Wietnam mapa zwiedzania skojarzenia

0

Pierwsze skojarzenia z Wietnamem? Z tych nieturystycznych to pewnie wojna. Z kulinarnych zupy pho. Garderobianie to pewnie kapelusze a motoryzacyjnie skuter. A podróżniczo? Mogą być tarasy ryżowe w Sapa, zatłoczony Saigon lub Hanoi, piękne plaże na Phu Quoc albo zatoka Ha Long. Sam miałem podobne odczucia i wstydzić się tu nie ma czego. Człowiek kraju nie zna więc myśli o tym co tam gdzieś w głowie się kołacze. Ale te wszystkie turystyczne tzw. must see są często celem ogromnej ilości ludzi odwiedzających Wietnam. Oczywiście można wykupić miejsce i podczas jednej lub kilku wycieczek to wszystko zobaczyć. Problemem jest tylko to, ze jedynymi wietnamczykami jakich zobaczymy to będą kierowcy busów i operatorzy łodzi. Tylko czy o to chodzi ? A gdyby tak te wszystkie must see i okoliczne atrakcje zobaczyć trochę od kuchni i z lekko niedomkniętych drzwi ? Żeby być niby w mega turystycznej atrakcji, widzieć zasadniczo to samo, a być jednak samemu. Pomyśleć łatwo, zrobić trudniej. Zatem do rzeczy. Odwiedzamy zatokę Bai Tu Long – czyli mniejszą, ale równie urokliwą siostrę najbardziej znanej zatoki Ha Long.

W hostelu w Hanoi w którym mieszkałem wspólnie z recepcjonistką rozpracowaliśmy szczegółowy plan trasy i zajęło nam to dobrą godzinę. Po wcześniejszym godzinnym tłumaczeniu dlaczego chce tam sam a nie z grupą turystów. Opcji jest kilka ale i tak najszybsza zajmuje cały dzień. Pierwszą rzeczą to transfer z Hanoi w okolice miasta Ha Long. Oczywiście można się podpiąć pod organizowaną wycieczkę i tą trasę pokonać klimatyzowanym busem za kilka dolarów, ale też można inaczej:

POCIĄG

  • opcja długotrwała

Z centrum miasta musimy się dostać na przedmieścia na dworzec kolejowy Yen Vien. Autobusy nr 10 oraz 54. Mając jednak na uwadze, że pociąg startuje o godzinie 4:55 rano pozostaje jedynie taxi. Trasa to około 140 km w jedną stronę i nasz dzielny pociąg potrzebuje na to 7h20min. Nie ma leżanek ani nawet tzw soft seat. Pozostają twarde drewniane ławki w cenie 70 000 vnd (3.5$) w jedną stronę. Szanse na spotkanie innych turystów w pociągu są praktycznie żadne, ale za to są sami sprzedawcy owoców, warzyw, ziół itp. W części towarowej pociągu są nawet hamaki. W drogę powrotną startujemy o 13:40 by w Hanoi zameldować się o 21.17. Oczywiście na przedmieściach miasta.

  • opcja krótkotrwała

Do Ha Long można też szybkim pociągiem. Z Hanoi do Haiphong około 200 000 vnd (10$). Dalej do Ha Long trzeba już taxi bądź busy

BUS

  • Z centrum (tzw. old quarter można wykorzystać Ubera (90 000 vnd, 4.5$ warto w kilka osób) do stacji autobusowej Ben Xe My Dinh i stamtąd lokalnym busem jedziemy w kierunki zatoki. Z centrum, z okolic Long Bien jedzie również autobus do dworca Ben Xe My Dinh aczkolwiek sprawa jest pokomplikowana bo on gdzieś tam dojeżdża i zaraz zawraca – poza tym trzeba stanąć na właściwej drodze i w dobrym kierunku. A tam tych dróg jest ze 4 i parking pośrodku. Szukanie może być męczące, aczkolwiek możliwe. Dla uparto wytrwałych. Koszt byłby około 9000 vnd. Koszt busa z My Dinh do Ha Long to około 80 000 vnd (4$). Kupno opcji busa turystycznego też jak najbardziej możliwe – zabiorą nas z hotelu i zawiozą gdzie potrzeba.

Wszystko fajnie ale jak dalej, wszak to zaledwie łatwiejsza część trasy. A plan jest by dostać się na wyspę Quan Lan przecież. Opcji też jest kilka.

  1. Z Hanoi (Ben Xe My Dinh) bierzemy busa i kupujemy bilet do Ha Long. W kasach biletowych panie są przekonane, że jak chcemy i mówimy do Ha Long to dla nich oznacza turystyczną bazę czyli Bai Chai. Należy wyraźnie zaznaczyć, że chcemy do Ha Long a nawet dalej do Cam Pha. Zapłaciwszy 80 000 vnd (Cam Pha 100 000 vnd) i przetrwawszy 4h w busie w końcu wylądujemy w Ha Long. Oczywiście wyrzucą nas przy drodze a nie na dworcu – ale wszędzie blisko więc dalej można pieszo.W mieście kierujemy się w stronę przystani Hon Gai i kupujemy bilet na speedboat na wyspę Quan Lan (200 000 vnd dla turystów i 160 000 vnd dla wietnamczyków). Start o 8.00 i 14.00. Powrót z wyspy o 7.00.Trasa 1h. Ja skorzystałem z tej opcji bo jest zdecydowanie najszybsza spośród tzw „zrób to sam” Lądujemy na południowej części wyspy Quan Lan. Droga powrotna – z Hon Gai ja skorzystałem z taxówki do Bai Chai na dworzec i stamtąd bus do Hanoi – 60 000 vnd (bilety kupujemy w busie – warto znać cenę i im to wykazać, bo „białym” rzadko wydają resztę z powiedzmy danych 100 000). Można z Hon Gai przejść na główną drogę i tam łapać busa – będzie taniej o kosz taxówki.
  2.   Z Hanoi kupujemy busa do Cam Pha (100 000 vnd) albo najlepiej do Cua Ong. Należy wspomnieć obsłudze gdzie się jedzie i wysadzą na skrzyżowaniu koło marketu. Tam łapiemy taxówkę do odległego o 12km Cai Rong (nie ma autobusów) Z miasteczka są również łodzie na Quan Lan o 8.15 i 13.15. Koszt 160 000 vnd.
  3. jak wyżej z tym że z Van Don łodzią do Minh Chau. Łodzie 7:15 i 13:15 (ceny nie znam). Wówczas dostaniemy się na północną część wyspy Quan Lan (przystań Minh Chau)

Ja osobiście wybrałem opcję nr 1 (czarną) – wydała mi się najszybsza spośród tych wszystkich i nie wymagała kilkukrotnego przesiadania się i znajdywania nowych opcji połączeń. Już pomijam to, że szukanie połączeń jak spadnie deszcz czy nagle się ochłodzi też do najprzyjemniejszych nie należy. W sezonie zdecydowanie kombinowałbym z opcją dostania się do Cai Rong i stamtąd w dalszą drogę. Z centrum (mieszkałem w okolicach Long Bien – old quarter) z zaprzyjaźniona parą z Kanady zamówiliśmy Ubera by dostać się na dworzec My Dinh. Kosztował 90 000 i uznaliśmy że w trójkę nie jest to zła cena i będzie zdecydowanie szybciej niż bus który notabene nie wiadomo z której strony ulicy odjeżdżał. Jak na trasę 9km cena wydała nam się OK – 4.5$ na 3 osoby. Na samym dworcu klasyka – wiadomo jak się sprawy mają i na co uważać, ale po raz kolejny nam przypomniano o kieszonkowcach, naciągaczach, lewych sprzedawcach biletów i całej maści pomocników co to nam chętnie pomogą bo akurat nasza kasa biletowa jest zamknięta. Mnogość różnych kas różnych przewoźników – należy dokładnie wybrać sobie opcję dojazdu i porównać cenę z czasem przejazdu. Bo czasem może wyjść tak, że zaoszczędzimy przysłowiowe 3zł a zamiast 4h będziemy jechali 6h. Z zakupionym biletem udajemy się do autobusu i w drogę. O zakupy na drogę nie ma co się martwić – sporo obwoźnych sprzedawców wszystkiego, po drodze przystanki na jedzenie. Zdeterminowani zdołają w autobusie kupić koc, pościel tudzież firanki. Wielkie głośniki, subwoofery, kolorowe ledy, wielkie ekrany – to chyba standard w wietnamskich busach, należy się przyzwyczaić. Częstokroć jeśli nie mają w zanadrzu jakiegoś ckliwego filmu bądź teledysków to puszczają takie popularne w latach 90-tych „z ukrytej kamery” – autobus ryczy śmiechem całą drogę. Poza tym wietnamczycy są mocno towarzyscy, zawsze można porozmawiać i pośmiać się. Zdarzyło mi się z jednym panem przegadać całą godzinę, on po wietnamsku, ja po polsku i uśmialiśmy się po pachy. Zdecydowanie w autobusie może być wesoło.

Autobus zatrzymuje się w miejscowości Chai Bai (to centrum turystyczne dla zatoki Ha Long), ale należy pojechać dalej i wysiąść za mostem w docelowym Ha Long. Z przystanku który jest zlokalizowany przy jednej z głównych dróg do przystani można śmiało dojść na piechotę (niecałe 2km). Blisko nie jest, ale nie jest to niemożliwe. Łódź na Quan Lan startuje o 8 rano – warto być wcześniej by zakupić bilet, wpisać się do zeszytu itp. Sama przystań nie jest spektakularna i jest nieco ukryta – wystarczy główną drogą iść w kierunku pagody Chua Long Tien i przy niej skręcić w lewo. Drogą dochodzimy do końca i jesteśmy na przystani. Ulicznego jedzenia tam mnóstwo, ze śniadaniem nie ma najmniejszego kłopotu. Rano kasa może być nieczynna, należy cierpliwie czekać na panią kasjerkę. Jak wszystko otworzy, przebierze się i zrobi kawę wówczas nas obsłuży. Na wyspie, sprawa oczywista operujemy gotówką. Bankomaty jeśli są mogą mieć albo dzień wolny, albo nie mieć środków albo najzwyczajniej w świecie odrzucić naszą kartę z bliżej nieznanych powodów. Jakakolwiek waluta akceptowana, najchętniej widziane dongi wietnamskie. Godzina rejsu mija bardzo szybko, szczególnie, że przez całą drogę możemy podziwiać spektakularne widoki. Mnóstwo niewielkich strzelistych wysepek dodatkowo poza sezonem w mocno mglistym i klimatycznym wydaniu. Może wszystkiego nie widać, bo zaledwie jedną czy dwie najbliższe, ale fotograficznie jest bajkowo. Wylądowałem na południowej części wyspy skąd od razu chciałem się dostać gdzieś do centrum miasteczka. Z przystani tuk tukiem dotarłem do centrum wskazując nazwę hotelu która była najłatwiejsza do wymówienia. I tak nie zamierzałem tam nocować, ale łatwiej wymówić „Paloma Hotel” niż „Knah San Hai Huyen”. W rzeczonej Palomie cena mnie nieco zmroziła – krzyknęli coś około 1 500 000 vnd co daje jakieś 300 zł – no kurde, tego się nie spodziewałem. Krótki spacer i znalazłem za 250 000 vnd co było ceną zdecydowanie akceptowalną, ponadto młodzieniec zarządzający tym wszystkim posługiwał się językiem angielskim co ułatwiło wiele rzeczy. Papierologię załatwiliśmy expresowo i jeszcze przed prysznicem zamówiłem skuter (automat 150 000 vnd+40 000 paliwo, manual 100 000 vnd [DROGO]), wieczorny obiadek i powrotny transfer na przystań. Wymieniliśmy uprzejmości i był strasznie zdziwiony co ja robię na wyspie.

Turystów nie ma, jest poza głównym sezonem a ja przyjechałem. Nie mógł zrozumieć, ze to własnie główny powód mojej wizyty. Tak samo jak nie mógł pojąc gdy pokazałem zdjęcia Wrocławia zrobione w lutym. No super – mówi, miasto ładne ale drzewa macie chore. Dlaczego nie mają liści ? Po dłuższym zastanowieniu zdecydowanie przyznałem mu rację – drzewa powinny mieć liście cały rok, byłoby o niebo lepiej 🙂 Odebrawszy wskazówki odnośnie trasy wyruszyłem na objazd wyspy, by nie tracić cennego czasu. O ile w mieście informacja typu „na głównej po 500m skręcasz w lewo za znakiem na plażę”, tak w terenie już nie była taka oczywista i zamiast na plaży pojawiłem się w kopalni. Kierując się zdrowym rozsądkiem założyłem, że skoro droga ma prowadzic w stronę plaży to wcześniej czy później na piach trafić muszę. I faktycznie trafiłem… Miny kierowców ciężarówek mówiły wszystko, pośmialiśmy się z odwiedzin turysty w kopalni i pognałem dalej. Wyrzucając oczywiście z głowy porady mojego gospodarza i zdałem się na własną intuicję i orientacje przy pomocy google maps. Wyspa ma zaledwie 22km długości i prowadzi tam jedna droga z kilkoma odnogami, więc zgubić się nie sposób. Jest pusto. Czasami wręcz ekstremalnie pusto bo człowiek jedzie, jedzie i nie ma nikogo. W pobliżu wiosek pojawiają się jakieś pojedyncze skutery, czasem pośrodku niczego stoi budynek z barem i obowiązkowym karaoke – poza tym nic. Plaże wprost genialne, można zejść na nie z głównej drogi (nie ma ścieżki), nie są zabudowane hotelami, promenadami. Kompletnie nic – morze, lazur wody, szeroka biała plaża i mgła. Dużo mgły. Tyle, że aby zobaczyć gdzie zaczyna się linia brzegowa musiałem zejść na plażę. Na wyspie nie ma ruchu samochodowego, jedynie pojawiają się ciężarówki wożące rzeczy z kamieniołomów czy na budowy. Poza tym skutery i tuk tuki jako lokalne taxówki. W związku z tym całkiem przyjemnie się podróżuje, choć trzeba zwracać uwagę na piasek na drodze, szczególnie w miejscach wzmożonego ruchu ciężarówek. Bywa zdradliwy i można się dość szybko wyłożyć. Nie przytrafiło mi się nic takiego na szczęście, ale powiedziano mi że to się zdarza. Droga na północny kraniec wyspy jest znakomita i kończy się na przystani Minh Chau skąd płyną łodzie do Van Don. Miejsce takie, że ma się wrażenie jakby dojechało się na koniec globusa.

Żadnej kasy biletowej, budki, zupełnie nic. Wszelkie formalności załatwia się na łodzi jeśli przypłynie. A ta pojawia się dwa razy dziennie – oficjalna teoretyczna wersja. Praktyka może się różnić. Z kolei droga na południe zasadniczo kończy się tuż za przystanią Quan Lan (czyli na 22km trasę z północy na południe asfalt kończy nam się na 15km). Pozostałe 6km na południe w kierunku Bai Got albo jest w budowie albo nigdy nie powstało. Co zasadniczo nie dziwi, bo zdarzyło mi się jechać mostem który na żadnej mapie nie występował jak i jechać drogą która na mapie była jedną z głównych, a w rzeczywistości była dopiero budowana. Mimo tego, że jedzie się drogą które nie istnieje, jest mnóstwo kamieni, błota to jest niezwykle malownicza. Po prawej stronie co chwila cudne zatoczki, bardzo ładne widoki i naprawdę miło się jedzie. Samo Bai Got jest takim samym końcem globusa jak Minh Chau na północy – praktycznie nie ma nic. I to jest w sumie najlepsze w tym wszystkim. Czasami mijamy ludzi pracujących podczas odpływu czy przejeżdżające ciężarówki – wszyscy niezwykle mili nawet jeśli ma to polegać na wymienieniu ze sobą dwóch zdań, każde w swoim języku. W sezonie wyspa na pewno jest wspaniałą odskocznią od zatłoczonego Ha Long – znakomite plaże i wypoczynek. Turystów jak na lekarstwo. Warto na kilka dni. Czasem jeśli ktoś wykupi 2 czy 3 dniowy rejs po Ha Long to jest czasem opcja noclegu na Quan Lan – ale z tego co wybadałem to wygląda to mniej więcej tak, że cumujemy na wyspie wieczorem, kwaterują nas w hotelu, robimy spacerek po mieście i rano znów na łódź. Z taką opcją przynajmniej ja się spotkałem, bo wieczorem natknąłem się na taką wycieczkę w tej właśnie opcji. Poza sezonem jest po prostu klimatycznie – chmury, mgły, deszcz i pustki. Znakomicie odpocząłem po kilku dniach w hałaśliwym Hanoi.

Poza sezonem na dłużej niż na 2 noclegi tam chyba nie warto. No chyba żeby jeszcze oblecieć inne wyspy dookoła albo zafundować sobie rejsik. Tylko rejsik jak jest mgła ? W sezonie zdecydowanie tak.

Standardowo niedospany (jak to na urlopie) o 6:20 rano zwlekłem się by dostać się na łódkę o 7. Gospodarz podrzucił na przystań (20 000 vnd) i o czasie wgramoliłem się na pokład. Z nadzieją, że pogoda się ciut poprawia zająłem sobie dobre miejsce pod zdjęcia, zabezpieczyłem plecak, powyciągałem foto klamoty i o 6:56 zorientowałem się, że nie mam paszportu. No tak, przecież za nocleg zapłaciłem przy meldunku, a paszportu nie zabrałem.. Z obłędem w oczach w sekundę odwiązałem dobytek wyskoczyłem na przystań i starałem się dogadać cóż to mnie się stało strasznego. Dobrze, że poprzedniego wieczora sfotografowałem neon mojego hotelu – mocno nieszczególne zdjęcie, ale zupełnie przypadkowo mi uratowało 4 litery. Jak to na wyspie, ktoś tam kogoś znał, ktoś miał numer telefonu i zadzwoniono 🙂 Gospodarz uradowany wjechał na swoim rozklekotanym skuterze na przystań niczym Kubica na metę wyścigu. W ręku dzierżył przepustkę na dalszą podróż. I beztrosko stwierdził, że przecież bym wrócił to wtedy ma już dla mnie gotowy pokój.. Ciężko nie przyznać mu racji. Pośmialiśmy się, uściskali i w drogę.


oczywiście dużo więcej, inaczej, różnorodniej i obficiej w zdjęcia na stronie i społecznościach. Zapraszamy do odwiedzin https://www.facebook.com/kusiewbusie/


Statystyki odwiedzin strony (dane Google Analytics)

Unikalni użytkownicy:

Wszystkie wyświetlenia strony:


Poprzedni artykułLUIGI PALMA DI CESNOLA – ARCHEOLOG CZY PRZEMYTNIK?
Następny artykułDarmowe muzea w Dublinie
Marcin Gabruk
Ani blogier, ani zawodowy fotograf, a tym bardziej podróżnik. Ot człowiek który czasem gdzieś wyjedzie i zawsze ma przy sobie aparat. Co sfotografuje to spisze. A odwiedza ludzi i miejsca o których większość już zapomina. więcej: www sitondeck.pl

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj