O „świętej” Makrynie z Wilna słów kilka

0
„Słysząc że głos jej nożami przenikał, Gdy swe bolesne męki powiadała, Szedłem nie przeto abym ran dotykał, Ani rozdrażniał zranionego ciała, Ani świadectwo wydawał o ranach: Ale był wierny jak syn na kolanach” — tak się zaczyna dziś już nieco zapomniany poemat Juliusza Słowackiego „Rozmowa z Matką Makryną Mieczysławską”. Bohaterka poematu — Makryna Mieczysławska — pojawiła się 10 września 1845 roku w Paryżu w środowisku emigracji polskiej związanej z ks. Adamem Czartoryskim z listami polecającymi od gen. Dezyderego Chłapowskiego, arcybiskupa poznańsko-gnieźnieńskiego Leona Przyłuskiego oraz ks. Jana Koźmiana. W listach przedstawiono ją jako ofiarę rosyjskich prześladowań unitów, którzy po tzw. synodzie zjednoczeniowym w Połocku w roku 1839 nie chcieli przejść na prawosławie, a arcybiskup Przyłuski prosił ks. Aleksandra Jełowickiego o uzyskanie dla niej audiencji u papieża. W Paryżu przedstawiała się początkowo jako matka Irena Makryna Mieczysławska, następnie przestała wymieniać pierwsze imię. Opowiadała, że jako przełożona klasztoru bazylianek w Mińsku była narażona na szczególne szykany ze strony władz rosyjskich i demonicznego biskupa prawosławnego Józefa Siemaszki, który osobiście uczestniczył w katowaniu mniszek, bił je po twarzy, wybijał zęby, pozwalał rosyjskim żołnierzom je gwałcić. Wśród antyrosyjsko nastawionej emigracji polskiej powitana została jako święta męczennica. O Makrynie rozpisywały się nie tylko gazety polskojęzyczne, lecz także pisma francuskie, belgijskie, a nawet gazety angielskie. Jedyny problem polegał na tym, że Makryna Mieczysławska w rzeczywistości nazywała się Irena Wińcz z Wilna, była wdową po oficerze rosyjskim, z pochodzenia Żydówką, która po śmierci męża, w wieku nomen omen 60 lat, stała się gwiazdą jednej z największych mistyfikacji w historii Polski. Zresztą mistyfikację tę wykrył dopiero niemal sto lat później ks. Jan Urban.

Według jednej relacji pracowała podobno jako świecka kucharka dla chorych w klasztorze bernardynek w Wilnie. Tam zetknęła się z bazyliankami ze zlikwidowanego w 1834 roku klasztoru w Mińsku i dowiedziała się o próbach zmuszenia ich do przejścia na prawosławie. Według innego świadectwa była zatrudnioną w klasztorze bazylianek w Mińsku świecką szafarką, która zaczęła fałszywie podawać się za prześladowaną bazyliankę. W kronice klasztoru wileńskiego ks. Jan Urban odkrył podobno zapis, że Wińczowa grała rolę Makryny „…na namowę obywatelstwa.” Wskazywałoby to na zorganizowany spisek. Niewiadomo jednak czy dopisek nie jest późniejszej daty i nie powstał z inspiracji władz rosyjskich, które od samego początku historii Makryny uważali ją za spisek Polaków i katolików przeciwko caratowi i prawosławiu. Jedno jest pewne — nigdy nie była w zakonie. Wpadła w ręce carskiej policji, ale uciekła z konwoju do rodzinnego Lubcza, gdzie miała być sądzona za podszywanie się pod zakonnicę, i dotarła lasami, pieszo, do pruskiego Poznania.

Przedstawiła się jako Makryna Mieczysławska, ksieni bazylianek, czyli przełożona greckokatolickiego klasztoru żeńskiego. W Poznaniu opowiada, że z siostrami była torturowana przez Rosjan, bo odmówiły przejścia na prawosławie. Były głodzone, katowane rózgami na śmierć, „czernice”, czyli prawosławne mniszki, okładały je kijami, a biskup pięścią łamał nosy. Uciekła po siedmiu latach męczarni, gdy straże spiły się na imieninach popa. Na dodatek jej ciało, pełne ran, blizn, śladów po torturach, świadczyło o prawdzie opowieści. W archiwach jest dokument z obdukcji lekarskiej poświadczający liczne okaleczenia. Te blizny i rany pochodziły najpewniej z rąk męża Ireny Wińczowej, który ją katował przez całe życie. Według innej wersji — została pobita przez żandarma podczas zatrzymania.

 

Wielka Gra Adama Czartoryskiego

Biskup obawiając się, że policja pruska w ramach współpracy z Rosjanami aresztuje przeoryszę i odeśle do zaboru rosyjskiego, wysyła ją do Paryża, gdzie po powstaniu listopadowym osiadła emigracyjna elita intelektualna i polityczna, działały polskie gazety, drukarnie. Makryna robi na emigrantach piorunujące wrażenie. Opowiada o kraju, w którym nie byli od kilkunastu lat. Przedstawia się jako potomkini znacznego rodu. Początkowo nikt nie zwraca uwagi na to, że ciągle się myli w swoich relacjach, brakuje jej dobrych manier i ogłady towarzyskiej, jej polszczyzna zaś jest językiem potocznym, pełnym ludowych naleciałości — tak typowych dla Ziemi Wileńskiej — z języków litewskiego, białoruskiego i rosyjskiego. Nie umiała czytać ksiąg zapisanych cyrilicą, co w przypadku kseni uniatów było niemożliwe. Nie miała pojęcia o geografii połowy miejsc, na które się powoływała. Nie zgadzały się podawane liczby, daty, miejsca. Np. mówiła, że urodziła się na zamku w Stokliszkach, ale w Stokliszkach nigdy nie było zamku, a i zawsze były majątkiem państwowym, nie mogły więc być „siedzibą rodową” nieznanego ani polskim, ani rosyjskim genealogom rodu Mieczysławskich.

Liderem Wielkiej Emigracji był książę Adam Czartoryski. Prowadził politykę międzynarodową, próbował sprzymierzyć się z sułtanem tureckim przeciw Rosji, naciskał na rządy Francji i Anglii. A do Rzymu na audiencję wybiera się właśnie car Mikołaj I. Czartoryski upatrzył w matce Makrynie świetny materiał do rozgrywki przeciwko cesarzowi rosyjskiemu. Niech papież Grzegorz XVI, który potępił powstanie listopadowe, usłyszy, co dzieje się z jego poddanymi, grekokatolikami, na terenie Rosji, z którą współpracuje!

Już 20 września 1845 roku związany z ks. Czartoryskim „Trzeci Maj” zamieszcza artykuł o przybyciu zakonnicy, która stała na czele żeńskiego klasztoru gdzieś „w okolicach  Kowna”, zajmującego się opieką nad ubogimi, wdowami i sierotami. Działalność ta nie spodobała się prawosławnemu biskupowi wileńskiemu i litewskiemu Józefowi Siemaszce, a ponieważ mniszki odmawiały konwersji na prawosławie, zostały uwięzione w żeńskim klasztorze prawosławnym kilkadziesiąt mil od Witebska. Tymczasem tego samego dnia francuskie pismo katolickie „L’Ami de la religion”, powtarzając relacje o prawosławnych barbarzyńcach, nazwało Makrynę Mieczysławską już bazylianką z klasztoru w Mińsku, który został zlikwidowany na rozkaz biskupa Józefa Siemaszki.

Dalszych szczegółów dostarczyły kilka dni później emigracyjne gazety „Dziennik Narodowy” i „Demokrata Polski”. Wedlug nich mniszki wywieziono do prawosławnego klasztoru, gdzie zostały zakute w kajdany i były zmuszane do upokarzających prac przy budowie pałacu biskupiego w Połocku, gdzie 14 mniszek zginęło w wypadkach. Były regularnie chłostane, w czym osobisty udział brał Józef Siemaszko, ze szczególnym upodobaniem dręczący właśnie przełożoną, rosyjscy żołnierze na rozkaz biskupa gwałcili je i okaleczali: „Puszczono na zakonnice bandę rozjuszonych, pijanych żołdaków, którzy nie mogąc na broniących się zaspokoić swych zwierzęcych chuci, do wściekłości oporem doprowadzeni, podrapali je, pokaleczyli, pogryźli uszy i nosy, oczy powyłupywali.”  Nie zabrakło, oczywiście, przykładów heroizmu. Uderzona w twarz przez biskupa Mieczysławska miała podnieść z ziemi jeden z dziewięciu wybitych zębów i pokazując go oprawcy krzyknąć: „Tyloma orderami cię car udekorował, zawieś i ten ząb, będzie on twoją największa ozdobą!”.  Ostatnią grupę zakonnic, które przetrwały tortury, zesłano do Tobolska. To stamtąd, korzystając z pijaństwa miejscowego biskupa i jego służby, według tych relacji miała zbiec Makryna Mieczysławska.

 

Rosjanie nie mając argumentów czepiają się szczegółów

Po doniesieniach z Paryża w jednej z gazet warszawskich ukazał się anonimowy list, że to oszustka, ale na emigracji uznano to za rosyjską prowokację. Tym bardziej że zaraz pojawił się w prasie emigracyjnej inny list, że autor pamięta, jak 30 lat temu jadł pierniczki wypiekane przez matkę Makrynę w klasztorze bazylianek w Mińsku.

Opowiadania Ireny Wińczowej wywołały napady wściekłości u cesarza Rosji Mikołaja I, który akurat dążył do normalizacji stosunków z Watykanem. Rosjanie próbowali podważyć te historie, ale tradycyjnie nikt im nie uwierzył, a poza tym robili to szczególnie nieudolnie. Zresztą najbardziej zaniepokoiło ich w opowiadaniach Mieczysławskiej, że biskup Siemaszko wydawał rozkazy wojskowym, skazywał mniszki na kary cielestne i wykorzystywal zakonnice do budowania swojego palacu. Gdyby mówiła prawdę oznaczałoby to, że biskup złamał prawo rosyjskie — tylko władze cywilne mialy bowiem takie uprawnienia w Rosji. Cesarz zażądał wyjaśnień od biskupa a otrzymawszy zaprzeczenie nakazał zbadać sprawę. Wyniki tych badań upubliczniono licząc na rychłe zamknięcie sprawy. Makryna nie mogła być ksienią bazylianek w omawianym okresie w Mińsku, gdyż w podawanych prze nią latach klasztor był już zamknięty. Poza tym Makryna było imieniem przedostatniej przełożonej bazylianek nie w Mińsku, tylko w Połocku, ale i ta nie miała na nazwisko Mieczysławska.

Ks. Czartoryski odpowiadając redakcji „Journal de Debat”, który przedrukował rosyjskie dementi napisał, że „Rosjanie nie mając argumentów czepiają się szczegółów”, zaś we francuskich kręgach politycznych notę rosyjską wręcz uznano za… potwierdzenie słów „kseni” Makryny. Bardziej krytyczni czytelnicy wątpili, co prawda, w niektóre drastyczne szczegóły zeznań rzekomej bazylianki, nie kwestionując jednak prawdziwości całej historii, a priori uznając, że w Rosji możliwy byłby każdy akt antykatolickiego barbarzyństwa.

 

Makryna błogosławi zamiast papieża

Makryna tymczasem miała Paryż u stóp. Ba, całą Francję! W październiku 1845 roku Mieczysławska udała się razem z ks. Jełowieckim do Rzymu. Prasa francuska opisująca jej podróż pełna jest witających ją tłumów, nawróceń i cudownych zjawisk z uzdrowieniami włącznie. Histeryczni wielbiciele zasypywali ją listami z prośbami o modlitwę, rozrywali jej szaty na talizmany. Zapanowała histeria jakiej nie wywołał w Europie chyba żaden Polak ani przedtem, ani potem. 5 listopada 1845 roku uzyskała audiencję u papieża Grzegorza XVI, któremu również opowiedziała o siedmioletnich cierpieniach bazylianek. Papież nie mógł wyjść ze zdziwienia słuchając opowieści Makryny: „Jak to możliwe by tyle one wycierpiały w ciągu siedmiu lat a do mnie ani nikogo nie doszła wieść o tym? Byłoby wspaniale, gdyby car spotkał się w moich pokojach z ofiarą swoich prześladowań!” Audiencja u papieża na długo zapadła w pamięć osobom towarzyszącym. Szczególnie, że jej końcówka była niezwykła. Makryna wyszła z Grzegorzem XVI na balkon i zanim hierarcha się zorientował zaczęła … błogosławić zebrane tłumy zamiast niego!

Na życzenie papieża ks. Aleksander Jełowiecki spisał relację Makryny, która po raz kolejny w szczegółach różniła się od przedstawianych wcześniej w prasie. Np. jako absolutnie niewiarygodny wypadł z niej wątek zesłania na Syberię i ucieczki z niego. Po zakończeniu prac nad dokumentowaniem opowieści domniemanej bazylianki papież spotkał się z nią jeszcze raz 5 grudnia 1845 roku. Osiem dni później papież spotkał się z cesarzem rosyjskim Mikołajem I, lecz wbrew oczekiwaniom polskiej emigracji w czasie ich rozmowy nie została poruszona sprawa Makryny Mieczysławskiej. Niepowodzeniem zakończyły się również późniejsze starania polskiej emigracji o szerokie upublicznienie przez Kościół jej spisanych zeznań, chociaż niektórzy biskupi francuscy wspomnieli o nich w listach pasterskich, zaś na łamach francuskiej prasy ukazała się ich
streszczona wersja.

Makryna Mieczysławska przebywa tymczasem w Rzymie, w klasztorze Trinità dei Monti, otoczona powszechną czcią i szacunkiem. Czyni cuda, przepowiada przyszłość. Wśród Polaków urasta do rangi symbolu. Odwiedzały ją tłumy – wybitne postaci i zwykli emigranci – z prośbą o błogosławieństwo. Zygmunt Krasiński zdobył jej autograf i wysłał swej kochance jako talizman, który ma chronić od złego. Cyprian Kamil Norwid napisał, że trzech najważniejszych Polaków to przyszły król Polski Adam Czartoryski, wieszcz Mickiewicz  i święta Makryna. Odwiedził ją Adam Mickiewicz, który przyjechał na audiencję do Piusa IX. I ona namówiła go do porzucenia Towiańskiego! Pod wpływem Makryny Mickiewicz się nawet wyspowiadał nielubianemu ks. Aleksandrowi Jełowieckiemu. Jesienią 1846 roku jej sława jeszcze wzrosła, gdy przypisano jej uzdrowienie francuskiego misjonarza ks. Blanpin, który odzyskał stracony po chorobie głos po wspólnej modlitwie z nią. Także zakonnice, u których mieszkała, zaświadczały o jej szczerej pobożności, chociaż zbiegli z Rosji księża-unici zauważali, iż całkowicie nie zna się na obrządku grekokatolickim. 20 października 1846 Makrynę Mieczysławską osobiście odwiedził nowy papież Pius IX, zaś 4 listopada Makryna dostąpiła osobistej audiencji u niego w Watykanie.

 

Niewykluczone, że trzeba będzie sprawę całą przykryć

W tym czasie pojawiła się koncepcja, by utworzyć pod jej kierownictwem klasztor bazylianek. Liczono początkowo, że do przełożonej dołączą zakonnice, które miały razem z nią zbiec z zesłania. Przez kilka miesięcy czekano na nie, ale gdy się nie pojawiły uznano je za zaginione. Zresztą jako kandydatki do nowicjatu zgłaszały się liczne ubogie polskie emigrantki, zaś księżna Zofia Odescalchi z Branickich zakupiła dla nich porzucony klasztor i kościół św. Euzebiusza w Rzymie.

Makryna Mieczysławska była do końca życia przełożoną nowego klasztoru. Ale coraz częściej dostrzegano u niej brak wyższej kultury duchowej czy bezkrytyczne uznawanie własnych snów i przywidzeń za objawienia boskie. Poza tym prorokuje coraz ochotniej, a proroctwa się nie spełniają. Jeszcze poważniejszym problemem był nieudolny sposób kierowania przez nią klasztorem i brutalność wobec sióstr, dochodziły skargi zakonnic na złe ich traktowanie łącznie z pobiciami. Już w 1850 roku ksiądz Haube pisał, że kardynałowie i nowy papież, Pius IX, byli kompletnie rozczarowani co do Makryny do tego stopnia, że odsunęli ją od kierowania klasztorem.

Wikłała się w coraz bardziej bezsensowne intrygi mieszające w kołach polskiej emigracji, zraziła do siebie rodaków o demokratycznych przekonaniach wyrażanymi publicznie poglądami, iż „Bóg tak chce, by szlachta zawsze rozkazywała, a chłop żeby słuchał” i stopniowo utraciła cały kredyt zaufania, jakim ją początkowo obdarzono. W pewnym momencie ks. Czartoryski zauważył, iż „niewykluczone, że trzeba będzie sprawę całą przykryć”. I przykryto. Tak dokładnie, że dopiero w latach 20. XX wieku wyszła na jaw, gdy ksiądz Jan Urban, jezuita, przygotowując tekst o prześladowaniach unitów, którzy w XIX w. nie chcieli przejść na prawosławie, trafił na historię Makryny. Sprawdził jej opowieść i okazało się, że była zmyślona. Klasztor bazylianek w Mińsku został faktycznie — jak podawali Rosjanie — skasowany w 1834 roku, zaś jego ostatnią przełożoną była Prakseda Lewszecka, którą razem z ostatnimi siostrami skierowano do dawnego klasztoru karmelitów w Miadziole. W 1844 roku klasztor miadziolski, wobec braku perspektyw na przekształcenie w ośrodek prawosławny, został również zlikwidowany, a Praksedzie Lewszeckiej i pięciu innym zakonnicom pozwolono na zamieszkanie przy rodzinach. Makryna Mieczysławska nie była jednak jedną z tych zakonnic, a opisywane przez nią tortury zastosowane wobec mniszek nie miały miejsca. Jedyne przypadki znęcania się nad mińskimi unitkami przypadają na lata 1840-1843, gdy przebywały one w Miadziole, ale Józef Siemaszko nie brał w nich żadnego bezpośredniego udziału.

Makryna Mieczysławska zmarła 11 lutego 1869 roku, mając około 85 lat (najczęściej jako rok swego yurodzenia podawala 1784), w swoim klasztorze. Wg oficjalnej wersji in odore sanctitatis, nieoficjalnie jednak mówi się, że w ostatnich latach Makryna znajdowała się na krawędzi szaleństwa, ciągle zmieniała spowiedników, wydawało się jej, iż widzi dookoła siebie duchy piekielne. Jej śmierć przeszła praktycznie bez echa. I Watykan, i polska emigracja mieli wówczas już inne zmartwienia na głowie. Jej grób w 1873 uległ zniszczeniu podczas przebudowy miasta, gdy zburzono również cały kompleks klasztorny.

Wpis powstał na podstawie: Jerzy Łukaszewski, Na tropach męczennicy, stuioopinii.pl; Jerzy Lukaszewski, Makryna Mieczysławska (ok. 1785 – 1869), interia.pl; Jacek Tomczuk, Święta oszustka Wielkiej Emigracji, newsweek.pl; Makryna Mieczysławska i przedziwna kopia przedziwnego obrazu, norwidiana.blogspot.com; Makryna Mieczysławska, achtunghistoria.blogspot.com; Константин НИКОЛАЕВ, Восточный обря, www.blagogon.ru; pl.wikipedia.org

Podziękowania dla Michała Rudnickiego za zwrócenie uwagi na tę fascynującą historię


Statystyki odwiedzin strony (dane Google Analytics)

Unikalni użytkownicy:

Wszystkie wyświetlenia strony:


Poprzedni artykułTbilisi : najciekawsze pomniki gruzińskiej stolicy
Następny artykułŚwiąteczny spacer po Bahnhofstrasse Zürich.
Aleksander Vile Radczenko
Aleksander Vile Radczenko (ur. 15 sierpnia 1975 w Wilnie) – litewski prawnik, podróżnik, pisarz i dziennikarz polskiego pochodzenia, działacz mniejszości polskiej, b. redaktor naczelny "Gazety Wileńskiej", autor blogu "Inna Wileńszczyzna jest możliwa": http://rojsty.blox.pl

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj