Brytyjski stosunek do herbaty powinien podlegać jakimś surowym karom; w najlepszym wypadku obowiązkowym sześciogodzinnym kursom Na Temat, z kupą wykresów i bez darmowego bufetu.
Niejeden to raz naszłam na plecy współpracowników pochylone nad moją filiżanką w modry wzorek w biurowej kuchni; plecy mają zwykle oczy w nomen omen spodki i pokazują coś palcami. Nie raz musiałam się tłumaczyć, że to nie marihuana, pozwalająca mi przetrwać kolejny roboczy poniedziałek, ale her-ba-ta. LIŚCIASTA. Tak, tak, tłumaczę cierpliwie, jak dzieciom: herbata w torebkach nie rośnie na półkach w supermarkecie. Herbata to taka roślinka. Taki krzaczek tyciuni, niebożątko takie.
Całe zamieszanie bierze się stąd, że przeciętna herbata w Wielkiej Brytanii składa się z kubka wrzątku z mlekiem, w którym na ułamek sekundy zanurza się kompletnie pozbawioną smaku torebkę taniej herbaty z tesco. Napój w ten sposób powstały jest mętną lurą bez cienia szansy na romans z polskimi kubkami smakowymi.
Uwaga, ważne! Jeśli zamawiając herbatę w kafei wyraźnie nie zaznaczysz, że życzysz sobie czarną, to podadzą ci mleczną lurę jako default. Zostałeś ostrzeżony.
I niech mi nikt nie wspomina o żadnych brytyjskich fajfoklokach, jak np. ten z klasyki pt. 'Jak rozpętałem drugą wojnę światową‘, bo coś takiego nie istnieje; w każdym razie nie w Walii. A pytanie what would you like for tea, dear?, czyli: co życzysz sobie na herbatkę, moja droga? nie oznacza pytania o preferowany rodzaj herbaty (nie jestem pewna, czy statystyczny Brytyjczyk rozróżnia w ogóle rodzaje herbat), ale o popołudniowy posiłek, często traktowany zamiennie z obiadem.
Jedyna rzecz, która się zgadza ze stereotypem to to, że herbata jest dla Brytyjczyków, w tej liczbie tych z Walii, ważna; aczkolwiek ważniejszy jest sam fakt picia, niż to, co się pije. Niezrozumiałe jest to herbaciane barbarzyństwo, które popełniają; ale jako przedstawicielka narodu złożonego w dużej mierze z ogórków kiszonych nie powinnam raczej pierwsza rzucać kamieniem kulturowego potępienia.
Poza tym, oni tu mają jeszcze cream tea, i już tylko z tego jednego powodu jestem skłonna wiele im wybaczyć. Dla tych, który nie wiedzą, cream tea to nie herbata ze śmietaną, jak mogłaby sugerować nazwa, ale herbata uczciwie zaparzona w czajniczku w towarzystwie ciasteczka zwanego scone (najlepiej prosto z pieca); na ciasteczko nakłada się własnoręcznie clotted cream (rodzaj gęstej śmietany u nas nie występujący) i dżemik. Brytyjski klasyk. To lubimy.
Cream Tea do zazdrosnego podziwiania na zdjęciu u góry strony.
Statystyki odwiedzin strony (dane Google Analytics)
Unikalni użytkownicy:
Wszystkie wyświetlenia strony:
Jestem wielkim fanem herbaty jako miniposiłku: scones i clotted cream są wspaniałe (i nieosiągalne gdzie indziej).
A co do lury herbacianej to zapraszam na Węgrzy. W porównaniu do tutejszych szczurów najpodlejsza brytyjska herbata z supermarketu to delicje:)
Za to u mnie (Arabia Saudyjska) rodzajów i gatunków herbaty i kawy mam do wyboru do koloru :)
Ej, ale wyczaiłam ostatnio w Tesco, ze Twinnings wypuścił miniseryjkę herbat liściastych. Może dostali dotacje z Unii, i jest im wszystko jedno, czy się sprzeda.. Będzie się próbować.
ostatnio wpadłem w panikę, bo sainsbury’s wycofał z oferty praktycznie wszystkie gatunki liściastej herbaty (w sumie miał z sześć). na szczęście m&s jeszcze coś tam sprzedaje. w razie kryzysu pozostaje jeszcze internet, ale to chyba nie jest normalne w kraju słynącym z miłości do herbaty?!?