ARTYSTKA ŻYCIA. ROZMOWA Z ELLEN SCHERNIKAU

1

O ciężkich decyzjach, nietuzinkowych zadaniach i o sztuce życia w rozmowie z Ellen Schernikau literackim alter ego książki „Irene Binz. Befragubg” i twarzą mojego projektu Urban Artfashion

Sophie: Droga Ellen, bardzo się cieszę, że zgodziłaś się udzielić mi wywiadu.

Ellen: Dla mnie to sama przyjemność.

Sophie: Jak wiesz, prowadzę bloga o sztuce.

Ellen: Tak.

Sophie: Na jego łamach nie chcę jednak chronologicznie przedstawiać kolejnych epok w sztukach plastycznych, czy też ograniczać się jedynie do referowania obecnych wystaw w różnych muzeach i galeriach. Przy jego pomocy chcę pomóc moim czytelnikom w zdobyciu nowego spojrzenia, tak by byli w stanie odkryć sztukę w życiu codziennym. Ta myśl przewodnia przewodzi także wielu moim projektom. Stąd moje pierwsze pytanie do Ciebie Ellen: czym dla Ciebie jest sztuka w dniu powszednim?

Ellen: Sztuka w dniu powszednim… W tej kwestii dostrzegam dwie linie. Jedną, czysto materialną, gdy natrafiam na ładny obraz, jak ten tutaj na ścianie, czy też gdy widzę, że jakaś osoba gustownie urządziła swój dom. Coś takiego nazywam sztuką mieszkania. Człowiek wykorzystuje swoją wolność oraz umiejątności, by urządzić swoje małe królestwo. Druga linia przebiega dla mnie w sferze duchowej. W moim pojęciu sztuką jest umiejętność przeżywania swojego życia. Bez lamentowania, bez popadania w narzekanie. Po prostu robienie najlepszego, z tego co akurat mamy. Otaczanie się ludźmi, którzy wnoszą coś do naszego życia, a także posiadanie odwagi, by rozstać się z tymi, których obecność nie wpływa na nas korzystnie. Oczywiście, gdy widzę, że ludzie, z którymi nie mam wspólnej płaszczyzny w moim otoczeniu rozkwitają, wówczas postrzegam jako sztukę poświęcenie im chwili uwagi, by tym samym przyczynić się do ich lepszego samopoczucia. Mam kilku znajomych, którzy mi powiedzieli „Ach, kiedy przebywam w Twoim towarzystwie, to życie cieszy mnie bardziej niż w chwilach, gdy jestem sam/a.” Wówczas sobie myślę: „Dobrze, w takim razie mogę się z taką osobą spotkać dwa, trzy razy w roku.”, generalnie jednak jako sztukę traktuję zbudowanie wokół siebie kręgu znajomych i przyjaiół, z którymi człowiek dobrze się czuje. Nie lubię robić czegoś tylko dlatego, bo tak wypada, bo należy to do tzw. „dobrego tonu”.

Podsumowując, sztuką są dla mnie obiekty materialne, którymi mogę nacieszyć się wizualnie, a jednocześnie jest nią też sfera odpowiadająca za to, co ze swojego życia zrobię.

Sophie: Dobrze wiem, że nie lubisz wyświechtanych konwenansów, jednocześnie potrafisz się w jakąś sprawę zaangażować całym sercem.

Ellen: Dokładnie.

Sophie: Wiele osób kojarzy Cię przede wszystkim z Irene Binz z książki o tym samym tytule. Niewielu wie o innych projektach, w których nie tylko wziąłaś udział, ale w które też głęboko uwierzyłaś. Min. pomagałaś przy budowie szpitala w Mjanma. Jak wspominasz ten czas?

Ellen: Rozbudowaliśmy tam klinikę przyszkolną. To było fascynujące zajęcie! Byłam pod siedemdziesiątkę, gdy ktoś mnie spytał, czy byłabym zainteresowana współudziałem w tym przedwsięwzięciu. Ostatecznie dwa razy tam byłam, ale na początku musiałam sobie odpowiedzieć na pytanie, czy faktycznie chcę wesprzeć ten projekt, jako że rzecz działa się w państwie rządzonym przez reżim wojskowy. To powodowało rozłam we mnie. Czysto ideologicznie nie mogłam czegoś takiego wspierać, niemniej projekt przemówił do mnie na płaszczyśnie międzyludzkiej. „Ostatecznie chodzi o ludzi i jeśli oni mnie potrzebują, to jadę.”.

Sophie: W takim razie zatrzymajmy się przy tym punkcie na chwilę. W Niemczech jesteś z tego znana, że na ktrótko przed zmianą systemu wróciłaś z RFN do NRD. Mało tego, złożyłaś nawet wniosek o ponowne przyznanie Ci obywatelstwa, które też otrzymałaś. Obywatelstwa państwa będącego reżimem. W przypadku projektu w Birmie miałaś jednak wątpliwości z powodu tamtejszej sytuacji politycznej w Mjanmie. Gdzie dla Ciebie leżała różnica między tymi dwoma dyktaturami? Czemu byłaś gotowa wspierać jeden system, a nie wchodziło to w ogóle w rachubę w przypadku drugiego?

Ellen: Różnica polegała na tym, że Birma była dyktaturą wojskową, zaś NRD stanowiło swoistego rodtaju eksperyment: próbę wdrożenia demokracji socjalistycznej, co niestety nie udało się w stu procentach. Władzę ustawodawczą należało oddzielić od wykonawczej. To nie miało miejsca. Zabrakło wzajemnej kontroli. Wprawdzie nie podobało mi się to, jednak do mnie przemówiła idea socjalistyczna. Towarzyszyła mi ona całe moje życie i popieram ją po dziś dzień. Nasi rodzice byli nazistami. Moi także, a ta międzyanrodowa myśl socjalistyczna twierdziła, że wszystkim ludziom powinno żyć się lepiej. To mnie w niej porwało. Ale jak już powiedziałam, idea to jedno, a co ludzie z niej zrobią, to drugie. 1989 wróciłam do NRD, ponieważ chciałam wesprzeć ruch opowiadający się za reformami. Tak, by ta socjalistyczna idea przerodziła się w końcu w socjalistyczną rzeczywistość.

Sophie: Ostatecznie wróciłaś do kraju, który trzy tygodnie później znikł z map Europy. Ponad 10 lat później, gdy miliony Europejczyków z byłego bloku socjalistycznego próbuje ogarnąć swoje życie w nowej, kapitalistycznej rzeczywistości, Ty lecisz do Azji, by zmienić coś w dniu powszednim tam żyjących ludzi. Jak wyglądała Twoja praca w Mjanma?

Ellen: Najpierw poprosiłam o przesłanie mi planów owej kliniki, by móc ocenić, co tam w ogóle da się zrobić. Właściwie „szpital” to zbyt wiele powiedziane. To była raczej stacja ambulatoryjna. Kamienny barak 7m x 5 m. 35m2 to niewiele i na zaczęłam od tego, by jak najlepiej rozplanować dostępną przestrzeń.

Dopiero potem przyleciałam na miejsce. Rzecz dotyczyła szkoły przyklasztornej prowadzonej przez buddystów. Uczyło się w niej ok. 4000 dzieci. Dziś ta liczba osiągnęła ok. 7000. Mają oni tam swój warsztat ciesielski, gdzie zbudowali zaprojektowane przeze mnie meble. Jeden pomysł nawet dodali od siebie. Pomieszczenie należało bowiem rozdzielić. Ja w moim projekcie zrobiłam to przy pomocy prześcieradła, oni jednak zbudowali dwie szafy na kółkach, tak że w każdej chwili rozdział Sali można było dostosować do obecnie panujących potrzeb.

Następnie zaproponowałam kurs pierszej pomocy. Myślałam, że zgłosi się na niego może z 10 osób. Wszyscy chcieli go zrobić. Ponad 60 nauczycieli! Prowadziłam zatem 6 grup. Zajęcia z pierwszej pomocy oznaczają wiele zadań praktycznych. W tym tropicznym klimacie, gdzie panuje wilgotne powietrze byłam wieczorami padnięta. Ale sprawiło mi to masę frajdy! Było po prostu cudownie.

Sophie: A kiedy nastąpił Twój drugi pobyt w Mjanma?

Ellen: Dwa lata później. Pogłębiłam wówczas program nauczania, a także rozbudowaliśmy dalej punkt ambulatoryjny. Tym razem zajęcia prowadzilam po angielsku. Za pierwszym razem miałam tłumacza, a przed moim drugim pobytem w Mjanma Ministerstwo RFN do Spraw Współpracy Międzynarodowej opłaciło mi przyśpieszony kurs jzyka angielskiego. Byłam wówczas naprawdę dumna z siebie, że temu wszystkiemu podołałam.

Sophie: Patrząc na Twoje życie trudno oprzeć się wrażeniu, że właściwie zawsze byłaś osobą płynącą pod prąd. Twój syn zresztą też. Czy dobrze się rozumieliście, czy były tematy, gdzie i Wy staliście na dwóch przeciwległych biegunach?

Ellen: W kwestiach politycznych zgadzaliśmy się zawsze w stu procentach. Jego ojciec, który także stał się nazistą, czego wcześniej nie wiedziałam, napisał mi kiedyś: „Zasiane przez Ciebie ziarno puściło plony.”. Tak, jasne, ale przecież mogło się stać, że Ronald zmieniłby swoje zapatrywania. Jako dziecko wierzy się w opowieści rodziców, ale w wieku dziesięciu czy więcej lat, gdy zaczyna się już zyskiwać własne spojrzenie na pewne sprawy, dzieci niejednokrotnie odwracają się od poglądów rodziców. Ronald tego nie uczynił mimo wpływów nacjonalnosocjalistycznych za sprawą swojego ojca, a także mimo faktu, że wychował się w regionie konserwatywnym, uformowanym przez religię chrześcijańską.

Sophie: Jakie miałaś uczucia, gdy okazało się, że Twój syn rozwinął się na pisarza? Wielu rodziców odczuwa w takich przpadkach dumę, a jak było z Tobą obserwując ścieżkę życiową swojego dziecka?

Ellen: Tak, aczkolwiek mam problem z pojęciem „dumna“. On tego pragnął i ćwiczył. Już jako dziecko pisał historie i to w jakimś stopniu napewno czyni dumnym. Powiedziałabym jednak raczej, iż bardzo mnie cieszyło, że wie, jak chce zorganizować swoje życie, że już tak wcześnie wiedział „Pisanie to rzecz dla mnie.”. Jego historie zawsze mi się podobały. Oczywiście byłam dumna, ale bardziej dltego, że mu w tym nie przeszkodziłam. To, kim się stał, sam wypracował. Z tego nie można być dumnym, z tego można się tylko cieszyć.

Sophie: Masz swoją ulubioną pozycję spośród książek Twojego syna tudzież jakiś ulubiony fragment?

Ellen: Moja ulubiona książka. Tego nie mogę powiedzieć. Wszystkie je lubię, ale mam sporo ulubionach miejsc. Jedno z nich cytuję zawsze podczas moich wystąpień jako „świadek historii”: „Istnieje prosta próba. Zapytaj kogoś o jego ideały, zapytaj go o jego rzeczywistość. Jeśli zacznie opiewać swoje ideały, to będzie to start, jeśli jednak zacznie lamentować nad swoją rzeczywistością, zapomnij go.” [tłumaczenie własne]. W tymmiejscu zawsze pytam, co to znaczy „lamentować“? To więcej niż skarżyć się. Człowiek musi się skarżyć, gdy zostanie niesprawiedliwie potraktowany, lecz gdy zatapiasz się w narzekaniu, to jest już lamentowanie.

Sophie: I tym sposobem wróciłyśmy do Twojej definicji sztuki.

Ellen: Tak, bo człowiek tylko lamentujący jest nie do uratowania. Można spróbować go obudzić. Czasem to nawet się udaje, ale jeśli po dwóch, trzech próbach pozostaje on w swoim stanie, to najwyższy czas pogodzić się z faktem, że to tylko stracona energia.

Sophie: Jesteś właściwie współautorką książki „Irene Binz. Befragung”. Czy sama też tak to postrzegasz?

Ellen: Zgadza się. Ja opowiadałam, a Ronald to opracował.

Sophie: Czy przez to czujesz się sama jako artystka?

Ellen: Nie, to nie. Postrzegam siebie jako osobę, która swojemu synowi opowiedziała pewną historię, a on napisał o tym książkę. I cały czas uczę się nabierania dystansu podczas jej czytania. Próbuję po prostu widzieć kobietę, która to przeżyła. Nie jest łatwo czytać własną hstorię. To też nie było zaplanowane. Ronald chciał już na początku lat 80-tych wydać z tego książkę. Najchętniej w NRD, ale tam naturalnie nie chciano takiej przygodowej historii o kobiecie, która ze swoim dzieckiem opuszcza kraj nielegalnie, w bagażniku samochodu. A na Zachodzie też to nikogo nie interesowało. I tak maszynopis przeleżał 30 lat w szufladzie, mimo że Ronald stworzył na bazie tej historii także wersję poetycką, która to została wydana wraz z jego ostatnią książką „Legende”, czyli po 18 latach od jej powstania. Właściwy tekst prozy wydano dopiero przed kilkoma laty za sprawą partnera życiowego Ronalda.

Sophie: To tak trochę ekshibicjonistyczne zezwolić, by prywatna historia posłużyła jako materiał do książki. Czy musiałaś się przełamać, czy było to dla Ciebie stosunkowo łatwe?

Ellen: To było łatwe. Tamten weekend był jednym z najpiękniejszych naszych wspólnych weekendów, choć dopiero później dowiedziałam się, jak Ronald moją opowieść ciężko przeżył. Nie zauważyłam tego wówczas. To było dla niego niezwykle obciążające, słuchać rzeczy, o których wcześniej nie miał pojęcia, a dla mnie przeżycie to było wyzwalające. Mimo to bardzo się cieszę, że zadał mi wtedy te wszystkie pytania. W przeciwnym razie umarłby nie poznawszy tych wszystkich zawiłości.

Sophie: Jak myślisz, gdyby dziś żył, jakie tematy wziąłby pod swoją lupę?

Ellen: Aktualne do panującej sytuacji. Wszystkie jego książki są polityczne. Tzn. Politika nie jest na pierwszym planie, lecz życie i relacje.

Sophie: Czy poza książkami swojego syna masz jeszcze jakąś inną ulubioną książkę?

Ellen: Ależ oczywiście! Dużo czytam.

Sophie: Tytuł, jaki Ci teraz jako pierwszy przychodzina myśl.

Ellen: Obecnie zagłębiam się w Epikura.

Sophie: A która dziedzin sztuki przemawia do Ciebie najsilniej? Muzyka, literatura, malarstwo?

Ellen: Literatura. Prawie cały czas równolegle z muzyką. Mój pierwszy chłopak otworzył mnie na muzykę klasyczną i zarówno ta, jak i opera mnie zafascynowały. Równolegle zawsze czytałam. Obecnie to muzyka zeszła na dalszy plan.

Sophie: To co w takim razie urzekło Cię w moim projekcie artystycznym „Obrazy nie muszą wisieć na ścianie”? Gdy Ci o nim opowiedziałam i poprosiłam o zostanie moją modelką, od razu byłaś całym sercem „za”.

Ellen: To prawda. W pierwszej chwili spodobało mi się, że prowadzi Cię pewna konkretna idea. Oto jest człowiek, który nie żyje po prostu bezmyślnie z dnia na dzień, tylko ma pewien plan. A próbując przeciwstawić sztukę komercji też wycinasz się z ogólnego nurtu. A potem zobaczyłam Twoje prace. Nigdy nie wpadłam na taki pomysł, a obrazy były zachwycające. Uwielbiam nosić bluzkę pomalowaną przez Ciebie. To unikat. To jest piękne w sztuce, że tworzy unikaty. I to mnie tak zafascynowało w tym projekcie oraz w Tobie, że tym się zajmujesz. Mogę sobie wyobrazić, jak wyczerpującym zajęciem jest walka z konsumpcjonizmem obecnych czasów, a Ty uparcie kontynujesz swoją pracę.

Sophie: Strasznie mnie cieszy, że jedna z moich prac znalazła u Ciebie swój nowy dom. 

 

Ellen: A ja już nie mogę się doczekać nowego dzieła! śmiech .

Sophie: Zamknij w takim razie oczy.

Ellen: Dlaczego?

Sophie: Zaraz się dowiesz?

Ellen: No dobrze.

Sophie: Tatatam! Tak prezentuje się narzutka, którą i ostatnio dałaś mi do pomalowania.

Ellen: Ach, jaka śliczna! Wygląda cudnie! Wlałaś w ten kawałek materiału życie! Dziękuję.

Sophie: śmiech. Na koniec zatem jeszcze jedno pytanie. Ellen, czy wiesz, dlaczego Ciebie poprosiłam o zostanie twarzą mojego projektu?

Ellen: Nie. Wydaje mi się, że obydwie wiemy, jak to żyć z towarzyszącą tęsknotą.

Sophie: To także, ale nie tylko.

Ellen: To w takim razie już nie wiem.

Sophie: Ponieważ w moich oczach jesteś artystką życia.

Ellen: Ach! Nie przesadzaj! śmiech Cudnie !

Sophie: Ellen, bardzo Ci dziękuję za dzisiejszą rozmowę!

Ellen: Ja Tobie również. Jak zawsze była to przyjemność, podobie zresztą jak nasza wspólna seria zdjęciowa. 

 

Ellen Schernikau urodzona w 1936, mieszka dziś w Magdeburgu i nadal żyje niezwykle aktywnie. Występuje z wykładami jako „świadek historii”, wraz ze swoim partnerem życiowym propaguje w ramach warsztatów odciążający dla kręgosłupa styl chodzenia „GODO”, promuje twórczą schedę po swoim synie, podróżuje, opiekuje się dwiema rodzinami uchodżców z Syrii wprowadzając je krok po kroku w niemiecką codzienność oraz jest twarzą mojego projektu artystycznego „Obrazy nie muszą wisieć na ścianie”.

Zdjęcia: Sophie Delest

A.M.

Zdjęcia z Birmy pochodzą z prywatnego archiwum Ellen Schernikau


Statystyki odwiedzin strony (dane Google Analytics)

Unikalni użytkownicy:

Wszystkie wyświetlenia strony:


Poprzedni artykułZjednoczenie Niemiec
Następny artykułSzwedzki stół – Piątkowe smakołyki
MyArtsophia
Artystka posiadająca jednocześnie wykształcenie germanistki ze specjalnością kulturoznawstwo, tłumaczka, specjalistka w komunikacji międzynarodowej i podróżniczka. Jestem taką można by rzec „Kobietą Renesansu”. Fascynuje mnie masa rzeczy. Kocham je zgłębiać, a potem opowiadać o nich w moich pracach. Z uporem bowiem walczę o miejsce dla sztuki w naszych współczesnych, opanowanych przez komercję czasach.

1 KOMENTARZ

  1. Ciekawy post ;) Można wiele się dowiedzieć o artystce i trochę się zagłębić w jej życie ;)
    Dziękuje za wpis i pozdrawiam gorąco ;)

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj