Ahoj Australio!…

0

Znacie powiedzenie: „Australia. Tu wszystko chce Cię zabić”?

Jadowite pająki i węże, ogromne słonowodne krokodyle tzw. „salties”, wyglądające jak dinozaury kazuary, rekiny ludojady, śmiertelnie parzące meduzy, boksujące kangury, dzikie psy (nie-psy) dingo. Nawet – wyglądające jak połączenie bobra z kaczką – samce dziobaków posiadają kolec jadowy. Ba! Można natknąć się na liście w kształcie serca, które parzą tak, że z bólu można podobno oszaleć (nie wiem, czy to prawda, ale jakiś facet podobno podtarł sobie nimi – za przeproszeniem – tyłek…).

Z tą świadomością w kwietniu wsiadłam w samolot do Sydney :) Pierwszego pająka zobaczyłam dopiero w drugi dzień w… ogrodzie botanicznym… W miarę przemieszczania się na północ wschodniego wybrzeża widziałam ich więcej. Po powrocie do Szwajcarii, po 2 tygodniach stwierdziłam jednak: „Panowie, ale ja was tylu to nawet w Australii nie widziałam”.

Spałam w namiocie w dziczy. Był wąż. Były dingo. Był dziobak (za szybko nurkował, żeby stwierdzić, czy samiec). Były liście. Przeżyłam. Najbardziej w kość dały czyhające wszędzie krwiopijne bestie… Komary… Całe szczęście niejadowite.

Jeśli chodzi o chcącą mnie zabić faunę i florę, to byłam na tyle przygotowana wcześniej, że wszystkie 'krzyczące’ ostrzeżenia nie były mnie w stanie zaskoczyć.

Zdawałam sobie sprawę z tego, że w związku z meduzami będę musiała zakładać coś, w czym będę wyglądała jak Teletubiś (nie znalazłam niestety pasującej torebki)…

… a w przypadku, gdy jakaś meduza się jednak przedostanie, to muszę użyć octu, który jest schowany w specjalnych pojemnikach przy plaży (no chyba, że będzie to „box jellyfish”, to już raczej będzie pozamiatane), a potem szukać pomocy medycznej.

Wiedziałam, że jeśli mnie przyciśnie i koniecznie będę chciała zjeść coś w „Burger King’u”, to mam szukać „Hungry Jack’s”…

… a jak już się najem i wsiądę do pociągu, to oparcia siedzeń będę mogła przestawiać jak mi wygodnie.

Nie wiedziałam jednak, że na lotnisku po drugiej stronie globu zapytają nas o to, czy mamy polską kiełbasę… Wiedziałam, że obsługa lotnisk w USA jest na nią łasa, ale że w Australii też? Potem, kiedy znalazłam w australijskim markecie polskie ogórki (o co trudno niestety w Szwajcarii) – zrozumiałam… Obiecuję Panowie – następnym razem wezmę 'polish sausage’… Ok, polską wódkę też…

Z tymi ogórkami to w ogóle zaskoczenie było dopiero po wyjściu ze sklepu, jak przeczytałam na etykietce „Product of India”… („Yashvardhan, weźże dodaj więcej kopru”; sorry za nieostre zdjęcie…).  PS. Po kilku dniach znaleźliśmy „Polish Dill Cucumbers” – „Product of Poland”. Yeah!

Dobrym rozwiązaniem w przypadku braku polskiej kiełbasy i polskich ogórków może się okazać pies* z kawą… ;)

Tego, czego się tam nie spodziewałam to:

– że w jakimś przydrożnym barze, gdzie zaczyna się australijski Outback, w ponad 30-sto stopniowym upale, spotkamy dziewczynę, która w grudniu, kiedy tam upał staje się nie do zniesienia, lata do Rovaniemi pracować jako pomoc Świętego Mikołaja. Jej elfickie imię to „Snowy Sally”;

– że siedząc na ławce przed hotelem przez przypadek poznamy parę cudownych Australijczyków z Melbourne i po 2 godzinach będziemy się wzajemnie do siebie zapraszać (a po powrocie utrzymamy kontakt i zaproszenia; żeby nie było, że po pijaku…);

– że jakaś dziewczyna w kawiarni (takiej zwykłej, bez psa) na nasz tekst „Dzisiaj widzieliśmy pierwszego kangura w dziczy” odpowie pytaniem: „A jedliście już?” (chociaż to, że kangurów je się tam dużo wiedziałam; sama próbowałam kangura w… Zurychu – w Australii się w nich zakochałam i już nie zjem…)

– że tak szybko Australia mnie w sobie rozkocha… bardzo popularne w Australii ciasta z (najczęściej) mięsnym nadzieniem


Statystyki odwiedzin strony (dane Google Analytics)

Unikalni użytkownicy:

Wszystkie wyświetlenia strony:


Poprzedni artykułTureckie wino
Następny artykułPolecieć do Australii i z niej wrócić…
Sagitta
Jeśli ktoś z Was grał w Gothic II/Gothic II: Noc Kruka, to pewnie pamięta ukrytą pośród lasu, w okolicach farmy Sekoba, jaskinię i mieszkającą w niej Sagittę. Kim jest Sagitta? Zielarką i uzdrowicielką, przekonaną, że wszyscy w okolicy mają ją za starą wiedźmę i przychodzą do niej tylko wtedy, gdy czegoś potrzebują. Wiedźmą nie jestem. Przynajmniej nie starą... :) Zielarką również nie. Ale mogę Was uzdrowić! :) Zabiorę Was w piękne miejsca, które odwiedziłam, od czasu do czasu ugotujemy coś razem, pokażę Wam kraj 'czekoladą płynący', w którym obecnie mieszkam. Możecie przychodzić tu tylko wtedy, gdy czegoś potrzebujecie :) Chociaż mam wielką nadzieję, że będziecie stałymi Gośćmi...

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj