Chcę tańczyć!

0
M.Wilczyńska, flamenco

Rozmowa z Małgorzatą Wilczyńską: polską tancerką i instruktorką tańca, organizatorką Międzynarodowego Festiwalu Kultury Hiszpańskojęzycznej „Viva Flamenco”, modelką i lekarzem z wykształcenia.

Sophie: Małgosiu, zawsze widziałam w Tobie TĘ wielką gwiazdę tańca flamenco na polskiej scenie. Zaskoczyłaś mnie niezmiernie, gdy dowiedziałam się, że jesteś lekarzem z wykształcenia. Powiedz mi zatem proszę, jak zaczęła się Twoja przygoda z tańcem?

Małgosia: Pamiętam, że moją pierwszą myślą od urodzenia była: „JA CHCĘ TAŃCZYĆ!”. Jednak stało się inaczej… Moi rodzice byli lekarzami i wywarli na mnie duży nacisk, abym i ja poszła w ich ślady. Nawet zawarliśmy taką umowę, że gdy skończę studia medyczne, to mogę wtedy robić, co chcę. Uczepiłam się zatem tej myśli. Skończyłam studia i wyjechałam na staż do Włoch. Tam spotkałam koleżankę po szkole baletowej, która mi uświadomiła, że wcale nie jest dla mnie za późno i gdy wróciłam, to pomyślałam sobie „Nareszcie!”

Sophie: Ach! Czyli ta „rodzinna umowa” była swoistego rodzaju trikiem Twoich rodziców?

Małgosia: Można tak powiedzieć. Liczyli, że z dyplomem w ręce będę już kontynuować pracę w zawodzie lekarskim. Medycyna nie należy w końcu do łatwych kierunków. Niemniej ja jeszcze podczas studiów nie potrafiłam się do końca pogodzić z rezygnacją z tańca i innymi ścieżkami szukałam kontaktu ze sceną. Wymyśliłam sobie, że skoro nie mogę realizować swojej pasji, to zostanę modelką. Moje wyjścia były, można by rzec, niezwykłe. Chciałam coś więcej pokazać, niż być tylko wieszakiem. Używałam rekwizytów, wprowadzałam na wybieg zwierzęta i wymyślałam całe scenki. Tak naprawdę były to małe teatralne etiudy.

Sophie: Miałaś jako modelka aż taką swobodę?

Małgosia: Tak. Gdy zobaczono, co proponuję i jakie reakcje to wzbudza, to zaczęłam wręcz ustawiać choreograficznie wyjścia.

Małgorzata Wilczyńska   Zdjęcie: Edyta Pilichowska

Sophie: A to ciekawa historia, zwłaszcza gdy spojrzymy na nią z perspektywy dzisiejszego świata mody, gdzie praktycznie tylko nastolatki mają szansę na karierę w tym zawodzie i gdzie zwłaszcza na potrzeby sesji fotograficznych modelki wystawiane są nieraz na przeróżne próby, ale o ile  mi wiadomo, same do powiedzenia nie mają za dużo. Dlatego też wbrew powszechnie panującym standardom poprosiłam osiemdziesięcioletnią Ellen Schernikau o to, by została twarzą mojego projektu modowo-artystycznego. Podoba mi się, że i Ty chciałaś rozbić pewien schemat.

Małgosia: Traktowałam modeling jako swoistego rodzaju etap do występów scenicznych w charakterze tancerki, a że były to inne czasy – czasy Cindy Crawford, Lindy Evangelisty, kobiet w dzisiejszym pojęciu dojrzałych – dano mi możliwość kreatywnego tworzenia wyjść z wykorzystaniem elementów choreograficznych wraz z pewną dozą wolności w wykonywaniu tego zawodu. To potem w branży nastała era suchych wieszaków.

Sophie: A jak znalazłaś się w tym środowisku?

Małgosia:  Wpadłam na pomysł, by wziąć udział w wyborach Miss Polonia. Zostałam miss foto oraz vice miss Podlasia (studiowałam wtedy w Białymstoku). Zostałam zakwalifikowana na wyjazd do Warszawy, ale niestety nie dostałam urlopu dziekańskiego. To przypadło na czas, gdy byłam w połowie studiów. Bałam się, że przez to ich nie skończę, zrezygnowałam więc z udziału w dalszych etapach konkursu. Przeniosłam się wtedy na kontynuację studiów do Łodzi. Myślę, że to była dobra decyzja. Start w wyborach miss spowodował jednak, że zostałam zauważona i zaczęłam dostawać różne propozycje modelingowe. W którymś momencie miałam takie doświadczenie, że sama szkoliłam modelki w agencji artystycznej. Prowadziłam zajęcia z ruchu scenicznego, makijażu i stylizacji, dietetyki i podstaw zdrowego żywienia.

Sophie: Pracowałaś w zawodzie lekarza?

Małgosia: Tak. We wspomnianych Włoszech.

Sophie: I tam poznałaś kobietę, która Ci powiedziała, że na taniec nie jest za późno.

Małgosia: Dokładnie. Beatka była absolwentką szkoły baletowej. W Rimini, gdzie się poznałyśmy, odpowiadała m.in. za animację kulturalną. Gdy opowiedziałam jej o moim niezrealizowanym marzeniu, odrzekła: „Ale Ty nadal możesz zostać zawodową tancerką!”. Bez przekonania spytałam „Jak? Przecież wszyscy mówią, że trzeba wcześnie zacząć”. Ona odparła na to, że: „Tak, wcześnie trzeba posłać dziecko do szkoły baletowej, ale jest tyle innych tańców, które nie są związane z takimi ograniczającymi wymogami. A czym się interesujesz?” – „Bardzo podoba mi się flamenco.” – odrzekłam. „Przecież to taniec, w którym wiek kobiety działa na korzyść tancerki! Tam potrzebne jest życiowe doświadczenie.” – odparła.

Sophie: Dlaczego akurat flamenco?

Małgosia: A nie wiem (śmiech).

Małgorzata Wilczyńska    Zdjęcie: Edyta Pilichowska

Sophie: To teraz mnie zaskoczyłaś, bo takiej odpowiedzi się nie spodziewałam.

Małgosia: Mam pewne podejrzenie. Wygląda na to, że moja rodzina ma m.in. korzenie tatarskie, mnie zaś moja intuicja podpowiada, że mam także korzenie indyjskie, ponieważ zawsze czułam wielki związek emocjonalny z tą starożytną kulturą i interesowałam się Indiami od dziecka. Gdy zaczęłam się uczyć tańca indyjskiego, sprawiał mi on ze wszystkich innych technik tanecznych, których się uczyłam wtedy, największe problemy koordynacyjne. Trafiłam na nauczycielkę uczącą odmiany tańca świątynnego, który praktycznie nie zmienił się od prawdopodobnie aż 5 tysięcy lat. Żyjąc w Europie łatwiej było mi się uczyć się jednak flamenco. Wielokrotnie wyjeżdżałam do Hiszpanii na miesiąc, dwa i tam się uczyłam. Dobrze jest się uczyć w kraju pochodzenia danego tańca – ja uczyłam się w Andaluzji. Tam „wąchałam” flamenco i odczuwałam go prawdziwie wszystkimi zmysłami. Człowiek szybciej się wtedy uczy. Na miejscu oddychałam tą kulturą, wchłaniałam ją przez skórę, dzięki czemu szybciej przyswajałam samo flamenco. I w ten sposób zatoczyłam niejako koło, bo flamenco to taniec Cyganów, którzy przywędrowali właśnie z Indii. Można by zatem rzec, że zaczęłam naukę nie od korzeni, ale od spuścizny.

Sophie: Gdzie zaczęłaś stawiać pierwsze kroki jako tancerka? W Polsce, czy we wspomnianej Hiszpanii?

Małgosia: Najpierw wyjechałam na warsztaty do Poznania, gdzie odbywało się akurat biennale taneczne. Warsztaty organizowała Ewa Wycichowska, dyrektor poznańskiego Polskiego Teatru Tańca, ale znałam ją jeszcze z czasów, kiedy była primabaleriną w łódzkim Teatrze Wielkim. Poznańskie warsztaty taneczne były właściwie wydarzeniem niejako autonimicznym. Odbywały się rok rocznie i w jego ramach można było uczyć się w grupach od początkującej do zaawansowanej. Przeszłam wszystkie stopnie. Bardzo dużo się tam nauczyłam i poznałam mnóstwo pozytywnych ludzi – instruktorów tańca z pasją, których potem zaczęłam zapraszać do prowadzenia warsztatów w Łodzi. Wyszłam z założenia, że lepiej sprowadzać do siebie nauczycieli, od których ja chcę się uczyć, niż gdzieś jeździć i opłacać przejazdy, noclegi. Stwierdziłam, że zadbam o uczestników warsztatów tańca, które sama zorganizuję – jednocześnie z nich korzystając. Wówczas oferta taneczna nie była aż tak bogata, jak dzisiaj. Byłam pierwszą osobą, która zorganizowała w Łodzi warsztaty flamenco, warsztaty tańców orientalnych – arabskiego bellydance oraz tańca indyjskiego Bharatanatyam a także stepowania musicalowego. To było swoistego rodzaju pionierstwo.

Sophie: Które to były lata?

Małgosia: Ojej. Jakoś tak 20 lat temu. Nie należę do osób, które mają dokładne daty w głowie.

Sophie: Dzięki Twoim dążeniom do realizowania swojej pasji przyczyniłaś się do tego, że w mieście coś fajnego się zadziało.

Małgosia: To z pewnością, bo wymyśliłam, że chcę zorganizować takie festiwale, na które sama chętnie bym poszła. Obok lekcji tańca miały być różne występy sceniczne, wystawy, koncerty, a także kulinaria, bo to jest też zasadniczy element każdej kultury. Zależało mi na tym, aby poznać i pokazać kulturę, a nie koncentrować się tylko na technice tańca oderwanej od innych aspektów kręgu kulturowego, z którego on się wywodzi.

Sophie: I udało Ci się. Festiwale „Viva Flamenco”  oraz „Carnavalia” wpisały się w tamtym czasie w łódzki kalendarz kulturalny.

Patrząc na Twój życiorys, to aż dech zapiera w piersiach. Jesteś współzałożycielką Studia Tańca i Kreacji Pret-a-vision, prowadziłaś Agencję Artystyczną „Viva Dance”, występowałaś na deskach teatrów, w tym w łódzkich instytucjach kultury: w Teatrze Muzycznym, w Filharmonii oraz w Operze (Teatr Wielki). Dawałaś występy za granicą. Obecnie jesteś mocniej związana z Teatrem „No To Tu”.

Jakieś ciekawe plany na przyszłość chodzą Ci się po głowie?

Małgorzata Wilczyńska    Zdjęcie: Edyta Pilichowska

 

Małgosia: Zawsze interesowało mnie wiele rzeczy i na brak pomysłów nigdy nie mogłam narzekać (śmiech).

Oczywiście – chciałabym wrócić do organizowania festiwali o randze międzynarodowej, ale także organizować koncerty ze znakomitymi artystami głównie z Hiszpanii i z Indii (których znam osobiście i bardzo cenię, a nawet się przyjaźnię) i z nimi występować na scenie. Oprócz wspomnianego flamenco i stepowania musicalowego posługuję się także innymi technikami: tańczę arabski bellydance i indyjski bharatanatyam oraz taniec hawajski hula, a także ciągle poznaję nowe choreografie tańców w kręgu. Przede wszystkim interesują mnie tańce etniczne.

Ze względu na swoje wykształcenie zarówno medyczne, jak i artystyczne, rozwijam cały czas swoje zainteresowanie fuzjami terapeutycznymi łączącymi te dwie specjalizacje – jestem arteterapeutką, czyli zajmuję się terapią poprzez sztukę. Chciałabym ukończyć swoją książkę: „Taniec jest dobry na wszystko” (jest to rozwinięcie mojej pracy dyplomowej), która dotyczy m.in. terapeutycznej roli tańca ze szczególnym uwzględnieniem oddziaływania terapeutycznego dzięki zastosowaniu różnych technik tanecznych w odróżnieniu od tzw. tańca swobodnego.

Jestem również masażystką specjalizującą się w odmładzaniu skóry twarzy, szyi i dekoltu wieloma metodami, w których ruchy masażysty dostosowane do odpowiedniej muzyki tworzą swoiste kompozycje. To mnie pasjonuje! Moim jeszcze nie do końca zrealizowanym marzeniem jest aromaterapia – jestem tzw. „dobrym nosem” i świat aromatów jest mi najbardziej bliski ze wszystkich światów zmysłowych.

Chcę się rozwijać i inwestować w swoim życiu w zmiany – bardzo lubię zmiany, bo każda, absolutnie każda zmiana jest na lepsze i dodaje życiu niesamowitego smaku i aromatu!

Sophie: Arteterapia. Hmm… To bardzo ciekawe i na swój sposób nawiązuje do mojego kolejnego pytania. Jesteś dla mnie przykładem osoby, która niejednokrotnie udowodniła, że wbrew kłodom stawianym pod nogi i przeciwnościom losu hasło „Yes, I can!” jest możliwe. Gdy w 2009 zadzwoniłam do Ciebie z informacją, że miałam bardzo ciężki wypadek rowerowy i niestety muszę przerwać naukę flamenco – odpowiedziałaś mi, żebym się trzymała, bo Ty zaczęłaś tańczyć po wypadku samochodowym w wyniku którego część Twojego kręgosłupa uległa złamaniu. To był moment, w którym mnie zszokowałaś, bo tego też o Tobie nie wiedziałam. Poprzez  te słowa wlałaś we mnie wielką dawkę nadziei, za co Ci bardzo dziękuję. Z tańca nie zrezygnowałam, choć o kontynuacji jego nauki musiałam zapomnieć na kilka dobrych lat. W tym czasie narodziła się jednak seria kinetyczna, która cały czas się rozrasta. Wiesz, że tworząc ją przyświecały mi dwie myśli? Pierwszą było po prostu pragnienie tańca, na co nie pozwalał mi stan mojej nogi. Tak jak Ty kiedyś dawałaś upust swojej pasji na wybiegu, ja szalałam pędzlem na płótnie malarskim. Myślałam o ludziach, którzy z różnych powodów są ruchowo ograniczeni i nie mogą tańczyć. Chciałam dla nich zatańczyć moimi obrazami. Jednocześnie w centrum mojego zainteresowania znalazł się właśnie „ruch”. Malarstwo zazwyczaj uchwyca moment, a przecież w życiu nic nie jest stałe. Wystarczy czasem kilka sekund, by wszystko się zmieniło. O tym także chciałam opowiedzieć moimi pracami. Szukałam drogi, aby moje obrazy nie były statyczne, by nie uchwycały tylko jednej chwili, lecz by były w ciągłym ruchu. Jak Ty, jako tancerka oceniasz tą serię? Udało mi się moimi obrazami oddać duch tańca, czy Cię nie przekonałam?

Małgosia: Jestem nimi zachwycona! To bardzo nowatorskie spojrzenie na malarstwo. Twoja pasja taneczna jest w nich zawarta i moim zdaniem doskonale czytelna. Oglądając tę serię malarską – czuje się, że Twoja wyobraźnia tańczy (śmiech).

Dla mnie te obrazy są rodzajem artystycznych malarskich puzzli – puzzli, które można układać według własnego pomysłu, przestrzennego powieszenia ich na ścianie. Pomimo tego, że każdy z nich tworzy odrębną wartość, to razem dają możliwość stworzenia wielu kompozycji. Zachwycona i zachęcona Twoim pomysłem, oczami wyobraźni widzę już kolejny „taneczny malarski krok”. Być może kiedyś powstanie w Twoim wykonaniu seria obrazów do ustawiania przestrzennego, czyli obrazy dwustronne – możliwe do samodzielnego komponowania parawany oddzielające dwie przestrzenie, lub przeciwnie, łączące te przestrzenie i ich np. odmienny styl lub kolorystykę. Może ich nośnikiem będzie nie płótno ale jedwab i materiał ten będzie naprawdę w ruchu – będzie oddychał i tańczył przed obserwatorem.

Widziałam też Twoje malowane sukienki – jestem pewna, że na następnych strojach powstaną kolejne piękne taneczne obrazy – chętnie bym w takiej sukni zatańczyła:)

Sophie: Małgosiu, bardzo Ci dziękuję za tak pozytywną i entuzjastyczną recenzję. Teraz sama mi narobiłaś apetytu na Twój występ w jednej ze stworzonych przeze mnie i łódzki salon Madeleine sukienek. Obiecuję stworzyć dla Ciebie coś specjalnego (śmiech). Wspólny projekt byłby dla mnie zaszczytem.

Małgosia: Już nie mogę się doczekać (śmiech).

Sophie: Dziękuję Ci prześlicznie, że zechciałaś podzielić się ze mną oraz moimi czytelnikami swoją historią. Jestem pewna, że będzie inspiracją dla wielu osób.

Małgosia: Również dziękuję. Było mi bardzo miło.

Małgorzata Wilczyńska    Zdjęcie: Łukasz Kasprzak

 

Wykorzystane w artykule zdjęcia pochodzą z prywatnego archiwum Małgorzaty Wilczyńskiej. Zdjęcie tytułowe: Edyta Pilichowska


Statystyki odwiedzin strony (dane Google Analytics)

Unikalni użytkownicy:

Wszystkie wyświetlenia strony:


Poprzedni artykuł(Nie)pracowitość Niemców
Następny artykułObwód Kaliningradzki
MyArtsophia
Artystka posiadająca jednocześnie wykształcenie germanistki ze specjalnością kulturoznawstwo, tłumaczka, specjalistka w komunikacji międzynarodowej i podróżniczka. Jestem taką można by rzec „Kobietą Renesansu”. Fascynuje mnie masa rzeczy. Kocham je zgłębiać, a potem opowiadać o nich w moich pracach. Z uporem bowiem walczę o miejsce dla sztuki w naszych współczesnych, opanowanych przez komercję czasach.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj