„Afera kurierska” to jedna z największych afer finansowych w dziejach wywiadu i służby dyplomatycznej PRL. Pozostaje ona jednak prawie nieznana… a chodziło w niej m.in. o wykorzystywanie poczty kurierskiej wywiadu oraz MSZ do celów prywatnych i przemytu.
Przyzwyczailiśmy się do tego, że PRL odkreślamy grubą kreską po 1989 roku, traktując tamto państwo za byt w którym Polacy byli jakąś inną nacją, czy narodem. Wrzucamy wszystko do jednego wora komunizmu ciesząc się, że jesteśmy „lepsi” ze względu na życie w wolnej Polsce. Tymczasem są sprawy z tamtych czasów podobne do takich znanych historii jak np. Iran-Contras w USA. Do nich zaliczyć można właśnie bardzo „grubą” aferę nazywaną kurierską, o której pisze Witold Bagieński. Tekst ten to fragment jego opracowania, który ma na celu popularyzację nauki, publikowany na otwartej licencji CC BY-SA.
Do odkrycia afery doszło na początku 1962 r., gdy wyszedł na jaw wieloletni, zakrojony na szeroką skalę proceder związany z wykorzystywaniem poczty kurierskiej MSZ do celów prywatnych i przemytu. Chociaż głównymi bohaterami afery byli pracownicy MSW i MSZ niższego szczebla, śledztwo w ich sprawie ujawniło nadużycia wielu wyżej postawionych osób.
Zdarzenie to uderzyło jednak przede wszystkim w wywiad, dla którego początek lat sześćdziesiątych i tak był wyjątkowo ciężki. Poniósł on wówczas dwie dotkliwe porażki, do których przyczynili się jego byli oficerowie – kpt. Władysław Mróz i ppłk Michał Goleniewski. Po nawiązaniu przez nich współpracy z zachodnimi służbami specjalnymi i zdradzeniu wielu informacji o wywiadzie PRL konieczne było przejściowe wstrzymanie pracy operacyjnej i przeprowadzenie głębokiej reorganizacji całej jednostki. „Afera kurierska” była więc kontynuacją czarnej serii.
Nadużywanie poczty kurierskiej w MSZ
Możliwości, które dawała poczta kurierska, były atrakcyjne także dla osób zatrudnionych na placówkach. Wykorzystywano ją do bezpłatnego przesyłania do kraju różnych przedmiotów z ominięciem cła. Zjawisko to miało charakter niemal powszechny, ponieważ istniało na nie ciche przyzwolenie ze strony kierownictwa ministerstwa, także dorabiającego sobie w ten sposób. Jak wspominał Edward Jankiewicz, który jako oficer wywiadu na etacie niejawnym był w tym czasie wicedyrektorem, a następnie dyrektorem Departamentu Łączności MSZ, „poczta kurierska MSZ wykorzystywana jest do przewożenia poza przesyłkami służbowymi licznych przesyłek prywatnych o wadze przekraczającej w niektórych wypadkach łączną wagę przesyłek służbowych. Była to powszechnie stosowana praktyka w MSZ od wielu lat, o której wiedziało kierownictwo MSZ.
Ujawnienie „afery kurierskiej”
W 1961 r. Wydział IV MO w Łodzi w trakcie rozpracowywania środowiska handlarzy dewizami w tym mieście zwrócił uwagę na dwie osoby, które kupowały i sprzedawały złote monety dwudziestodolarowe. Podczas obserwacji podejrzanych okazało się, że ich dostawca przyjeżdżał co jakiś czas z Warszawy.
Dość szybko wyszło na jaw, że jest nim Ryszard Władyszewski, były oficer Departamentu I MSW w stopniu kapitana, który w przeszłości pracował jako kurier dyplomatyczny MSZ. Z wywiadu zwolniono go dyscyplinarnie w maju 1960 r. za trzydniową nieusprawiedliwioną nieobecność w pracy i nadużywanie alkoholu. Już w 1959 r. ukarano go naganą i zmuszono do odejścia z MSZ, ponieważ podczas pobytu w Brukseli upił się do nieprzytomności i został zatrzymany przez tamtejszą policję, gdy spał na ławce w parku.
Po zwolnieniu ze służby, mimo że formalnie był rencistą, stać go było m.in. na zabawy w drogich hotelach. Władyszewskiego przez pewien czas obserwowała milicja. W końcu 4 stycznia 1962 r. aresztowano go, gdy po raz kolejny przyjechał do Łodzi z paczką złotych monet.
Podczas rewizji w jego warszawskim mieszkaniu znaleziono 3,5 tys. dolarów w banknotach. W trakcie przesłuchania oskarżony zeznał, że monety dwudziestodolarowe były przywożone nielegalnie do kraju z zagranicy przez kurierów dyplomatycznych MSZ. Już następnego dnia prowadzenie sprawy przejęło Biuro Śledcze MSW. Wkrótce zatrzymano kolejne osoby, w tym grupę pracowników MSZ i bezpieki.
Jeden z kurierów, Stefan Sękstas, zeznał: „Już w początkowym okresie pracy w MSZ zaobserwowałem, że awanse i wyjazdy na placówki dyplomatyczne zależały nie od dobrej pracy i kwalifikacji, a od tego, czy dany pracownik dawał prezenty, czy nie. Panowała opinia, że jeżeli ktoś z placówki nie przysyła swoim przełożonym paczek, to długo na tej placówce nie zagrzeje miejsca. Kiedy jeszcze pracowałem w Departamencie Kadr MSZ, byłem często świadkiem przynoszenia dyrektorowi i innym pracownikom różnych prezentów przez pracowników przyjeżdżających z placówek na urlopy”. Dodał też, że dyplomaci i inni ludzie zatrudnieni na placówkach handlowali „samochodami, zegarkami, »ciuchami« i wszystkim tym, co się da”.
Przesyłki z towarami przekazywanymi do kraju (z pominięciem opłat celnych) trafiały do podręcznego magazynu Wydziału Kurierskiego MSZ, a część z nich, z uwagi na ich objętość, zostawiano na podwórzu ministerstwa. Stefan Sękstas zeznał: „Gdy nieraz patrzyłem z okna w miejscu pracy w tym czasie, kiedy poszczególne osoby odbierały swój bagaż, to przypominało mi to pewnego rodzaju targowisko”. Podobnego zdania byli i inni oskarżeni: „Ministerstwo Spraw Zagranicznych przypominało niekiedy bazar Różyckiego”. Liczba przesyłek zwiększała się w okresie Bożego Narodzenia i Nowego Roku. Koszty ich przewiezienia, wynoszące czasem kilkaset dolarów, były pokrywane z pieniędzy MSZ.
Jak zarabiano
„Te praktyki […] zamazały całkowicie granicę między tym, co dozwolone, a co zakazane, tym bardziej że istniał formalny wyścig w kierunku jak największego wykorzystania pracy w dyplomacji dla wzbogacenia się wszystkimi sposobami, w myśl hasła „śmierć frajerom”.
Ambasador PRL w Londynie Eugeniusz Milnikiel i jego żona mieli przesyłać pocztą dyplomatyczną hurtowe ilości pończoch. Za pieniądze z ich sprzedaży wybudowali
sobie dwie wille.
Podczas śledztwa wyszło również na jaw, że bardzo wiele osób zatrudnionych na placówkach zajmowało się handlem samochodami. W wielu krajach dyplomatom przysługiwały specjalne bonifikaty na kupowanie aut bądź obniżki cła, sięgające zazwyczaj 30–40 proc. ich wartości. Pracownicy MSZ i wywiadu często na zakończenie swojej misji za granicą sprowadzali do kraju zakupione tam samochody osobowe i przywozili je do kraju z pominięciem cła, a następnie odsprzedawali ze znacznym zyskiem.
Badając telawiwski wątek „afery kurierskiej”, Biuro Śledcze w niezamierzony sposób dotknęło jednej z największych ówczesnych tajemnic Departamentu I
MSW. Najprawdopodobniej, co najmniej od 1958 r., wywiad przeprowadzał
czarnorynkowe operacje finansowe, służące dodatkowemu zasileniu funduszu
operacyjnego w dewizy.
Hipokryzja śledczych
Skala nadużyć, którą zdemaskowano, badając „aferę kurierską”, była tak duża, że istotnym problemem stało się to, jak głęboko wnikać w odkrywane nieprawidłowości i co zrobić z podejrzanymi. Głębsza analiza sposobów, w jaki pracownicy wspomnianych instytucji dorabiali sobie na boku, nie zawsze w legalny i etyczny
sposób, właściwie nikomu nie była na rękę. Gdyby śledztwo w sprawie „afery
kurierskiej” potraktowano z pełną powagą i zbadano wszystkie wątki dotyczące
ujawnionych nadużyć, mogłoby się okazać, że ławy oskarżonych powinny być
znacznie dłuższe i że powinni na nich zasiąść także wyżsi urzędnicy MSZ, część
kadry kierowniczej wywiadu, a nawet prominentni dygnitarze partyjni. Oprócz
olbrzymiego skandalu, jaki by to niewątpliwie wywołało, ryzykowano by także sparaliżowaniem pracy obu instytucji. Z tego powodu najwygodniejsze było
ograniczenie aktu oskarżenia wyłącznie do grupy pracowników MSZ i MSW
niższego szczebla oraz ludzi, z którymi handlowali trefnym towarem i przejście
do porządku dziennego nad innymi ujawnionymi nieprawidłowościami…
Marcin Bartnik
Witold Bagieński „Afera kurierska” w wywiadzie i MSZ
P.S. Jeśli tekst ci się spodobał, doceń naszą pracę i kliknij w jakąś reklamę -:)
Statystyki odwiedzin strony (dane Google Analytics)
Unikalni użytkownicy:
Wszystkie wyświetlenia strony: