturowy. Można kupić frykasy z każdego zakątka świata. Hiszpańskie churros, belgijskie frytki, libańskie falafele czy tureckie coś tam. W powietrzy unosi się wymieszany zapach ryb, przypraw, kwiatów, egzotycznych owoców, tkanin. Nad targowiskiem przelatują mewy I rzucają się na wszystko, co nadaje się do zjedzenia. Co kilka minut zaczyna lać deszcz, (bo w Holandii wiecznie pada) wtedy wszyscy się chowają pod naprędce sklecone namioty I parasole. Deszcz zacina, powiewy wiatru targają tkaninami po całym placu. Handlarze ganiają za swoimi materiałami, krzyczą, wyrywają sobie towar. Na targu panuje prawdziwy chaos. Po kilku minutach deszcz ustaje, wiatr znika, mewy wracają a handlarze od nowa wykładają swoje towary. Na placu znów zaczyna panować miłą międzynarodowa atmosfera. Sprzedawcy nakłaniają do kupowania swoich towarów i nikt Ci na siłę nie wpycha dwóch rzeczy naraz, no chyba że podwójnie zapłacisz.
I jeszcze jedna uwaga. Holendrzy na wszystkie zakupy jeżdżą (a jak!!!) na rowerach. Jest to jedyny słuszny środek transportu. Rowery są objuczone wszelkiego rodzaju sakwami I koszykami, do których przy sprawnym pakowaniu zmieści się zawartość całego wózka sklepowego. A potem jak muły pociągowe pedałują do domów objuczeni dobrem wszelkim, bo przecież wszystkiego kupili po dwa. Co prawda pod sklep można podjechać samochodem, ale trzeba by płacić za parking (w Holandii za wszystko się płaci), a to skąpemu kalwiniście nie przechodzi nawet przez myśl. Ale skoro się weszło między wrony to trzeba krakać tak jak one. No to wio!!! Jadę do sklepu zobaczyć co będzie dziś u mnie na obiad. Ach no I co będzie też jutro.
LEO


Statystyki odwiedzin strony (dane Google Analytics)

Unikalni użytkownicy:

Wszystkie wyświetlenia strony:


Poprzedni artykułSzczi
Następny artykułMałe konie z Archangelos

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj