Nepal Nagarkot średni temat

1

Nagarkot – wioska leżąca 32km na wschód od Kathmandu w dystrykcie Bhaktapur w strefie Bagmati, położona na wysokości 2195m n.p.m. – jest uważana za najbardziej malownicze miejsce w okolicy. Znana jest z pięknego widoku na Himalaje o wschodzie słońca, w tym na Mount Everest i inne ośnieżone szczyty wschodniego Nepalu. Jest miejscem, gdzie turyści z całego świata mogą podziwiać grzbiety masywu Langtang.

Przewiń.

Powyższe wersy kopnąłem z pierwszej strony, jaka wyświetliła mi się po wpisaniu Nagarkot. Ta miejscówka jest dosyć popularna ze względu na to, że leży rzut beretem od lotniska w Kathmandu. Z Polski ponad siedem tysięcy kilometrów, więc jak już się jest w Nepalu, to warto wjechać na górę i podziwiać widoki. (Really?)

Miałem przyjemność przebywać w tych pięknych okolicach przez pięć dni. Na szczęście w okolicach, a nie w samej wiosce. W ciągu tych kilku dni raz, o świcie, ukazały mi się ośnieżone szczyty wschodniego Nepalu.

Widok był naprawdę piękny. Później, kiedy postanowiłem podjechać nieco bliżej samych gór, uświadomiłem sobie, że oglądanie ich z Nagrkot jest jak lizanie lodów przez zaparowaną szybę.

Sama wioska jednak, trzeba przyznać, robi wrażenie. Dziewięć hoteli, dwanaście sklepów monopolowych i wysypisko śmieci. Aha, boisko do nogi.

Nagarkot to jest tak naprawdę smutne miejsce. I ja też byłem smutny, jaki jestem głupi, że myślałem, że te zdjęcia z neta są prawdziwe. Teraz tak myślę, że nie wiem, co ja sobie wyobrażałem, że oni tam wszyscy lewitują w radosnym kółku różańcowym? Naczytałem się internetów. To zwykła wioska, która może nawet kiedyś malowała trawę na zielono na przyjazd turysty z lepszym aparatem. Teraz, może po tym trzęsieniu ziemi, pół okolicy chodzi nachlane od samego rana, drugie pół siedzi w kurzu i pluje sobie pod nogi. Trzecie pół siedzi w sklepikach „wszystko za cztery zeta” i czeka na turystę, którego można wydoić tak, żeby już nigdy tam nie chciał wrócić.

Nie było jak zapić smutku po pierwszym szoku, bowiem średnia cena zakurzonego, różowego wina z nakrętką to piętnaście dolarów. Na szczęście.

Zachód Słońca, który można podziwiać z miejscowego pagóra widokowego psuje nieco dwupiętrowa chata sołtysa, która nie chce stanąć inaczej, niż na linii ognia.

Zdaję sobie sprawę, że nie jest to text optymistyczny i nie będę go rozciągał. Nie ma ten wpis na celu barykadowania bram Nagarkot i zatrzaskiwania przed nosem waszej percepcji. Mieszkańcy skutecznie zrobili to za mnie.

Mieszkańcy, którzy zdają się żyć w marazmie jakimś, z którego po pijaku nie sposób się wydostać. Całe to miejsce mogłoby wyglądać zupełnie przyzwoicie, gdyby nie całe wywrotki plastikowych butelek i opakowań po czipsach, marsach i jeszcze więcej butelek. Gdyby nie to, że jeżeli syfu się nie sprząta, a jedynie się do niego dokłada, to on jakoś sam nie znika. I to jeszcze, że w tym krajobrazie ma się do turysty pretensje, że nie chce zapłacić dziesięciu dolarów za zeszyt w kratkę i pięciu za długopis. Bo przecież po to on ten turysta jest, żeby robić za idiotę.

Ale, ale. Jest też pozytywny bohater tego odcinka. To człowiek ze zdjęcia ze świeczką.

Do jego „baru” wszedłem z premedytacją. Jako jedyny nie był oblepiony banerami z informacją, że ma najlepsze mo:mo w kraju. Stał sobie skromnie przed kioskiem i oddychał wieczornym smogiem. Wydawało się nawet, że nie ma do mnie pretensji, że jestem biały.

Zobacz najnowsze wpisy Blogerów Ze Świata

U tego pana stołowali się lokalsi, a to jest zasadniczo najważniejszym wykładnikiem. Jeżeli jesteś zbyt czysty, żeby wchodzić do takich spelun, to jesteś skazany na zaplutą zupę miejscowego biznesmena, który założył restaurację z dancingiem, żeby dorobić się na kwitnącej turystyce. Jeżeli łagodnie wepchniesz się w tę ciemność, to zjesz sobie zajebiste żarcie za taką cenę, że przykro ci będzie nie zostawić napiwku.

W środku było ciemno, bo w tym kraju prądu jest tyle, co empatii w Polsce. Stąd miły gest właściciela z tą świeczką. Wcześniej próbowałem jeść na zewnątrz, ale trafił mnie głodny pies. Psów tam się błąka pierdylion i generalnie są miłe. Ten był jakiś większy i chciał mnie zagryźć razem z moim chow mein. Przeszedłem do środka za namową menadżningu restauracji.

Lokal polecam z całego serca. Jeśli jechać do Nagarkot, to tylko po to, żeby zjeść u tego miłego człowieka. Mistrz.

Po nic innego tam jechać nie warto. Spocisz się tylko w autobusie, wysiądziesz, rozejrzysz się i ręce ci opadną. Tyle w temacie najbardziej malowniczego miejsca w okolicy.

Zobacz najnowsze wpisy Blogerów Ze Świata

Zobacz więcej wpisów tego autora

Zobacz blog autora


Statystyki odwiedzin strony (dane Google Analytics)

Unikalni użytkownicy:

Wszystkie wyświetlenia strony:


Poprzedni artykułTłusty czwartek po „rusku”
Następny artykułSAKRALNY SPACER PO HAWANIE
Blogerzy.org
Wpisy redakcyjne.

1 KOMENTARZ

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj