Top 5 moich ulubionych miejsc w RPA

0

RPA jest krajem tak różnorodnym, że trudno mi wybrać tylko kilka miejsc, które lubię najbardziej. Prawda jest też taka, że staram się nie jeździć za często w te same okolice, bo chcę maksymalnie wykorzystać czas mojego pobytu tutaj i jak najwięcej zobaczyć. Poniższa lista to pięć miejsc, które najbardziej przypadły mi do gustu i do których jednak wracam lub chciałabym wrócić! Są one też mniej oczywiste, niż na przykład Kapsztad (który jest niezaprzeczalnie cudowny), Johannesburg (który wciąż odkrywam, bo jest tak fascynujący i nieszablonowy, że potrzeba wielu wizyt, żeby go zobaczyć w całej okazałości), czy Park Narodowy Krugera (za którym nie przepadam, bo jest za duży i zbyt zatłoczony). O moich wybranych pięciu miejscach już pisałam na blogu, więc poniżej wersja skondensowana :-)


Park Narodowy West Coast


Półtorej godziny jazdy samochodem z Kapsztadu na północ wzdłuż wybrzeża znajduje się bardzo malowniczy region zwany West Coast. To przede wszystkim plaże, urocze wioski rybackie, a także typowa dla tej części kontynentu roślinność zwana fynbos. Wiosną oprócz białego piasku, błękitu oceanu i zieleni krzewów dochodzą jeszcze przeróżne barwnie kwitnące kwiaty. Dlaczego lubię ten park? Bo jest w nim niewiele ludzi, bo jest po prostu wspaniałą ucieczką od zgiełku miasta, no i te kolory! Uwielbiam być nad wodą, czuć morską bryzę na twarzy, i spacerować po niemal pustych plażach :-) Co do zakwaterowania, to można zatrzymać się w samym parku, na przykład w uroczych domkach z wyżywieniem własnym (http://www.duinepos.co.za/), choć krótki spacer wśród antylop eland i bontebok zaprowadzi nas do restauracji Geelbeck (http://geelbek.co.za/new/), gdzie w pięknych okolicznościach przyrodniczych i architektonicznych (restauracja mieści się w budynku w stylu Cape Dutch z XVIII wieku) można spróbować południowoafrykańskich specjałów, jak bobotie, stek ze strusia czy ryby i owoce morza, a na deser podelektować się Malva pudding. Byłam, jadłam, i czułam się bardzo szczęśliwa! :-) Można też nocować w jednej w kilku wiosek niedaleko parku, jak Langebaan czy Paternoster, gdzie baza noclegowa jest bardzo dobra. Alternatywą dla większej grupy jest łódka permanentnie zakotwiczona w zatoce. W tej chwili są dwie, na 15 do 22 osób (http://www.sanparks.org/parks/west_coast/tourism/houseboats.php). 


W West Coast byłam dwa razy i na samą myśl ogarnia mnie uczucie błogości :-) Na pewno jeszcze wrócę!


Rezerwat Przyrody De Hoop


Tak, lubię być nad wodą, więc oto kolejne nadmorskie miejsce na liście! De Hoop powalił mnie na kolana. Położony ok. 3 godziny jazdy z Kapsztadu w kierunku wschodnim tym razem, zachwyca nieskazitelną przyrodą. Widoki podobne do irlandzkiego wybrzeża Donegal, tylko temperatura nieco wyższa i pogoda bardziej przewidywalna! ;-) W De Hoop zasięg komórkowy działa słabo, więc najlepiej iść na plażę, pospacerować po wydmach, poobserwować ptaki, a od czerwca do listopada wieloryby, które przypływają tu na rozród… Totalny relaks. Ale dla nastawionych bardziej przygodowo też są atrakcje, jak 55-kilometrowy szlak, którego przejście zajmuje 5 dni. Choć chwilami bywa stromo, to jest to tzw. slack-packing, bo główny bagaż przewożony jest samochodem, więc nie trzeba nie wiadomo ile dźwigać. W De Hoop są również szlaki dla rowerów, również górskich. Co do zakwaterowania, to opcji jest wiele, od kempingu, poprzez rondawel (okrągła chatka kryta strzechą) po bardziej nowoczesne domki gościnne – wszystko z własnym wyżywieniem. Ogólnie De Hoop to przepiękne miejsce, gdzie nie ma tłumów (podczas naszego pobytu spotkaliśmy zaledwie kilka osób), więc dla mnie idealne :-) Więcej informacji na stronie: http://www.capenature.co.za/reserves/de-hoop-nature-reserve/


Park Narodowy Pilanesberg


Mój ulubiony park w RPA, do które jeżdżę mniej więcej dwa razy w roku. Ok. 2,5 godziny jazdy samochodem z Pretorii, dość duży jak na tutejsze standardy (550 km², co daje mu czwarte miejsce w kraju pod względem wielkości), z mnóstwem wszelkiego rodzaju zwierza, w tym Wielką Piątką. I choć przez wiele lat bawołów praktycznie nie widziano, i wielu podejrzewało, że wcale ich tam nie ma (wg zarządu Parku występują tylko w górzystej części, gdzie nie prowadzą trasy samochodowe), to w ostatnich miesiącach pojawia się coraz więcej zdjęć tych zwierząt. Ja Pilanesberg lubię za to, że jest blisko, dużo mniej tłoczno niż w bardzo turystycznym Parku Krugera, oraz bardzo malowniczo. Park znajduje się w kraterze wulkanu, który wybuchł ponad bilion lat temu, a jego nazwa pochodzi od imienia wodza plemienia Tswana – Pilane („berg” to w afrikaans góra). Jest kemping, są namioty typu safari, są też droższe z pokojami gościnnymi – co komu pasuje. Można jeździć po parku samemu, można skorzystać ze zorganizowanego safari z przewodnikiem. Ja w Pilanesbergu zawsze spotykam lwy, więc pewnie dlatego lubię tam wracać ;-)  Na Facebooku jest fajna strona Pilanesberg – Gem in the North West, na której ludzie publikują swoje zdjęcia z parku – stąd wiadomo, że ta bawoły to nie mit! :-)

Wschód słońca na kempingu



Winnice (prowincja Western Cape)


Ach, to południowoafrykańskie wino! Naprawdę, dla miłośników tego trunku ten kraj to raj :-) Bo nie tylko jakość tutejszego wina jest bardzo wysoka, ale ich cena również bardzo przyjemna – za butelkę co najmniej przyzwoitego wina zapłacimy już od 10 zł. Natomiast region zwany Winelands, gdzie znajduje się ogromna większość wszystkich winnic, jest niezwykle malowniczy. Z Kapsztadu do Franschhoek jest 40 minut jazdy, zresztą pod samym Kapsztadem też jest kilka winnic, np. Groot Constantia, najstarsza w RPA. Można do niej dojechać na przykład autobusem turtystycznym City Sightseeing (tylko trzeba kontrolować czas, żeby tam nie utknąć! ;-)). Franschhoek to chyba najbardziej znane miasteczko regionu (obok większego Stellenbosch), i tam na przykład bardzo fajną opcją jest tramwaj winny :-) To naprawdę jest stary tramwaj (jak na zdjęciu poniżej), ale część trasy obsługuje autobus na niego stylizowanu (bo nie ma torów). Za 60 zł mamy możliwość odwiedzenia klikunastu winnic (teraz są dwie linie, półtora roku temu była tylko jedna), a w części z nich degustacja jest już wliczona w cenę biletu. Cóż więcej można powiedzieć – dla smakoszy win oraz entuzjastów bardziej wykwintnej (lecz wciąż w porównaniu z Europą stosunkowo niedrogiej) kuchni region Winelands to niebo na ziemi! 

Piknik w winnicy Vergelegen w Somerset West. Wiele winnic ma w ofercie taką opcję, tu było to naprawdę magiczne doświadczenie, bo stoliki ustawiono w lesie drzew kamforowych.

Parowanie wina z czekoladą! Wspaniałe doznania dla podniebienia :-)


Durban


I na koniec jedno miasto, które mocno zalazło mi za skórę. Durban to dziwne i bardzo ciekawe miejsce. W ostatnich latach przeszedł taką metamorfozę, że jest właściwie nie do poznania. Co tak mi się tu podobało? Przede wszystkim bezpretensjonalność i atmosfera zupełnego luzu. Najlepiej to widać na promenadzie (The Golden Mile) i na plaży, gdzie ludzie o różnych kolorach skóry i wyznaniach spędzają wspólnie czas w zupełnej harmonii. Durban ma największą w Afryce populację mieszkańców pochodzenia azjatyckiego, i większą diasporę osób z indyjskimi korzeniami niż jakiekolwiek inne miasto na świecie (poza samymi Indiami oczywiście). Ich kultura jest tu bardzo widoczna i nie można tu być i nie zjeść curry czy kupić przypraw. Durban to też największy port kontenerowy na całym kontynencie, i drugie po Johannesburgu największe miasto RPA. Jednak rytm życia jest tu zdecydowanie wolniejszy, klimat łagodniejszy (choć latem jest bardzo tropikalnie), a samo miasto zadziwia mieszanką stylów architektonicznych: supernowoczesne budynki, domy jednorodzinne z ogrodami, trochę odrapane bloki, tuż obok styl niemal barokowy, a najbardziej chyba zaskakuje… Art Deco. Ten chaos ma jednak swój nieodparty urok. W Durbanie odbywa się także co roku Międzynarodowy Festiwal Filmowy, na którym miałam przyjemność być w ubiegłym roku. Bardzo dużo filmów z całego świata (ponad 200, w tym „Timbuktu”, nominowany do Oskara obok „Idy” i pokazywany w Polsce na Festiwalu Filmów Afrykańskich Afrykamera), dobra organizacja i śmiesznie niskie ceny biletów (a niektóre pokazy były darmowe i również w plenerze) – może uda mi się w tym roku znów pojechać! :-)

Stadion im. Mosesa Mabhidy zbudowany na piłkarskie mistrzostwa świata w 2010 roku. Można wjechać kolejką na dach i podziwiać panoramę miasta, można też skoczyć na bungee z platformy umieszczonej w środku konstrukcji!

Źródło: http://www.uia2014durban.org/durban/must_see_sights/durban_city_hall.htm
Tu można kupić kardamon, kumin, gotową mieszankę curry, albo… walizkę :-D

Źródło: http://www.alexisdiack.com/life/an-iconic-art-deco-building-in-durban/

 


Statystyki odwiedzin strony (dane Google Analytics)

Unikalni użytkownicy:

Wszystkie wyświetlenia strony:


Poprzedni artykułJEZIORO ANNECY, JAKIEGO NIE ZNAŁAM…
Następny artykułKościoły, kaplice i kapliczki Madery
Marianna in Africa
Spędziłam prawie 4 lata w RPA, od ponad roku mieszkam w Rwandzie. Na blogu piszę głównie o tym właśnie kraju, ale także o moich podróżach po innych państwach Afryki. Zapraszam do czytania i pozdrawiam serdecznie! Marianna :-)

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj