Walka o raj Borneo

2

O malezyjskiej części Borneo zwykło się mówić, że to ostoja prawdziwej przyrody, kompletna dzicz. Tylko teraz to taka dzicz zurbanizowana, z autostradą pośrodku. Przebierańcy z dzikich plemion w dżinsach i „rajbanach” sprzedają plastikowe postarzane maski Iban. Internet dociera tam nawet gdzie człowiekowi ciężko. A za wszystko i wszędzie zapłacisz plastikową kartą. Ostoja dziewiczej przyrody zadeptana przez kolorowe klapki i krótkie gatki ? Czy może wystarczy tylko chcieć tą dzikość znaleźć… ? I odkryć ..

Bako National Park

Wielu z nas zapewne w młodości zaczytywało się w książkach Alfreda Szklarskiego i podziwiało młodego Tomka Wilmowskiego podróżującego po całym świecie, po miejscach najbardziej dzikich czy niedostępnych i marzyło by kiedyś też żyć w taki sposób. Niedostępne plemiona, wspaniałe krajobrazy, przygody – tego wszystkiego zazdrościliśmy i zapewne marzyliśmy, by choć na chwilę stać się takim właśnie Tomkiem. Części z nas się udało, część prawdopodobnie próbuje nadal a dla części marzenia te pozostały jedynie wspomnieniami z dzieciństwa i przegrały z pracą, rodziną czy karierą. Co nam obecnie pozostało z tego co tak barwnie w książkach zostało opisane ? Czy tak to wyglądało naprawdę ? Czy te wszystkie miejsca wciąż choć po części są takie dzikie i nieskażone współczesną cywilizacją ?

Bako National Park

Gdzie uciekli łowcy głów .. ?

Papua Nowa Gwinea, Amazonka czy choćby Borneo przez wielu mogą być uważane za ostoję tej dzikiej przyrody. Czy tak jest naprawdę ? Sprawdźmy zatem. Lądując w mieście Kuching na wschodnim Borneo z okien samolotu po horyzont rozpościerały się połacie zielonej dżungli, na lotnisku uderzył w nas duszny, wilgotny skwar, więc teoretycznie można się spodziewać, że uda się odnaleźć czy choćby zobaczyć tę prawdziwą przysłowiową dzikość. Teoretycznie. Trzecia największa wyspa na świecie, porośnięta tropikalnym lasem deszczowym z bagnistym wybrzeżem, górzystym interiorem i niedostępnym lasem mangrowym wydaje się być wyspą mocno odizolowaną i wciąż niedostępną. Wnętrze jest opanowane przez plemiona łowców głów, rzeki są pełne krokodyli a dżungla nieprzebyta i pełna wielu endemicznych gatunków które mogą zrobić mocną krzywdę potencjalnym intruzom. Tak było niestety kiedyś. Tak mogło wyglądać Borneo 100 i więcej lat temu.

W 1950 roku zalesienie wyspy wynosiło prawie 90% ale już 35 lat później to było tylko 73.7%. Jak podaje WWF w 2005 roku ten wskaźnik kształtował się na poziomie 50.4% a prognozy na 2020 rok są zatrważające i wynoszą zaledwie 32.6%. Wydaje się, że 32% to wciąż dużo, niemniej należy pamiętać, że Borneo jest ponad 2 razy większe od Polski i ponad 7 razy od Islandii – to mniej więcej tak jakby w Polsce pozostawiono naturalny drzewostan jedynie w zachodniopomorskiem. Niestety fakty są faktami i pomimo tego, że wiele organizacji rządowych czy pozarządowych się w temat ochrony tego co pozostało bardzo mocno angażuje to degradacja postępuje nadal.  Czy człowiek wygra z przyrodą ? Oby nie… Jesienią docierały do nas przerażające informacje o potężnych pożarach na Borneo czy Sumatrze. Plantatorzy z farm palm olejowych wypalali tysiące hektarów ziemi pod kolejne uprawy, natura nie poradziła sobie z tym i pożary objęły niespotykaną do tej pory powierzchnię zarówno farm jak i pierwotnego lasu. Niemal codziennie docierały zdjęcia ratowanych z pożaru małych orangutanów, które nie miały już gdzie uciekać. I do tej pory nie mają. Zarówno ich życie jak i egzystencja ponad setki endemicznych gatunków jest w tym momencie bardzo zagrożone. Ich potencjalne domostwa są zajmowane przez człowieka. Zabierane, przygotowywane do robienia kolejnych biznesów. Osuszane są naturalne torfowiska tylko po to by pojawiło się miejsce na kolejne uprawy. Ta dżungla którą wydawało nam się oglądać z okien samolotu była niczym innym jak jedynie wielką plantacją plantacją powstałą w miejsce lasu deszczowego. Czy takie Borneo widział Tomek Wilmowski i czy ktokolwiek chce by za 30 lat nie pozostało z tego już zupełnie nic. Z pewnością nie.

Ostatnie dzikie miejsca

Światełkiem w tunelu jest człowiek, może nie ten sam co karczuje lasy pod swój biznes, ale jednak człowiek. Na szczęście powstaje wiele parków narodowych czy rezerwatów dzikiej przyrody. Powstają sankutuaria dla osieroconych i wyzwolonych z ludzkiej niewoli małp, gdzie mogą w naturalnym środowisku rozmnażać się i normalnie funkcjonować. Taka namiastka dżungli, na szczęście nie ogrodzona metalowym płotem. Park Narodowy Bako jest najstarszym aczkolwiek najmniejszym takim miejscem na Borneo. Założony w 1957 roku jest ostoją dla wielu endemicznych gatunków zwierząt występujących jedynie na Borneo – nosaczy, lutungów, waranów czy ponad 150 gatunków ptaków. Szereg wytyczonych po parku tras prowadzi przez 25 systemów wegetacji w 7 różnych ekosystemach i daje to przekrój przez praktycznie każdą strefę roślinności z jaką na Borneo możemy się spotkać. Każdy taki ekosystem to swoisty mikrokosmos – wystarczy choćby na chwilę się pochylić by zaobserwować jak w każdym miejscu toczy się zupełnie inne życie. Na pniach drzew wyrastają kwiaty czy owoce, przesycona wodą gleba roi się od ślimaków, wilgotność i zaduch sprzyja rozwojowi grzybów, wszystko porasta mech i olbrzymie drzewa które są schronieniem i pożywieniem dla wielu gatunków małp czy ptaków – znajdujemy tu wszystko, należy jedynie na chwilę przystanąć i dać się dżungli nam zaprezentować.

Bako National Park

Warto zadbać o takie miejsca jak choćby Bako, bo zostało ich już niewiele. Co gorsze, wszystko wskazuje na to, że wkrótce większość pierwotnej dżungli może zostać zniszczona pod uprawy – szkoda tylko że cele biznesowe człowieka stoją ponad troską o los zwierząt brutalnie wyganianych z własnego domu. Las sobie ze wszystkim poradzi, robi to przecież od milionów lat – ale jeśli degradacja będzie postępować dalej w takim tempie to niestety człowiek może tą walkę wygrać. 

Bombą w rybę ..

Nie tylko zresztą dżungla na tym wszystkim cierpi – życie podwodne jest w zdecydowanie gorszym położeniu. Silne zanieczyszczenie wód, zakwaszenie, urbanizacja, zabudowa wybrzeża i małych wysepek oraz niekontrolowany połów ryb codziennie niszczą wodny ekosystem. Szacunki mówią, że ponad 1/5 raf koralowych na świecie została juz bezpowrotnie zniszczona. To co się tworzyło setki tysiące lat przetrwało w niezmienionym stanie aż do czasów II wojny światowej. Nie przeszkodziły katastrofy naturalne, cyklony, trzęsienia ziemi czy silny wulkanizm – częściowo zniszczone rafy zdołały się odbudować. Przełomem była II wojna światowa i działania wojenne prowadzone na Pacyfiku oraz późniejszy wzrost populacji i urbanizacji. Szybki wzrost populacji, rozwijająca się turystyka oraz wykorzystywanie przez człowieka korali czy grabieżczy połów ryb spowodował problem który po dziś dzień nie został rozwiązany ani skutecznie zatrzymany. Największym zagrożeniem dla raf, podobnie jak i dżungli jest dziś człowiek. Do tej pory na wodach Pacyfiku jedną z najskuteczniejszych metod połowu ryb jest tzw blast fishing – ładunki wybuchowe wrzucane są bezpośrednio do wody. Można sobie jedynie wyobrazić jakie sieją spustoszenie w ekosystemie.

Domowej produkcji bomba kosztująca około 4 zł i w jednej sekundzie zabija tysiące ryb, a rafę koralową zmienia w martwe rumowisko. Niestety mieliśmy okazję na własne oczy przekonać się jak wygląda taka rafa po tej metodzie połowu ryb. Na szczęście też, mieliśmy okazję poznać ludzi dla których los morskiego ekosystemu nie jest obojętny i dzielnie walczą by tak zniszczoną rafę odbudowywać. Prof Steve Oakley, biolog morski na niewielkiej wyspie Pom Pom, 35 km od wybrzeży Borneo utworzył centrum odbudowy i ochrony rafy TRACC – Tropical Research and Conservation Centre.

Nocne polowanie na żółwice

TRACC to organizacja zajmujaca sie odbudową rafy która prowadzi swoje działania zarównia na lądzie jak i pod wodą. Działania w wodzie i na lądzie są z sobą nierozerwalnie połączone. Nie można skupić sie jedynie na morzu ignorując to co dzieje sie na plaży i lądzie. Na wyspie o średnicy jednego kilometra jedno wynika z drugiego. Dbałość o ląd przekłada sie na stan rafy. Oprócz konserwacji rafy, działania na wyspie koncentrują się na ochronie żółwi. Na Pom Pom pojawiają się  żółwie szylkretowe i zielone. Od mniej wiecej marca/kwietnia zaczyna sie okres lęgowy, w którym żółwie przypływają do wybrzeży wyspy, a po zmroku wychodzą na plażę by złożyc jaja. W warunkach naturalnych, nie liczac czlowieka te stworzenia nie mają wrogów, żadne z wyspiarskich  zwierząt nie stanowi zagrożenia. Samica sklada ok 100-150 jaj, do wczesniej wykopanej na ok. metr jamy. Po zakopaniu jaj wraca do morza. Za okolo 2 miesiace małe stworzenia rozpoczynają swoja pierwszą i najważniejszą wyprawę życia – do morza. Pojawia sie pytanie, co zatem robi TRACC? Gdzie tu jego rola? Odpowiedzią jest obecna sytuacja ekologiczna i działania człowieka. By samica mogla złożyć jaja, musi wykopać dół  (kopie przednimi płetwami). Czasem zajamuje jej to pół godziny, czasem więcej. Jama wykopywana jest w dogodnym miejscu, nieco głębiej na plaży, na styku terenu piaszczstego i terenów zadrzewionych. Już samo wyjscie z morza zajmuje żółwicy sporo czasu. Pamiętajmy że to zwierzęta morskie, na lądzie ich ciężar i budowa skutecznie utrudniaja swobodne poruszanie się, nie mówiąc o ciężkiej pracy, jaką jest kopanie jamy. Na przeszkodzie stoją także korzenie przybrzeżnych roślin, gałęzie i liście drzew, naniesione przez morze, kamienie czy fragmenty korali. Składanie jaj to również ogromny wysiłek. Problem pojawia się, gdy samica oprócz niedogodności samej przyrody, walczy dodatkowo ze śmieciami na jakie natrafia na brzegu. Pozostałości sprzętu elektronicznego, plastikowe krzesełka, niezliczona ilość butelek, szmaty, buty, szkło, to tylko nieliczna grupa odpadów z jakimi zwierzę musi się zmierzyć. Wielokrotnie widzieliśmy żółwice rezygnujące i wybierajace inne miejsce – właśnie z powodu śmieci pozostawionych przez ludzi. Podczas jednego z wieczorów jakie zwyczajowo spędzalismy w obozie wyszliśmy na „nocny patrol”. To spacer dookoła wyspy w grupie 4-6 osób w poszukiwaniu śladów żółwi. Gdy samica pojawia sie na brzegu by złożyć jaja, a patrol ją odnajdzie, nie jest odstępowana do czasu, gdy nie zakończy skladania jaj, lub nie wróci do wody. Złożone jaja są zbierane i przekazywane do inkubatorow ( jeden z najlepszych resortow na Pom Pom ma na swoim terenie inlubatory i tzw. hatchery, w których jaja trzymane są do czasu wylęgu). Gdy nadejdzie pora, przenoszone są do wylęgarni gdzie ich stan kontrolowany jest niemal codziennie. Po okresie ok. 2 miesięcy, gdy maluchy zaczynają pchać się na swiat, wypuszczane są w tym miejscu z którego zostały „zebrane”. Wypuszczaniu „miotu”   towarzyszy niesamowite napięcie i emocje. Niemal wszyscy mieszkańcy wyspy chcą towarzyszyć maluchom podczas ich najważniejszej drogi życia. Co by było gdyby nikt nie pilnowal plaży i nie dbał o bezpieczeństwo zwierząt? Zaczynając od czystości plaży, kończąc na samej opiece nad samicami i jajami, bez zaangażowania wolontariuszy i ekipy TRACC zanieczyszczenia byłyby tak duże, że samice prawdopodobnie miałyby ogromny problem by znaleźć miejsce na złożenie jaj. Te zwierzęta miejsce wybierają bardzo długo i skrupulatnie. Zdarza się że żółwica  kopie nawet kilka jam. Czasem, przez brak odpowiedniego spokoju i komfortu, nawet pomimo włożonego wysiłku w przygotowanie miejsca, wraca do morza. Te którym udałoby się przetrwać, prawdopodobnie miałyby minimalne  szanse na przeżycie. Z racji samej specyfiki rozmnażania żółwi i zagrożeń naturalnych, jak również  zanieczyszczenia środowiska, żółwie szylkretowe i zielone są gatunkami skrajnie zagrożonymi wyginięciem. Co roku, wracają na te same wyspy by złożyć jaja. Dla nich, cykl życia jest taki sam od setek lat.

Rum przyjacielem koralowców

Niestety ekspansja człowieka i zanieczyszczenia, powodują że tracą miejsca do których instynkt każe im wracać. Plądrujemy ziemię, anektując każdy skrawek, jakoś dziwnie będąc w przekonaniu, że nam się należy. Dzięki takim ludziom i organizacjom jak TRACC jest nadzieja że nie będziemy ostatnim pokoleniem które widziało te majestatyczne i piękne stworzenia na wolności. Jednym z kluczowych zadań TRACC jest konserwacja rafy. Działania podejmowane w tym zakresie są wielopłaszczyznowe i wieloetapowe. Gdy kilka lat temu zaczynano prace, Pom Pom był wyspą z doszczętnie zniszczoną rafą. Nie było ryb, korali a co za tym idzie niezbędnych ogniw rozbudowanego łańcucha pokarmowego. Był jedynie rumosz skalny i czysta woda – wszystko zniszczone przez wybuchowy połów ryb. Podjęto wówczas próbę by tę sytuację zmienić i rozpoczęły się prace nad odbudową rafy i morskiego życia. By móc mówić o skutecznej odbudowie, należy zwrócić uwagę na zależności panujące w tym wyjątkowym ekosystemie. Rafa to skompilowany i bardzo rozbudowany sytem zależności zwierząt od roślin a jednocześnie roślin od zwierząt. Nie można jednoznacznie określić co jest ważniejsze, gdyż jest to symbioza w której jeden organizm nie może żyć bez drugiego.

Można założyć ze podstawą jest koral. Od niego wszystko się zaczyna. Koralowce to występujące jedynie w morzu skałotwórcze parzydełkowce o postaci polipa. Żyją w koloniach, na niewielkich głębokościach. Anthozoa ( koralowiec) to z greki w wolnym tłumaczeniu  kwiatozwierz. Gdy patrzy sie na nie pod wodą – piekne i barwne niczym kwiat, a jednak nie do końca nim będące. Dają schronienie, dostarczają pożywienia. To dzięki nim powstaje rafa. Ich wyhodowanie i dalsze rozsiedlanie jest początkiem żmudnego procesu odbudowy rafy i jej późniejszej konserwacji. Gdy na dnie jest ich niewiele lub wcale, obudowę tego ekosystemu można porównać do tworzenia ogrodu, mając na początku jedynie więdnącego iglaka i kilka sadzonek bratków. Na czym więc polega odbudowa rafy? TRACC prowadzi kilka podwodnych projektów. W zależności od miejsca stosuje się różne typy działań: budowa tzw. rafy butelkowej  oraz stelarzowej. Do budowy rafy butelkowej używane są szklane butelki po wszelakich trunkach które po opróżnieniu są dokładnie czyszczone ze wszystkich etykiet, następnie w przygotowanych formach o blokowym kształcie,  zalewane betonem. Budowane sa różne konstrukcje w zależności od przeznaczenia. Inne dla korali, inne jako schroniska dla małych rybek czy krabów. Takie konstrukcje umieszczane są na podwodnych zboczach wyspy. Na szczycie każdego z nich, ręcznie sadzone są korale. Powoli rozrastają się one pomiędzy butelkami, z czasem zawłaszczając i porastając cały blok. Rafy szkietelowe, powstają przy użyciu m.in. skrzynek po napojach gazowanych czy plastikowych krzeseł!! Dzięki takiemu rozwiązaniu korale mogą się rozrastać, ponieważ  odsuwane od podłoża, po jakimś czasie na swoistych stelażach tworzą niesamowite trójwymiarowe konstrukcje, do których bardzo chętnie przypływa wiele gatunków ryb.

Większość z nich jest przyciągana możliwością schronienia w licznych zakamarkach, dzięki czemu mogą ukryć się przed drapieżcą, odpocząć, może nawet złożyć jaja. Inne znajdują tam pożywienie. Tak oto zaczyna tworzyć się łańcuch pokarmowy: koral daje schronienie i materiał biologiczny ( pokarm) dla mniejszych ryb, ta z kolei jest pożywieniem dla większej. Większa to jedzenie dla jeszcze większej. Pojawiają się kolejne organizmy morskie, kolejne ogniwa łańcucha pokarmowego. Tworzy się samonapędzajacy ekosystem, na którego czubku stoi… rekin. Wiele osób myśląc o rafach boi się spotkania z tym olbrzymem. Prawda jest taka, że na świecie miejsc gdzie można spotkać tą majestatyczną rybę jest coraz mniej. Poprzez m.in. postępującą degradację środowiska,  połowy przy użyciu ładunków wybuchowych, życie pod wodą umiera. Pojawia się  wyrwa w łańcuchu pokarmowym. Ani jedna, ani druga część nie jest w stanie działać bez brakujących elementów. Kolejna kwestia to masowe i drastyczne połowy rekinów. Najbardziej barbarzyńskie, bezsenowne  i prowadzone na skalę przemysłową są polowania na rekiny  dla samych płetw, uważanych choćby w Chinach za afrodyzjak i lek na wszystkie przypadlości, szczególnie sfery seksualnej

Shark finning is the practice of slicing off the shark’s fins while the shark is still alive and throwing the rest of its body back into the ocean where it can take days to to die what must be an agonising death.”

Ochrona tych pięknych stworzeń, to kolejny projekt jaki prowadzi TRACC. Odbudowa rafy to mozolne i czasochłonne zajęcie. To tworzenie podwodnego ogrodu. To praca polegająca m.in. na pojedynczym sadzeniu szczepek korali w specjalnie przygotwanych warunkach ( betonowe bloki czy np. osadzone w podłożu stelaże), by mogły rozpocząć życie i rosnąć. Ich wzrost jest konieczny do stworzenia warunków dla mniejszych, a poźniej większych ryb. W przyszłości będzie to dawało możliwość zamknąć cykl życia, czego finałem będzie  pojawienie się rekina – ostatecznego elementu tego podwodnego łańcucha pokarmowego. Gdy sie pojawi i będzie w nim żyć samodzielnie, bedzie to oznaczalo ze TRACC  na czele z doskonalym naukowcem i sercem calej organizacji, profesorem Stevem Oakleyem, wygrał walke o rafy Pom Pom.

A my wiemy już, że tym roku na Pom Pom pojawią się rekiny. Po wielu latach mozolnych działań szalonego profesora z Birmingham. W końcu ! Brawo Steve.

www.kusiewbusie.pl


Statystyki odwiedzin strony (dane Google Analytics)

Unikalni użytkownicy:

Wszystkie wyświetlenia strony:


Poprzedni artykułFilipiny, coś tu śmierdzi
Następny artykułChrząszcz brzmi w dżungli, czyli polski na końcu świata
Marcin Gabruk
Ani blogier, ani zawodowy fotograf, a tym bardziej podróżnik. Ot człowiek który czasem gdzieś wyjedzie i zawsze ma przy sobie aparat. Co sfotografuje to spisze. A odwiedza ludzi i miejsca o których większość już zapomina. więcej: www sitondeck.pl

2 KOMENTARZE

  1. wszystko zmienia, ale jeśli Ci masowi turyści z odwiedzanych miejsc zabiorą jedynie zdjęcia a zostawią ślady własnych stóp – to nie będzie tak źle.

  2. O żeasz blogerzy…A nie jest tak, że ten świat zmienia na gorsze masowa turystyka, po drugie, bo po pierwsze to wzrost populacji? I co Państwo „wiecznie w podróży”?

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj