Oczywiście, wino będące od tysięcy lat integralną częścią składową kultury Gruzji i jej znakiem firmowym (jak to ujął Saakaszwili „winem wejdziemy w Europę” :), przewija się w mym blogowym skrawku Internetu niemal nieustannie. Trudno, żeby było inaczej. Dotychczas (tj. do momentu przyjazdu na Kaukaz) kojarzyłam wino i wszelkie okoliczności z winem w tle z szlachecką czy wręcz arystokratyczną elegancją, wyrafinowaniem i wykwintnością porównywalną wręcz do francuskiego szampana. Moja rodzina, tu się pochwalę, również ma własne, długie tradycje winiarskie zapoczątkowane przez linię mamy – stąd wino, jego smak, i „misterium leżakowania” nie jest mi obce, ba, stanowi obyczajową ramę mojego dzieciństwa (nie traktowaliśmy wina jako mocnego trunku, raczej jak „lekarstwo na wszelkie bolączki” i smakową pieczątkę ważnych, rodzinnych wydarzeń, dlatego w moim domu nie trzeba było mieć skończonych 18 lat, aby pić /ale nie upijać się!/ najlepszy sort domowego wina tzw.„Wino Dziadzine”). Przez lata to słodkie lub półsłodkie (w zależności od rocznika) czerwone i białe wino było wożone ze mną na studia do Krakowa i łącznie z owsianymi ciasteczkami zawsze było powodem spotkania z przyjaciółmi celebrowanego dzięki temu niczym wspaniała, zmysłowa uczta. Wino nie służyło upijaniu się. Winem należało się delektować i dyskutować przy nim o teorii pozytywnej dezintegracji Kazimierza Dąbrowskiego. Co najmniej.
Podejście do wina trochę mi się przewartościowało, gdy trafiłam tutaj, do miejsca na granicy regionów Imeretia i Racha, wchodzących w skład wielkiej gruzińskiej trójcy najważniejszych krain winiarskich zaraz po królewskiej Kachetii. Obserwując zachowanie Gruzinów, poznając stopniowo ich charakter narodowy, widząc ich nieraz „hedonistyczne” traktowanie trunku podczas supr i innych okoliczności, nabrałam przekonania, że wino, chociaż cenione i hołubione przez Gruzinów, także rzecz jasna z prozaicznych względów merkantylnych (duży udział tego segmentu w zyskach eksportu), jest w jakimś stopniu dobrem spowszedniałym (mówi się zresztą o nadprodukcji wina na świecie), przetartym w świadomości i pozbawionym nawet symbolicznej czci, którą wino jest otaczane w regionach bez większych tradycji winiarskich (ewentualne oddawanie czci jest wyuczone, na pokaz i pod turystów). Naturalnie istnieją te powszechnie znane, piękne, długie toasty-przypowieści wznoszone winem właśnie, ale jednak w wielu sytuacjach ulokowanych w tzw. gdziekolwiek, wino służy ino tylko szybkiemu upiciu, bez ceregieli. Jak gruziński bimber – chacha. Mimo wspaniałej historii tych ziem, nierozłącznie związanej z winoroślą, czasami specyficzna ludyczność, niemal przaśność (ale mimo wszystko w dobrym znaczeniu) narodu gruzińskiego kłóci mi się z wytwornością trunku jakim jest wino, które w mojej głowie na zawsze chyba będzie swoistą, świecką „eucharystią” i „napojem bogów”. W związku z tym, zdarza mi się w Gruzji, że odczuwam wręcz fizycznie jego „profanację”. Prawda, że wino winu nierówne, i bywają też i tutaj – za przeproszeniem – niewybredne, tanie „sikacze”, służące bezwzględnie ino upojeniu, które specjalnej oprawy nie wymagają. Wtedy nie protestuję ;) Z drugiej strony co to za przyjemność bez smakowania…W Gruzji istnieje ok. 400 odmian winorośli, z czego jedynie 38 jest zarejestrowanych.
Pomnik „Chwanczkary” w Ambrolauri (Racha):
Nowością w tejże delikatnej dziedzinie, przybyłą do Gruzji stosunkowo niedawno, jest zyskująca coraz więcej admiratorów turystyka winiarska tzw. enoturystyka, turystyka rowerowa po szlakach winiarskich oraz powiązana z resztą – architektura winiarska. Enoturystyka to forma turystyki kwalifikowanej, polegająca na odwiedzaniu regionów związanych z uprawą winorośli oraz miejsc produkcji wina [Johnson, 1998], a także uczestniczenie w imprezach i festynach związanych z tym trunkiem [Hall i In. 2000]. Głównym motywem uczestnictwa w takich wyprawach, mieszczących się w kategoriach turystyki poznawczej, kulinarnej i rustykalnej jednocześnie, jest chęć spędzenia wolnego czasu na łonie przyrody, poznania i poszerzenia swojej wiedzy z zakresu wytwarzania i dojrzewania wina, rytuałów z tym związanych, specyfiki i środowiska życia danej społeczności. Przy okazji daje to możliwość autentycznego wejścia w kulturę, zobaczenia charakterystycznej architektury winiarskiej, która ze względu na to, że enoturystyka jest obecnie według mądrych głów, najbardziej dynamicznie rozwijającą się dziedziną turystyki, przeżywa swój renesans – sama, wydestylowana funkcjonalność miejsc (piwnice, budynki techniczne, muzea wina, ośrodki edukacyjne) produkcji wina przestaje już zatem wystarczać, teraz zgodnie z trendem uatrakcyjniania ekspozycji dla gości zwraca się też uwagę na ich piękno, estetyzm i oryginalność. Co prawda Gruzja pozostaje jeszcze gdzieś w tyle za tymi galopującymi zjawiskami, gdyż mimo dopieszczania finansowego ze strony widzącego w winiarstwie swoją żyłę złota rządu gruzińskiego, wciąż brakuje pieniędzy na odpowiednie przygotowanie bazy pod tego rodzaju turystykę. Zresztą może to i lepiej. Z dala od snobistycznego środowiska grających w golfa i popijających wino w złotych pucharach biznesmenów ;) Zatem – to ostatni moment, aby przyjechać do Gruzji zakosztować bardziej „chałupniczego” i rękodzielniczego sposobu wytwarzania popularnych marek wina, gwarantującego autentyczność „przeżyć”, zanim na dobre wielki biznes z prawdziwego zdarzenia dotrze i tutaj. Ostatni moment, aby, parafrazując słowa wielkiego Marka Grechuty, „w dzikie wino się zaplątać” ;)
Opatentowany gruziński sposób – kvevri, wielkie cermiczne dzbany z winem zakopuje się pod ziemią na czas dojrzewania:
Festiwal wina New Wine Festival Tbilisi w Muzeum Etnograficznym w Tbilisi (czyli po polsku – w skansenie). Zawsze pod koniec maja, 24-go maja br. odbyła się już 5 edycja, która jak zwykle przyciągnęła setki turystów. Rzecz jasna – nie mogło mnie tam zabraknąć, ale w związku z tematyką spotkania – nie bardzo miałam głowę do fotografowania ;):
Statystyki odwiedzin strony (dane Google Analytics)
Unikalni użytkownicy: 4
Wszystkie wyświetlenia strony: 4